Cała sztuka: przekonać nieprzekonanych

(fot. shutterstock.com)

Jakim językiem Kościół w Polsce ma dziś przekonywać nieprzekonanych? Ostrym, emocjonalnym, opartym na inwektywach czy stanowczym i pewnym swych racji, ale zdolnym docierać do wątpiących?

W kazaniu wygłoszonym z okazji rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego abp Marek Jędraszewski stwierdził, że Polsce grozi "lewacka zaraza". Użył tego określenia w odniesieniu do konwencji antyprzemocowej, ustawy o in vitro i niedawno przyjętej ustawy o uzgodnieniu płci. Określenie było nawiązaniem do znanego wiersza "Czerwona zaraza", pióra Józefa Szczepańskiego.

DEON.PL POLECA

Mocne słowa w polskich świątyniach wobec przeciwników nauczania Kościoła nie są niczym nowym. Nie są też chyba zbyt skuteczne, skoro - stopniowo - polskie prawo uwzględnia także interesy tych obywateli polskich, którzy nie czują się związani z nauczaniem kościelnym i chcą, by polskie prawo uwzględniało także ich światopogląd.

To fakt, któremu trudno zaprzeczyć - widać wyraźnie, że politycy centroprawicy, w tym przypadku Platformy Obywatelskiej, szukając poparcia elektoratu wprowadzają prawo, które wśród katolików budzi liczne kontrowersje.

To ważny symptom przemian, którego nie sposób przeoczyć - w Polsce istotna część politycznej centroprawicy powoli się laicyzuje. Ten proces nie jest oczywiście tak zaawansowany jak w krajach zachodnich, ale nie da się go zignorować - dzieje się na naszych oczach.

Ksiądz arcybiskup z wnętrza świątyni przestrzega przed "lewacką zarazą". Wydawać by się mogło, że niczym w ten sposób nie ryzykuje - mówi do swoich, do wiernych Kościoła rzymskokatolickiego. Część z katolików przytaknie mu, będzie "bić prawo".

Problem w tym, że w naszych kościołach w ławkach siedzą często (bodaj coraz częściej) ludzie, którzy nie do końca są pewni racji Kościoła w sprawach obyczajowych. I którzy są też wyczuleni na język, jakim mówią do nich kapłani, hierarchowie.

Kościół ma pełne prawo przedstawiać swoje racje i bronić tego, by znajdowały swoje odzwierciedlenie w sferze publicznej i instytucjonalnej. Wszak państwo i prawo nigdy nie są "neutralne światopoglądowo" - zawsze stoją po stronie jakiejś wizji społecznej, oglądu antropologicznego, definiowania prawdy lub rezygnacji z niej na rzecz relatywizmu.

Dobrze by było, gdyby Kościół - nie tylko na kartach katechizmu i nie tylko w oficjalnych dokumentach - potrafił wskazać, dlaczego właściwie broni pewnych przekonań w sferze etyki i moralności, jak definiuje dobro społeczne i większe dobro poszczególnych ludzi. Ale do tego trzeba spokojnej umiejętności powiedzenia innym, skąd katolickie "tak" i katolickie "nie" dla wielu aspektów współczesnej polityczności i obyczajowości, dla wyzwań jakie etyce przynosi nauka. I właśnie kazania są naturalnym narzędziem, by to czynić.

Oczywiście, mocne zdania (choćby o "lewackiej zarazie") wśród części katolików wzbudzają aplauz. I z całą pewnością dotrą do mediów. Ale nie sztuka przekonywać przekonanych i tych, którzy są już ugruntowani w swoich poglądach oraz takich, którzy po prostu lubią, gdy się przeciwników ideowych bije na odlew. Po obu stronach barykady znajdziemy ludzi, którzy świetnie się czują podkręcając swój przekaz i to też często napędza naszą mizerną "debatę publiczną".

Moim zdaniem ten sposób obrony racji Kościoła jest i będzie coraz bardziej bezskuteczny. Laicyzacja jest faktem, także wśród katolików. Nie zatamuje się jej "krzykiem". Poza tym część wiernych naprawdę chce czytelnego, czy wręcz profesjonalnego przekazu od Kościoła, dotyczącego przyczyn niezgody wobec in vitro czy wobec ustawy o uzgodnieniu płci, albo przeciw konwencji antyprzemocowej.

Wielu ludzi nie będzie grzecznie potakiwać, gdy się im powie, że mają strzec się "lewackiej zarazy". Wielu zapyta: dlaczego Kościół straszy i łaje, zamiast spokojnie nam wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi?

Dziś jeszcze wydaje się w Polsce, że hierarchowie kościelni mogą sobie pozwolić na luksus bardzo mocnych słów. Kłopot w tym, że jak na dłoni widać, iż politycy mniej się tym przejmują, ponieważ trudno zlekceważyć im znaczną część swojego nie-katolickiego elektoratu.

Dochodzi w związku z tym do sytuacji, w których Stefan Niesiołowski, niegdyś członek Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, którym niegdyś straszono jako "katolickim fundamentalistą", dziś jako polityk rządzącej partii ostro polemizuje z biskupami. I nikt się właściwie nie zastanawia nad tym, że to znakomity przykład tego, jak pragmatyka sprawowanej władzy zmienia nastawienie wobec katolickiego nauczania.

Rzecz nie tylko w polityce, szczególnie w jej wydaniu mocno "bieżączkowym": katolicki elektorat nie jest jednorodny i chce, by przemawiać także do jego rozumu, nie tylko emocji. Inwektywy i mocno zmitologizowane opowieści o powstańcach, którzy walczyli o "katolicką Polskę" ograniczają pole manewru Kościoła.

Mogą sprawiać wrażenie bezkompromisowego oporu i stanowczej woli - ale co z tego, jeśli okaże się, że niemal nikt nie będzie chciał tego słuchać? Albo ludzie nie będą wiedzieli, co właściwie się do nich mówi? Przecież, na dobrą sprawę, znaczna część wiernych nie uczestniczy w żadnej formie bieżącej katechezy na poziomie elementarnego nauczania prawd wiary, co zatem mówić o skomplikowanych zagadnieniach z pogranicza etyki i nauki?

I jeszcze jedno: jak Kościół w Polsce zamierza mówić w przestrzeni publicznej do ludzi, którzy jedną nogą są w kościele, drugą - poza nim? Jak chce do nich mówić, zarazem stanowczo i spokojnie, nie rezygnując z własnych racji, nie przekreślając sensu własnej doktryny? To chyba najtrudniejsza sztuka dla Kościoła w Polsce w naszych czasach. Warto ją opanować - nasi pasterze mogą na tym tylko zyskać.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Cała sztuka: przekonać nieprzekonanych
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.