Czy katolik może... banować?
Coś, co wzbudza we mnie wielki smutek, to kariera, jaką cieszy się słowo "zaorać", a które opisuje sposób dyskusji, jaki uprawiamy w przestrzeni publicznej.
"Zaorać" oznacza zrównać kogoś z ziemią, poniżyć kogoś. Myślę, że blisko mu do słowa "dissować", czyli posłużyć się ciętą ripostą, tak żeby komuś poszło w pięty. Zaorać kogoś można inteligentnie, wytykając hipokryzję, brak logiki czy głupotę, a można zwyczajnie wylać na niego wiadro pomyj, trochę tak jak to się robiło w szkole podstawowej, kiedy chłopacy, zajmując osiedlową ławeczkę, wyzywali okularników, grubszych czy rudych. Hejt ma wiele odmian.
1. Internet to poważna sprawa
Jesteśmy trochę jak dzieci, które siedzą w piaskownicy i które odkrywają wynalazek, jakim jest łopatka. Najpierw jesteśmy zadziwieni, jak łatwo dzięki niej możemy budować fortece z piasku. Dosyć szybko jednak spostrzegamy, że łopatką można też uderzyć drugiego w głowę. Łopatka nie jest tylko niewinną zabawką - może służyć do budowania, ale i do niszczenia.
Już dawno minęły czasy, kiedy mówiło się "włączam Internet", tak samo jak coraz rzadziej włącza się komputery czy smartfony. Jesteśmy online cały czas. Internet nie jest dla nas narzędziem, ale ekosystemem, miejscem życia. A skoro tak, to nasze zachowania w Internecie po pierwsze mają swój wymiar moralny, mogą być oceniane jako grzech albo zasługa. Po drugie, sama cyfrowa przestrzeń powinna być traktowana przez nas poważnie jako sieć połączeń między realnymi ludźmi. To szczególnie istotne, kiedy nasza kultura w komunikowaniu jest nastawiona na sprzedaż najprostszych, ale i najsilniejszych emocji. To, co się klika w Internecie, to złość, wyśmianie, zażenowanie czy podniecenie. Pytanie tylko, czy takim uczuciom warto ufać. I dlaczego np. pod płaszczykiem walki z herezją albo faryzeizmem zajmujemy się niszczeniem innych.
2. Banować za poglądy?
Parę lat temu ktoś nabazgrał sprayem na murze naszego kościoła w Gdańsku kilka niecenzuralnych słów pod adresem księży. Napis został zamalowany, a o wszystkim zostały poinformowane odpowiednie służby. Parę miesięcy później chuligani zostali złapani i skazani.
Czy postępowanie ówczesnego proboszcza było naganne? Czy brakowało mu jezuickiej otwartości na dyskusję z zagubionymi ludźmi? A może powinien uszanować ich odmienną opinię i pozwolić, żeby na murach kościoła widniała ich opinia o życiu seksualnym księży, bo przecież mają prawo do wypowiedzi?
Nie ma co się czarować, chuligaństwo pozostaje chuligaństwem, czy to w postaci napisu na ścianie kościoła, czy Facebooka. Nie dajmy się przekonać dyktaturze dialogu.
Czy można banować za poglądy, czy za kulturę wypowiedzi? A może lepiej po prostu banować chuligaństwo, obojętnie, czy w postaci inteligentnego zaorania i pastwienia się nad człowiekiem, czy też chamskiego obrzucania kogoś inwektywami?
3. Nie karmić trolla
W prehistorii Internetu istniała zasada niekarmienia trolli. Ci, których kiedyś nazywało się trollami, dzisiaj są nazywani hejterami. Dzisiejszy troll już nie tylko obrzuca drugiego łajnem, ale urządza na niego "raid" (ang. nalot). Organizuje ekipę, która będzie pisała donosy, zarzucała negatywnymi komentarzami i recenzjami jego strony. Udostępnia memy na jego temat, wyśmiewa, przerabiając jego zdjęcia itp. obojętnie, czy jest duszpasterzem czy papieżem.
Na początku artykułu mówiliśmy o dzieciach, które wyzywają innych, siedząc na ławeczce przed blokiem. Jak sobie radzić z osiedlowymi hejterami? Można oszukiwać, innych i siebie, że się nie słyszy inwektyw. Można iść na samotną wojnę z wiatrakami. Ale można też nauczyć się wracać inną drogą do domu i w ten sposób zaoszczędzić sobie nieprzyjemności. Czasami uniknięcie kontaktu z chuliganem jest najsilniejszym argumentem w dyskusji z nim. Może jest to też dobra metoda w radzeniu sobie z hejtem w sieci?
Paweł Kowalski SJ - jeden z prowadzących program #wiaraLIVE na Deon.pl. Duszpasterz akademicki z Gdańska
Skomentuj artykuł