Czemu (nie)warto myć kobietom nóg w Wielki Czwartek?
Franciszek znowu zamierza złamać świętą tradycję, zburzyć schematy, wyrwać nas z powtarzania pustych gestów. Prawdziwy skandal!
Kilka dni temu media poinformowały o decyzji Ojca Świętego, by w Wielki Czwartek podczas liturgii Wieczerzy Paschalnej kapłani mogli umyć nogi nie tylko mężczyznom, ale również kobietom.
Właściwie postanowienie to nie powinno być takim wielkim szokiem, skoro już w pierwszych dniach swojego pontyfikatu Franciszek, sprawując mszę Wieczerzy Pańskiej w rzymskim więzieniu dla nieletnich, umysł stopy dwóm młodym kobietom. Ale jednak...
Przeglądam komentarze i reakcje na papieskie uzgodnienie ws. obrzędu umycia nóg i dostrzegam jakąś dziwną niechęć. Czasem taką manifestowaną "z góry", dla zasady, by sprzeciwić się "modernistycznym zapędom" Franciszka. W końcu tradycja jest święta i kropka. Ale co, jeśli w tym akurat geście, pieczołowicie strzeżonym i rezerwowanym wyłącznie dla mężczyzn, nie pozostało właśnie nic prócz nadymanego balona owej tradycji?
Ojciec Święty chce go, jak to zwykle z nadymanymi balonami bywa, po prostu przekłuć, upuścić nieco stęchłego zaduchu, wpuszczając powiew świeżego powietrza. Prawdziwości i autentyczności. Kard. Robert Sarah, prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, przedstawiając decyzję Franciszka, powiedział, że papież postanowił wprowadzić zmiany tak, by "wyrażały one w pełni znaczenie gestu dokonanego przez Jezusa w Wieczerniku".
Zastanówmy się więc, co tak naprawdę oznaczał ten gest, by zrozumieć wprowadzoną przez Ojca Świętego zmianę. Umycie nóg drugiego człowieka to wyraz największego uniżenia względem niego. Nie potrafię wyobrazić sobie ogromu pokory, jaka towarzyszy człowiekowi, kiedy z uniżeniem pochyla się nad czyjąś stopą, by obmyć ją z brudu i smrodu (dokładnie tak!) codzienności dnia i osuszyć. To, w moim przekonaniu, gest niezwykle intymny - wykonywanie go na oczach innych osób wymaga jeszcze większej pokory i odwagi. W końcu stawianie siebie samego w roli uniżonego sługi, czyli nie ukrywajmy, w pozycji niemającej najmniejszego prestiżu, jest w jakimś sensie rezygnowaniem z samego siebie - z własnej godności, wyższości i znaczenia.
Myślę, że jedyną sytuacją, taką okolicznością łagodzącą, w której umycie czyichś nóg jesteśmy w stanie zaakceptować, jest relacja z osobą, której mamy w ten sposób służyć. Relacja miłości, bo przecież żadna inna nie jest w stanie wytłumaczyć tego gestu. I do takiej właśnie relacji zachęca nas Jezus, kiedy obmywa stopy uczniom w Wieczerniku.
Właśnie - uczniom, a nie uczennicom. Dlaczego więc teraz kapłani mieliby zmieniać ten wieloletni zwyczaj i w liturgii Wielkiego Czwartku eksponować również rolę kobiet? Zastanawiam się nad motywami decyzji papieża i wydaje mi się, że jej sensu należy szukać właśnie w relacji miłości do drugiego człowieka.
Nie ma większej miłości niż oddanie życia za drugiego człowieka, to oczywiste. Ale jak to odbywa się w codziennym życiu? Patrzę na macierzyństwo z, owszem, dość krótkiej perspektywy czasu, ale nie mam najmniejszych wątpliwości, że bycie mamą to jest takie właśnie oddawanie swojego życia po kawałku, "na raty" na rzecz nowego życia. Przecież to kobieta nosi dzieciątko pod swoim sercem przez dziewięć miesięcy, rezygnując albo ograniczając wiele rzeczy - poczynając od własnej wygody i komfortu, przez realizację zawodową (przynajmniej na jakiś czas), na swoich potrzebach kończąc.
"Dlaczego nie mielibyśmy pochylać się jako słudzy do stóp tych, które tyle razy pochylały się nad nami, w dzień i w nocy, aby nam służyć? Czemu nie mielibyśmy umyć im stóp i nie ucałować ich, skoro one tyle razy nas myły i całowały?" - pytał ks. Łukasz Kachnowicz w facebookowej dyskusji nt. wielkoczwartkowego obmyci nóg kobietom. I to jest doskonała optyka spojrzenia na zaproponowaną przez papieża "modernizację" tradycyjnego obrzędu!
Tym bardziej dziwi mnie niechęć, jaką wywołuje propozycja w Polsce - kraju, w którym z takim kultem podchodzimy nie tylko do roli rodziny, jako podstawowej komórki społecznej, ale do roli matki, dawczyni życia i opiekunki rodzinnego ogniska. Ten mityczny kult macierzyństwa niestety często wyraża się jedynie w słowach, bo przecież matki w naszym pięknym kraju wcale nie mają lekko - nie mogą liczyć na jakąś specjalną pomoc państwa czy udogodnienia ze strony pracodawców tak, by sprawnie łączyć rolę mamy z rozwojem zawodowym i osobistym.
Jednak mniejsza o te wszystkie niedogodności! Kiedy wreszcie mamy okazję dać realny wyraz tego wielkiego szacunku i czci dla kobiet, dąsamy się i ociągamy, powołując na trochę sztuczne argumenty, że "przecież to wbrew tradycji". Czy przeciwne tradycji jest okazanie miłości względem drugiego człowieka, względem kobiety?
Nie wiem, jak wielu kapłanów odważy się w swoich parafiach zaprosić do obmycia nóg kobiety. Dziwię się, kiedy czytam złośliwe komentarze, że teraz to trzeba będzie przed liturgią Wielkiego Czwartku wprowadzić parytety, żeby panie nie poczuły się dyskryminowane, i do umycia nóg zaprosić tyleż samo pań, co panów. Tyle że tu w ogóle nie chodzi o żadne parytety, feministyczne postulaty czy równouprawnienie!
Tu chodzi wyłącznie o miłość! Miłość, której jedną z form okazania może być właśnie taki służebny gest jak umycie nóg. Nie ukrywam, że decyzja papieża budzi mój głęboki podziw, choć wiem, że nie wszyscy ją rozumieją i buntują się wobec niej. Właściwie ja również mam pewne zastrzeżenia. Choćby dlatego, że w jakimś sensie jest to cementowanie... służebnej roli kobiet. Ok, umyjmy nogi kobietom, raz w roku pokażmy im, że doceniamy ich poświęcenie, ich pełnione na co dzień, często w zupełnej ciszy, bez najmniejszego splendoru, role...
Dlatego za gestem Wielkiego Czwartku powinno iść coś jeszcze, coś więcej. Nie, bynajmniej nie mam tu na myśli postulatów radykalnych feministek czy niektórych feministycznych teolożek, by dopuścić kobiety do sprawowania urzędu kapłańskiego, a jedynie to, by rzeczywiście dać im większe pole do działania w Kościele.
Przecież, jeśli spojrzymy na regularnych uczestników życia Kościoła katolickiego w Polsce, to okaże się, że w większości są nimi kobiety. To kobiety częściej przychodzą na Mszę świętą, to one regularniej uczestniczą w nabożeństwach, przystępują do Komunii świętej i korzystają z sakramentu spowiedzi. Polski katolicyzm, jeśli tak można powiedzieć, jest wyjątkowo "kobiecy", tym bardziej kiedy dodamy do tego jeszcze Matkę Boską jako Królową Polski. Jednak ta "kobiecość" nie znajduje wyrazu w niczym więcej ponad pełnienie ról opiekuńczych lub wychowawczych (jednym słowem - służebnych), ponad bycie zasilającymi statystyki "szeregowymi" wiernymi.
A przecież kobiety mogłyby częściej wchodzić w skład parafialnych rad. Ich kobieca wrażliwość z pewnością przydałaby się w wielu katolickich i przykościelnych fundacjach czy organizacjach charytatywnych. Dziewczynki nie byłyby gorszymi ministrantkami aniżeli chłopcy. A w końcu panie mogłyby doradzać biskupom w wielu kwestiach, a przede wszystkim tych dotyczących spraw kobiecych.
"Byłoby dobrze, gdyby biskupi, kiedy piszą list w sprawie kobiet, nie robili tego w komisji złożonej z samych biskupów i wspartej nieliczną grupą doradców, w której są kolejni panowie i na samym końcu może dwie czy trzy panie - wszystkie blisko związane z diecezjami" - mówiła w rozmowie z "Krytyką Polityczną" Zuzanna Radzik.
W Kościele jest wiele miejsc i sytuacji, w których kobiecy zmysł, wrażliwość i optyka postrzegania świata mogłyby okazać się pomocne. I, jak jeszcze raz podkreślam, nie chodzi o żadne parytety, gender czy równouprawnienie, ale o zwykłą przyzwoitość i uczciwość. Bo skoro mamy w polskim Kościele tyle kobiet, to dlaczego mielibyśmy nie zapytać ich o zdanie?
Domyślam się jednak, że to wszystko, o czym piszę, być może stanie się rzeczywistością, ale w nielicznych parafiach, zwłaszcza tych miejskich, w których pewne zmiany dużo łatwiej zaakceptować aniżeli w środowiskach wiejskich, gdzie mocno zakorzeniona tradycja (także ta opierająca się na zasadzie "bo tak i koniec") ma się świetnie. Podobnie jak z gestem obmycia nóg kobietom w Wielki Czwartek. Nie spodziewam się zbyt wielu chętnych kapłanów, którzy będą się wyrywać do naśladowania gestu papieża Franciszka. Paradoksalnie, może to jednak i lepiej. Po co mnożyć puste gesty, jeśli nie będzie za nimi szło realne oddanie kobietom pola (chociaż kawałka!) do działania...
Skomentuj artykuł