Billbordowa "prawie" ewangelizacja
Konkubinat to grzech. Również prostytucja to grzech. A jednak Pan Jezus nie biegał po Palestynie i nie krzyczał "Prostytucja to grzech" ani nie pisał tego na murach.
To nie znaczy, że prostytucja nie była wtedy problemem. Jednak Jezus jadał z nierządnicami. I one nawracały się.
Nie było potrzeby, by przypominać o tym, że prostytucja to grzech, bo wszyscy o tym wiedzieli, choć wielu po cichu akceptowało jej istnienie.
Jezus rzeczywiście używał mocnych i dosadnych słów wobec grzeszników, ale tylko wtedy, gdy im się wydawało, że nie grzeszą, gdy mieli się za sprawiedliwych, a nawet lepszych od innych. Dotyczyło to faryzeuszów, uczonych w Piśmie (Heroda, gdy go napominał Jan) jak również uczniów, kiedy wydawało im się, że są na uprzywilejowanej pozycji. Także Paweł Apostoł w swoich listach potrafił ostro "pojechać" po współwyznawcach, ale nie gdy nie radzili sobie ze złem, o którym byli przekonani (wtedy pocieszał ich wspominaniem własnego ościenia lub jego zmagań z "ciałem"), lecz wtedy gdy chcieli obłudnie zło nazywać dobrem i korzystać przy tym ze swojej "szczególnej" pozycji we wspólnocie.
Pan Jezus, by nawrócić Zacheusza (celnika, złodzieja) zamiast machać transparentem z napisem "Złodzieje to grzesznicy", po prostu wprosił się do niego w gościnę.
Powstaje więc pytanie: czy żyjący w konkubinacie są przekonani, że to grzech, czy też nie? Czy jest im przykro, ale nie potrafią inaczej, czy też próbują grzech nazywać cnotą i obnoszą się ze swoim "dobrym" wyborem? A może są obłudnikami?
Przykładem tej drugiej postawy może być akcja firmowana przez SLD na billbordach z hasłem "Konkubina też rodzina. Szanuj bliźniego swego jak siebie samego". Chciałoby się wobec takiego hasła przypomnieć slogan reklamowy (nie powiem jakiego piwa) głoszący, że "prawie" robi wielką różnicę.
Ale, poważnie... Ludzie żyjący w konkubinacie wiedzą, przynajmniej w Polsce, że konkubinat to grzech. Tego się naucza. To im ciągle przypomina brak możliwości otrzymania rozgrzeszenia. Praktyka duszpasterska Kościoła służy utrwalaniu takiej świadomości. Piętnujące billbordy, w ich wypadku, są "prawie" ewangelizacją. I to "prawie" robi naprawdę ogromną różnicę. Niczego nie zmienia.
Natomiast są i tacy, którzy uważają, że nie ma nic złego w konkubinacie. (Dlaczego tak uważają, to osobny i bardzo ciekawy temat dotykający "zamysłu" SLD-owskich billbordów). Tutaj powinno dojść do pewnej konfrontacji, wyjaśnień, wymiany argumentów, a może nawet wstrząsu. (Dla Zacheusza wstrząsem było wproszenie się Jezusa). Ale czy dla takich ludzi argumentem jest stwierdzenie "bo to jest grzech"? To oczywiście retoryczne pytanie.
Dlatego nieśmiało chciałbym zaproponować "trochę" [prawie :-)] inne hasła na billbordy tak, aby to nie była "prawie" ewangelizacja. Oto one:
"Tylko konkubinat? Czy tego chcą Twoje dzieci?"
"Zaufaj miłości! Skończ z konkubinatem!"
"Boisz się pochwalić swoją żoną/swoim mężem?"
"Nie masz kogo zaprosić na wesele? Ja przyjdę."
"Ile można "wypróbowywać" człowieka?"
"Konkubinat? Jak długo chcesz to ciągnąć?"
"Kochasz czy nie? Pochwal się miłością!"
"Twoi przyjaciele chcą wiedzieć z kim dzielisz życie... całe życie."
Zdaję sobie sprawę z tego, że to tylko kiepskie propozycje. Masz lepsze? Podziel się nimi.
Skomentuj artykuł