Benedykt XVI nie jest dezerterem
Chwila przerwy w studiowaniu jezuickich Konstytucji pozwoliła mi na weekendowy przegląd polskiej prasy. W trakcie trzeciej probacji "odchodzi się" od codziennego zaangażowania apostolskiego, więc od kilku miesięcy "milczę"- obserwując to, co dzieje się w Polsce i w Kościele z "perspektywy Meksyku". Kiedy jednak z ust księży padają oskarżenia, że Benedykt XVI to dezerter, bo "zszedł z krzyża", "osierocił swoje dzieci", "zwolnił się z urzędu" (zob: "Emerytura Chrystusa", "Gazeta Wyborcza" - "Duży Format") - to milczeć nie można.
W reportażu "Gazety Wyborczej" wypowiadają się głównie młodzi księża z kilkuletnim dopiero stażem kapłańskim. To trzeba brać pod uwagę, by zrozumieć ich lęki i frustracje. Nie bez znaczenia jest fakt, że są to polscy księża, których powołanie i prawie całe dotychczasowe życie ukształtował pontyfikat polskiego papieża. Decyzją Benedykta XVI ci młodzi duchowni czują się "skołowani", bo papież to przecież "opoka". A teraz coś "pękło" i usuwa im się grunt pod nogami.
Dla mnie decyzja Benedykta XVI też była zaskoczeniem, ale równocześnie lekcją odpowiedzialności za Kościół. Negatywne porównywanie obecnego papieża do jego poprzednika w kwestii "niesienia krzyża za Kościół" jest nietrafne, bo nie bierze pod uwagę, że obaj spotkali inne osoby na "własnej Kalwarii". Można zaryzykować tezę, że Jan Paweł II w swoich najbliższych współpracownikach widział oblicze Weroniki. Benedykta XVI miał "wsparcie" ze strony ludzi pokroju Szymona. Jego decyzja o przekazaniu odpowiedzialności za Kościół Katolicki swemu następcy to nie akt abdykacji tylko kenoza. To również oczyszczenie tego, czego nie udało się zreformować mniej "drastycznymi" środkami.
Jest jeszcze zbyt wcześnie, żeby oceniać skutki tej decyzji, ale jeden przekaz jest oczywisty - zawiedli ci, którzy mieli go wspierać w pełnieniu urzędu. To, że nie widzieliśmy jego cierpienia, tak jak widzieliśmy cierpienie Jana Pawła II, nie czyni go mniej realnym. Benedykt XVI jest wielki, ponieważ pokazał, że to nie Kuria Watykańska jest "centrum Kościoła" tylko urząd papieża, a papież, będąc człowiekiem, nie może udawać, że "jest Bogiem".
Benedykt XVI nie ma wątpliwości, że Kościołem kieruje Chrystus, a nie "człowiek z Rzymu" - swoją pokorą wobec Niego i siebie pokazał nam, co to znaczy być uczniem Jezusa. Zrobił miejsce dla Tego, który powoła "kolejnego Piotra". Zamiast rozpaczać, lepiej modlić się o to, żeby to był człowiek nie mniejszego pokroju od Benedykta XVI.
Skomentuj artykuł