Kard. Tagle: chrześcijaństwo narodziło się w Azji
(fot. Michał Lewandowski / DEON.pl)
kard. Luis Tagle / Paweł Bieliński / KAI
O chrześcijaństwie w Azji, różnicach pomiędzy Kościołem w Polsce i na Filipinach oraz bardzo potrzebnej ewangelizacji - opowiada kardynał Luis Tagle, arcybiskup Manilii
Paweł Bieliński: W pierwszym tysiącleciu Ewangelię przyjęła Europa, w drugim tysiącleciu - Ameryka i Afryka. Niektórzy mówią, że w trzecim tysiącleciu czas na Azję!
Kard. Luis Tagle: Pisał tak nawet papież Jan Paweł II w adhortacji apostolskiej "Ecclesia in Asia": "...jak w pierwszym tysiącleciu krzyż został osadzony na ziemi Europy, w drugim na ziemi Ameryki i Afryki, tak w trzecim będzie mogło dojrzeć wielkie żniwo wiary na tym tak rozległym i żywotnym kontynencie" (nr 1). W jakimś stopniu to już się dzieje. W niektórych częściach Azji, gdzie chrześcijaństwo jest bardzo niewielką mniejszością, cieszy się ono wielkim zainteresowaniem. Wśród niekatolików dochodzi do licznych nawróceń i chrztów w wieku dorosłym. Seminaria duchowne są pełne, na przykład w Wietnamie, w Korei, a nawet w Mjanmie. Wiele powołań jest również w Chinach.
Jestem przekonany, że właśnie zaczynamy widzieć owoce misji ewangelizacyjnych z przeszłości. Czasem dostrzega się je po stu pięćdziesięciu latach. Musimy więc być cierpliwi. To jest Boże działanie, dokonujące się według Bożego czasu.
Wciąż mamy żywe poczucie misji. Azja jest bardzo młodym kontynentem. Mieszka tu tak wielu młodych ludzi! Daje to nadzieję na przyszłość towarzystwom misyjnym i Kościołowi. Jest żywotność, jest energia, są młodzi ludzie, którzy marzą, którzy poszukują i znajdują w chrześcijaństwie to, czego szukają.
W Azji jest też wielu ludzi ubogich i cierpiących. Ewangelia daje im pocieszenie i nadzieję.
Ale misje są wciąż wyzwaniem w krajach, w których rządy są bardzo restrykcyjne. Robimy to, co biskupi zapowiedzieli w 1974 roku: misja ewangelizacyjna w Azji musi przybrać formę dialogu. Pokornego dialogu. Najpierw jest dialog życia, dialog świadectwa, a dopiero potem używamy słów, ale tylko jeśli są potrzebne. W dialogu z religiami, z kulturami, z ubogimi najważniejsze jest świadectwo życia. Wymaga to cierpliwości. Nie da się zaplanować, że w przyszłym roku będzie tyle i tyle nawróceń.
Czy fakt, że Azja jest ojczyzną wszystkich wielkich religii świata nie jest przeszkodą w ewangelizacji?
Pod wieloma względami - nie. Przecież także chrześcijaństwo narodziło się w Azji. Uważamy je więc za jedną z wielkich religii pochodzących z tego kontynentu. Niestety, w wielu częściach Azji, jeśli nie w większości, chrześcijaństwo jest postrzegane jako religia zachodnia. Kiedy chrześcijaństwo przeniosło się do Europy, zaczęli stamtąd przyjeżdżać do Azji misjonarze. Zwyczaje i język są więc europejskie. Dlatego niektórzy Azjaci nie mogą dostrzec azjatyckiego charakteru chrześcijaństwa.
Jak odzyskać, jak ponownie odkryć te azjatyckie korzenie chrześcijaństwa? Rozmawiając z ludźmi, zwracamy uwagę na przykład na to, że Jezus nauczał w sposób bardzo azjatycki: poprzez opowiadanie różnych historii, poprzez przypowieści. Wraz ze swymi uczniami zawsze był obecny wśród ludzi, jadł z nimi posiłki - to bardzo azjatyckie. Gdy ludzie to dostrzegają, zaczynają rozumieć, że nie jest to religia obca, że można być jednocześnie Azjatą i chrześcijaninem.
Myślę, że dobrym przykładem tego zakorzenienia Kościoła są właśnie Filipiny - największy katolicki kraj Azji...
To jest błogosławieństwo, za które dziękujemy Bogu. Z epoki kolonialnej (trzystu lat panowania hiszpańskiego), w której były też ciemne karty, pozostał dar wiary chrześcijańskiej. Myślę, że zapuściła ona korzenie na Filipinach z kilku powodów.
Po pierwsze wiara stworzyła kulturę. To bardzo ważne, bo jeśli wiara i kultura są rozdzielone, zawsze będą się ścierać. Ale misjonarze, którzy ewangelizowali Filipiny, byli wielkimi inkulturatorami. Uczyli się lokalnych języków, napisali w nich pierwsze książki. Owszem, przynieśli ze sobą praktyki religijne z Hiszpanii i Meksyku, ale pozwolili Filipińczykom nadać im własny charakter. Gdy więc spojrzymy na te praktyki, nie są one czysto hiszpańskie czy czysto meksykańskie, mają filipiński posmak. To jest kluczowa kwestia.
Ponadto ta wiara wyrażająca się w kulturze jest przeżywana w rodzinach i za pośrednictwem pobożności ludowej. Ważna jest katecheza, ważne jest nauczanie, ale - przyznajmy - nie wszyscy ludzie przechodzą przez ścieżkę edukacji. Nie przeszkadza im to jednak w przekazywaniu wiary w sposób, w jaki potrafią. Robią to poprzez pobożność ludową - nabożeństwa, procesje... - którą dziadkowie i rodzice przekazali swym dzieciom.
Zdajemy siebie sprawę ze znaczenia rodziny i pobożności ludowej. Ale widzimy też, jak bardzo ożywia Kościół misja wśród ubogich. W Filipiny uderza wiele tajfunów, doświadczamy trzęsień ziemi, licznych katastrof naturalnych. Dlatego stylem życia stało się to, że ludzie pomagają innym. Staramy się poprawić sytuację ekonomiczną i społeczną ubogich. Oni są błogosławieństwem, bo sprawiają, że ludzie stają się bardziej współczujący, bardziej troskliwi. Kościół jest jednym z kanałów tej posługi miłosierdzia.
Kiedy byłem na Filipinach, widziałem wiele obrazów z napisem; "Jezu, ufam Tobie". Kult Miłosierdzia Bożego łączy Polskę i Filipiny?
To wielka tajemnica! Filipińczycy w sposób niemal naturalny przyjęli kult Miłosierdzia Bożego, związany z Polską, św. Faustyną i św. Janem Pawłem II. Oczywiście, były grupy promujące tę pobożność, ale ona naprawdę przemówiła do serc Filipińczyków.
Spójrzmy na różne formy pobożności na Filipinach: nabożeństwo do Matki Bożej Nieustającej Pomocy - ludzie idą do Matki, gdy potrzebują pomocy; nabożeństwo do Czarnego Nazarejczyka (Jezusa dźwigającego krzyż i upadającego pod jego ciężarem) w sanktuarium w Quiapo w Manili - ludzie idą tam, gdy doświadczają krzyży w swoim życiu; nabożeństwo do św. Judy Tadeusza - patrona spraw trudnych i beznadziejnych; nabożeństwo do św. Antoniego - słynącego z cudów... Jest to pobożność ludzi szukających pomocy. Zawodzą ich politycy, zawodzi system gospodarczy, zawodzi system społeczno-polityczny. Ale wiedzą, że mogą zwrócić się do Boga. Odwołanie się do Bożego miłosierdzia jest dla nich czymś niemal naturalnym.
Wielu Filipińczyków, którzy mają finansowe możliwości pielgrzymowania, przyjeżdża do Polski, bo chce odwiedzić sanktuarium Miłosierdzia Bożego, a gdy już tu są, jadą także z wizytą do Matki Bożej Częstochowskiej. Istnieje więc więź między Filipinami i Polską. Od jednego z polskich biskupów usłyszałem nawet, że kult Miłosierdzia Bożego jest chyba bardziej żywy i płodny na Filipinach. Być może więc Filipińczycy będą mogli czegoś nauczyć Polaków?
Czemu nie? Kiedyś to misjonarze z Europy ewangelizowali cały świat, a teraz Kościół katolicki jest coraz mniej europejski. Jak to może wpłynąć na teologię i duszpasterstwo?
Kościół powszechny nie może po prostu zapomnieć czy wyeliminować europejskiego wkładu do teologii i duszpasterstwa. Tak jak napisał papież Jan Paweł II, w pierwszym tysiącleciu Kościół był skoncentrowany na Europie. Europejczycy ukształtowali tę wielką tradycję pierwszego tysiąclecia.
Jest coś pięknego w tym, że Kościół doświadcza tego, co to znaczy być katolickim. To coś bardzo konkretnego: w Kościele jest miejsce dla różnych kultur. Nie uważam za złe tego, że teraz dochodzą do głosu inne kultury. Niejako dopełniają one katolickości Kościoła. Wiara może być wyrażana i przeżywana na sposób europejski, ale również na sposób afrykański czy azjatycki. Istnieją między nimi różnice, ale są także elementy wspólne, choć wyrażone w różnorodnych formach. Przyznam, że to mnie zachwyca.
Cieszę się też, że europejscy biskupi, teologowie i duszpasterze interesują się tym, jak uprawia się teologię w Afryce czy w Azji. Zdają sobie sprawę, że był czas, gdy cała reszta świata studiowała teologię uprawianą na sposób europejski. Teraz Europa i Ameryka uczą się teologii z perspektywy afrykańskiej i azjatyckiej.
Z tego punktu widzenia pontyfikat papieża Franciszka wydaje się być błogosławieństwem dla Kościoła?
Tak. Do niedawna Kościół i papiestwo były skupione nawet nie tyle na Europie, ile na Włoszech i Rzymie. Wybór Jana Pawła II wstrząsnął naszymi wyobrażeniami. Jak to możliwe, że biskupem Rzymu został ktoś, kto nie jest Włochem? To był początek. Bardzo popularny polski biskup został biskupem Rzymu. Ale wciąż był to Europejczyk. Papież Benedykt XVI, Niemiec, to kolejny nie-Włoch. Z kolei papież Franciszek - choć jego korzenie są we Włoszech, skąd pochodziła jego rodzina - dorastał w Argentynie, w Ameryce Łacińskiej. Przyniósł ze sobą do Rzymu, a co za tym idzie wniósł do Kościoła powszechnego mentalność i praktyki religijne, które nie są rzymskie. Na początku to szokowało, niektórzy nawet mówili: "On się nie zachowuje jak papież!". Ale nie wińmy ich za to, bo przyzwyczaili się, że przez tyle lat papieżem zawsze był Włoch, a przynajmniej Europejczyk. Musieli więc zaakceptować to, że nawet papiestwo może być wyrażane w inny sposób: latynoamerykański, ale wciąż bardzo katolicki.
Może więc nadszedł czas na papieża z Azji? Bywa Ksiądz Kardynał nazywany "azjatyckim Wojtyłą". Może więc właśnie rozmawiam z przyszłym papieżem?
(śmiech) Och, nie... To tylko bujna wyobraźnia...
Ale ostatecznie wszystko w rękach Ducha Świętego, nie naszych.
Zawsze. On wszystko wie lepiej.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł