Błogosławić czy przeklinać? Spór o kształt Kościoła
To nie przypominanie Prawa i nieustanne osądzenia, ale bezwarunkowa miłość niesie rzeczywistą przemianę życia. Rolą Kościoła jest głoszenie miłości, przebaczenia, a nie nieustanne osądzanie. I właśnie temu poświęcona jest deklaracja Dykasterii Nauki Wiary "Fiducia supplicans".
Spór, a może lepiej powiedzieć skandal, jaki wywołała w pewnych środowiskach katolickich deklaracja, która pozwala duchownym na błogosławienie par w sytuacji nieregularnej, a także par jednopłciowych, wbrew pozorom wcale nie dotyczy rozumienia małżeństwa, jego nierozerwalności, ani nawet moralności. Dokument ten jasno przypomina, że nauczanie Kościoła w sprawie małżeństwa, a także moralności w niczym się nie zmienia. Małżeństwo jest i pozostaje nierozerwalnym związkiem mężczyzny i kobiety. Inne modele życia nadal są uważane przez Kościół za nieregularne, a także niosące za sobą ogromne ryzyko grzechu. W tej sprawie nic się nie zmieniło. I papież Franciszek i prefekt Dykasterii Nauki Wiary nieustannie przypominają, że nauczanie i doktryna się nie zmieniają.
Co zatem jest istotą sporu między zwolennikami nowych rozstrzygnięć, a ich krytykami? Jak się zdaje rozumienie roli Kościoła, ale także tego, co jest kluczową dla niego doktryną zbawczą. To właśnie ta kwestia jest tym, co tak naprawdę dzieli zwolenników i przeciwników myślenia Franciszka w tej sprawie. Po jednej ze stron stoją ci, którzy są przekonani, że tym, co niesie zbawienie jest przestrzeganie Prawa, zachowanie normy, wierność moralnym rozstrzygnięciom Kościoła, które odkrywają człowiekowi prawdziwą wolę Bożą. Jeśli tak rozumieć zbawienie, to rolą Kościoła musi być nieustanne przypominanie norm, a także egzekwowanie ich, choćby za pomocą dostępu do sakramentów. Gdy Kościół przestaje to robić, gdy luzuje dyscyplinę sakramentalną lub gdy zwraca uwagę na fakt, że w przypadku grzechu liczy się nie tylko jego materia, ale także intencja, dyspozycja, wolność i świadomość, to natychmiast pojawia się sugestia, że odchodzi on od kluczowego zadania jakim jest nauczanie ludzi moralności i prowadzenie ich do Boga za pomocą nauczania i egzekwowania prawa.
Z drugiej strony jest głębokie przekonanie, że to nie Prawo, nie moralność jest źródłem zbawienia, ale miłość, której znakiem, symbolem, najgłębszym wyrazem jest Krzyż. Jezus umarł i zmartwychwstał, by okazać absolutną solidarność z każdym człowiekiem, by nieść nadzieję ludziom w każdej sytuacji. Jego życie, ale i Jego śmierć to nieustanne spotkanie z tymi, którzy - także z powodu własnych wyborów (a niekiedy dlatego, że w tym miejscu umieściło ich społeczeństwo) byli na marginesie, znajdowali się w sytuacji nieregularnej. "Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników" (Łk 5,31-32) - przypominał Jezus w wielu miejscach Ewangelii. On rozmawiał z celnikami, gościł u nich w domu, bronił kobiet złapanych na cudzołóstwie i objawiał się Samarytance, która żyła w sytuacji nieregularnej (jak by to ładnie ujął Kościół). I wbrew temu, o czym próbują nas przekonać zwolennicy egzekwowania Prawa, wcale nie jest tak, że rozpoczynał od głoszenia im surowej moralności. Spotkanie z Nim nie rozpoczynało się od głoszenia Prawa i norm (co mieli mu za złe faryzeusze i uczeni w Piśmie), ale od wielkiej solidarności, obrony ich, od akceptacji i rozmowy. I wbrew temu, co nieustannie słyszę, wcale nie ma dowodu na to, że spotkanie to zawsze kończyło się "uregulowaniem" sytuacji moralnej. Czy Samarytanka, która - jak sama mówi miała kilku mężów, a ten, z którym żyła nie był jej mężem, zmieniła swoje życie moralne? Czy zmieniła model życia? Tego nie wiemy. Czy kobieta, którą Jezus uratował od ukamienowania rozpoczęła życie we wstrzemięźliwości? To też jest przed nami zakryte. Może tak, a może wielki dar jakim było spotkanie z Mistrzem, Jego dla nich błogosławieństwo owocowało w innych przestrzeniach życia.
I właśnie do głoszenia tej wielkiej solidarności z człowiekiem, towarzyszenia mu na każdej drodze jego życia, do błogosławienia a nie nieustannego oceniania i osądzania, powołany jest Kościół. Jego rolą nie jest nieustanne moralizowanie, ale uobecnianie miłości Boga, której świadectwem jest postawa Jezusa, do człowieka. Błogosławienie jest jednym z elementów tej postawy. Błogosławieństwo, i o tym także przypomina dokument Dykasterii, jest tym, co Kościół ma do zaoferowania człowiekowi. A otwarcie na ludzi w sytuacjach nieregularnych ma przypominać, że pełni człowieka nigdy nie objawia nam ich stan moralny, ich zachowanie lub jego brak w zgodzie z normą. Życie jest bogatsze, z doświadczenia życiowego wiadomo, że czasem znakiem Bożej miłości w naszym życiu są i pozostają ludzie, których sytuacja osobista daleka jest od kościelnego ideału. Jest też jasne, że Bóg działa i przemienia także ich życie, i to nawet jeśli z różnych powodów nie są oni w stanie, nie potrafią (jak my wszyscy) zerwać z tym, co nie jest doskonałe.
I o tym przypomina najnowszy dokument Dykasterii Nauki Wiary. Reakcje zaś na niego przypominają, że pelagianizm, przekonanie o tym, że zbawia nas moralne (czytaj zgodne z normą) życie jest wciąż żywy w Kościele. Kłopot polega tylko na tym, że został on potępiony wieki temu, a jednak wciąż właśnie to myślenie uznawane jest za jedynie prawdziwie chrześcijańskie. Szkoda, bo to uniemożliwia odkrycie Bożej miłości, przesłania ją systemem zasad i ich egzekwowania, a z chrześcijaństwa robi zrzędzenie starej ciotki, która ma do zaoferowanie innym jedynie pouczanie.
Skomentuj artykuł