Czy Kościół jest tonącą łodzią?

(fot. PAP / EPA / OSSERVATORE ROMANO/HANDOUT)

Używanie listu Benedykta XVI, aby uderzyć personalnie w papieża Franciszka, jest po prostu manipulacją. Nie można twierdzić, że taka była intencja papieża emeryta, jeśli on sam twierdzi inaczej. To rasowy "fake news".

Przez kilka ostatnich tygodni nie miałem wglądu w aktualne wydarzenia na świecie. Docierały do mnie zaledwie strzępki informacji i była to z mojej strony świadoma decyzja związana z potrzebą "detoksu medialnego". Dlatego po powrocie postanowiłem najważniejsze sprawy nadrobić. Taką m.in. była dla Kościoła śmierć kard. Joachima Meisnera. Po jego odejściu padło wiele mocnych słów i ważnych diagnoz dotyczących Kościoła, którego wybitnym sługą był zmarły hierarcha.

DEON.PL POLECA

Najpiękniej napisał o nim jego bliski przyjaciel Benedykt XVI. W pożegnalnym liście, przeczytanym na pogrzebie przez abpa Georga Gansweina, papież emeryt wykazał się wielkim zrozumiem, wrażliwością i wnikliwością swoich obserwacji. Zdziwiło mnie, że zwłaszcza w Polsce ten piękny list został odebrany jako krytyka i sprzeciw wobec nauczania papieża Franciszka. Czytając analizę Mateusza Ochmana dla Polonia Christiana, byłem zdumiony, jak negatywnie odebrał on słowa papieża emeryta i scharakteryzował dzisiejszy Kościół. Perspektywa czasu, dzięki której mogłem zapoznać się (już po fakcie) z całością sprawy, daje mi zupełnie inny obraz wypowiedzi papieża. A kluczem do jej zrozumienia jest właśnie "nadzieja", której zabrakło mi w większości analiz, chociaż jest tak mocno zaznaczona w papieskim pożegnaniu.

Benedykt XVI pozostaje wierny swojej decyzji o poświęceniu się życiu kontemplacyjnemu i zabiera głos tylko w naprawdę wyjątkowych sprawach. Taką było bez zwątpienia pożegnanie bliskiego przyjaciela, z którym łączyła go wspólna historia i niesamowita więź duchowa. List, który został odczytany na pogrzebie, był nie tylko wspomnieniem o zmarłym i docenieniem jego ważnej roli, ale przede wszystkim osobistym pożegnaniem. I w ten sposób powinien on zostać odebrany, mając na uwadze, że kardynała i papieża łączyła znajomość na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Razem doświadczali zmian i kryzysów w Kościele, które Benedykt XVI zawsze celnie punktował, ale nie zatrzymywał się na nich. Każda jego uwaga poparta jest także propozycją konkretnych rozwiązań, poszukiwania ich pomimo emocji.

O zmarłym kardynale napisał: "Szczególne wrażenie w ostatnich rozmowach (…) wywarła na mnie jego promieniująca pogoda ducha, wewnętrzna radość i optymizm. Wiemy, że jemu - gorliwemu pasterzowi i duszpasterzowi - trudno było opuszczać swoją posługę, i to właśnie w czasach, gdy Kościół szczególnie pilnie potrzebuje przekonujących pasterzy, którzy sprzeciwiają się dyktaturze ducha czasów i postanawiają w pełni żyć i myśleć w oparciu o wiarę. (…) w tym ostatnim okresie swego życia nauczył się on zostawiać miejsce innym i coraz bardziej żył z głęboką pewnością, że Pan nie opuszcza swojego Kościoła, nawet jeśli czasami łódź jest już tak pełna, że niemal się wywraca".

Sytuacja "nabierania wody" przez Kościół jest oczywiście aktualna i zawsze była. Jednak w kontekście całości listu dotyczy ona szczególnego momentu, gdy w 2014 roku kard. Meisner przechodził na emeryturę. Był to bowiem czas wyjątkowo silnych ataków na Kościół w Niemczech z powodu licznych afer pedofilskich, które pociągnęły za sobą również społeczne niezadowolenie ze sposobu organizacji i finansowania Kościoła. Jednak kard. Meisner był też mistykiem, kontemplującym obecność Pana. Dlatego oprócz współpracy Kościoła z wymiarem sprawiedliwości jego kolejnym krokiem był Kongres Eucharystyczny w czerwcu 2013 r. Powiedział wtedy o tym pomyśle: "Po strasznych skandalach molestowania seksualnego czułem, że Kościół w Niemczech potrzebuje koniecznie zadumy nad Panem. Osobiście rozmawiałem z wszystkimi ofiarami, o ile było to możliwe. Po spotkaniach pytałem siebie, kto może uzdrowić te zranienia. Ja tego nie mogę. To może zrobić sam Pan. Mamy Go wśród nas w sakramencie ołtarza, w eucharystycznej postaci chleba i wina".

To samo potwierdził w swoim liście Benedykt XVI, pisząc, że tym, "co go nieustannie na nowo uspokajało i nastrajało radośnie, było lekkie ożywienie adoracji eucharystycznej (…). Tak więc czas adoracji eucharystycznej stał się wydarzeniem wewnętrznym w ramach Światowego Dnia Młodzieży w Kolonii, który nie tylko dla kardynała pozostał niezapomniany. Od tej pory moment ten był w nim niezmiennie obecny i stanowił wielkie światło dla niego samego".

Benedykt XVI, opowiadając o kolejnych trudnych momentach życia przyjaciela, zawsze zestawia je z jego pokojem i radością wynikającymi z tego, "że Pan nie opuszcza swojego Kościoła". W jego diagnozie nie ma miejsca na pesymizm i poddanie się duchowi zwątpienia, przed którym wielokrotnie ostrzegał także będąc w Polsce podczas przemówienia do duchownych w warszawskiej archikatedrze. Wiele osób doszukiwało się rozpaczy i zwątpienia również w decyzji o odejściu Benedykta XVI z urzędu, choć ten sam tym doniesieniom zaprzeczał i definitywnie rozprawił się z nimi w "Ostatnich rozmowach" z Peterem Seewaldem. Zresztą o tej decyzji i jej powodach wypowiedział się też sam kard. Meisner: "Byłem zaszokowany, jak on schudł. Wyglądał bardzo mizernie. Początkowo nie mogłem się pogodzić z jego ustąpieniem, lecz gdy go zobaczyłem, nie mam już zastrzeżeń. Duchowo jest on w pełni w dobrej formie, ale fizycznie całkowicie się zestarzał".

Benedykt XVI kilkukrotnie już deklarował publicznie posłuszeństwo i wsparcie dla papieża Franciszka, doceniając jego starania. Nie znaczy to, że są jednomyślni, jednak tego najczęściej nie usłyszymy od samego papieża emeryta, ale od innych kardynałów, którzy informują o tym media, jak np. w ostatniej wypowiedzi kard. Gerharda Müllera. W budowaniu wspólnoty Kościoła nie chodzi o bycie jednomyślnym i realizację własnych pomysłów na ten Kościół, ale o budowanie mostów. Takim budowniczym jest właśnie papież (z łac. Pontifex). Dlatego uważam, że używanie listu Benedykta XVI, aby uderzyć personalnie w papieża Franciszka, jest po prostu manipulacją. W imieniu papieża emeryta wypowiedział się na ten temat jasno jego osobisty sekretarz: "Papież senior został złośliwie i instrumentalnie wykorzystany przez przytoczenie zdania, które nie nawiązywało do niczego konkretnego" - powiedział dziennikowi "Il Giornale" abp Ganswein. Nie można twierdzić, że taka była intencja papieża, jeśli on sam twierdzi inaczej. To rasowy "fake news".

Kościół nabierał wody od zawsze i wciąż będzie nabierał. Tak długo, jak jest w nim grzech popełniany przez wiernych. Nie jest to nic nowego i nie można tego bagatelizować. Jednak poddawanie się tej myśli i koncentrowanie na łataniu łodzi oraz wylewaniu wody jest zaprzeczeniem tego, po co ów Kościół został założony. Mamy skupić się na osobie Jezusa i Jego ewangelicznym przesłaniu. On sam zapewnia ciągłość tego dzieła i tylko kontemplując Jego obecność, będziemy zdolni do nazywania własnych grzechów i definiowania problemów, z którymi musimy się zmierzyć jako wspólnota - nie samotnie, nie bez Niego. Dlatego wysiłki Franciszka na rzecz odbudowania wspólnoty i przygarnięcia słabszych są tak ważne.

Nie istnieje żadna "drużyna Pana", jak nazwał to Mateusz Ochman. Bo oznaczałoby to, że miłosierdzie Boże jest dla uprzywilejowanych, a Jezus przyszedł, aby przez swoją Krew zbawić również pogan i włączyć w lud odkupiony każdego, kto chce to miłosierdzie otrzymać. Piotr na zawołanie Jezusa opuścił łódź i poszedł w stronę swojego Mistrza, nie bał się wyjść poza nią, a tonąć zaczął dopiero, gdy stracił z oczu Jezusa. Gdy przestał widzieć Jego miłujące spojrzenie. To spojrzenie nas zbawia. I w taki sposób odszedł też kard. Meisner. "Z jego dłoni wysunął się brewiarz. Modlił się martwy, spoglądając na Pana, rozmawiając z Panem" - pisze Benedykt. Nie łatał usilnie dziur w łodzi, ale skupił się na tym, że płynie z nami Chrystus.

Ludzie mający połamane nogi i życiorysy nie są w stanie wziąć udziału w biegu. Trzeba ich wpierw nakarmić, opatrzyć i zapewnić podstawową opiekę, aby stanęli na nogi. Papież Franciszek jest tego świadomy, dlatego tak wyraźnie podkreśla znaczenie "rozeznawania" i jemu poddaje wszystkie swoje decyzje. W rozeznawaniu jest miejsce, by pochylić się nad człowiekiem i zapytać Boga: co mam czynić? Jeśli wartości, które wyznajemy, boją się krytyki, boją się kontrargumentów i zestawienia ich z duchem świata, to nic ich nie obroni, bo same są nic nie warte. Prawda nie musi się niczego obawiać. Papież Franciszek nie zmienia nauczania Kościoła, ale zdejmuje je z muzealnego piedestału i pyta ludzi, jak je rozumieją, czy w ogóle są w stanie je zrozumieć. Jest świadomy, że trzeba im wytłumaczyć, dlaczego Kościół pozostaje wierny nauce Jezusa. Nie dokona tego prawem czy postanowieniem. Musi to zrobić w kontekście realnych, życiowych sytuacji i o te sytuacje pyta w "Amoris Laetitia" oraz na synodzie. To istota duszpasterstwa Chrystusowego, czyli wejście w życie człowieka, aby ukazać mu prawdę. Skupienie się na walce i pesymizmie w rzeczywistości przysłania nam to, co najważniejsze, czyli samego Jezusa.

Papież to człowiek, który popełnia zwyczajne błędy. Nie jest od nich wolny. I właśnie dlatego potrzebuje naszej modlitwy, o którą tak często prosi. I powinna to być modlitwa o światło dla niego, a nie o to, by postępował tak, jak nam się wydaje, że powinien. Potrzeba nam pewności kard. Meisnera, że Pan nie opuszcza swojego Kościoła nawet w chwilach trudnych, zamiast wieszczyć czasy ostateczne i budować wiarę na terrorze końca świata.

Niech podsumowaniem tego będzie zdanie, jakie o papieżu Franciszku wyraził sam kard. Joachim Meisner: "Mam nadzieję, że wyjaśni nam, Europejczykom, że nie możemy już dłużej trzymać się pępka, lecz musimy zatroszczyć się o ewangelizację". I to się dzieje, a my musimy papieżowi i jego następcom w tym dziele pomagać.

Kard. Joachim Meisner zawarł w swoim testamencie jeszcze jedną ważną prośbę: "To jest moja ostatnia prośba do was wszystkich, dla dobra waszego zbawienia: trwajcie przy Ojcu świętym. Jest on dzisiejszym Piotrem. Podążajcie za jego wskazówkami. Słuchajcie jego słów. Piotr nie chce niczego dla siebie, ale wszystko dla Pana i dla jego braci i sióstr". Benedykt XVI jako jego najbliższy przyjaciel jest pierwszym, który wypełnia wolę zmarłego.

Szymon Żyśko - redaktor DEON.pl, grafik, prowadzi autorskiego bloga "Pudełko NIC"

Dziennikarz, reporter, autor książek. Specjalista ds. social mediów i PR. Interesuje się tematami społecznymi.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy Kościół jest tonącą łodzią?
Komentarze (9)
31 lipca 2017, 08:56
Mamy gwarancje ze Kościół, chocby był łodką pełna wody nie zatonie. Ale nie oznacza to ze wielu z nas nie zostanie wyrzuconych za burtę i zatonie w morzu współczesnego świata. ​Patrząc po tym jak maleje garstka wiernych i jak w krajach kiedyś katolkickich dziś królują haniebne prawa zabijnaia człowieka czy niszczące małżeńśtwo widać dokładnie jak wielu katolików już dzis tonie. 
ZZ
z z
29 lipca 2017, 16:12
Tonąć to może nie tonie. Fakt jednak, że opanowali ją piraci. Wygląda też na to, że chcą ją sprzedać swoim kolegom po fachu - barbareskom.
Zbigniew Ściubak
29 lipca 2017, 10:59
Szymek. pominąwszy twoje oczywiste drobne błędy, wynikające z niedostatków intelektualnych - jak stosowanie kwatyfikatorów ogólnych - MASZ RACJĘ. List Benedykta nie jest BUNTEM przeciw Franciszkowi, jakby tego pragnęli wychowani w Polsce katolicy. Oni widzą wszystko, zgodnie z otrzymanym nauczaniem, w kategoriach walki, podejrzeń i niezbędności BRAKU ZMIAN, w kwestiach nawet poza dogmatycznych. Benedykt, tak jak Franciszek i Ty, kocha Kościół, bo kocha Pana Bogai Jezusa. Dlatego zależy mu na dobru kościoła jako całości. Wody przede wszystkim nabieramy sami, tyle razy ile razy przechylamy się stronę niechęci, w stronę agresji, w stronę wrogości i obojętności do innych. Zaraz nam podpowiedzą ci "prawdziwi", że te pozytywne postawy winniśmy takim jak my, chrześcijanom katolikom, nie innym. Przypowieścią o Samarytaninie Pan Jezus prostuje te błędne podejścia. Ważne jest to, czego szukają podświadomie oczy. Czy szukają zgody i dobra, czy konfliktu i spraw negatywnych. To co nienaruszalne zaś, fundament, to miłość Pana naszego do nas i nas do Niego. Reszta od tego pochodzi.
Szymon Żyśko
29 lipca 2017, 11:13
ZBYSZEKS - nie przypominam sobie, żebyśmy przechodzili ze sobą na ty. Nie będę schodził do pańskiego poziomu i licytował się na "braki intelektualne", które pan mi zarzuca. Bardzo to słabe i pogardliwe. Nie rozumiem skąd takie podejście, jeśli dalej parafrazuje pan moje słowa?  To już któryś raz, kiedy komentuje pan dla samego komentowania i walczy z wyimaginowanym wrogiem. Życzę miłego dnia i trochę refleksji. 
Zbigniew Ściubak
29 lipca 2017, 15:49
@Szymon Żyśko 1. Panie Szymonie, mój błąd i nadużycie, ma Pan pełne prawo oburzać się za użycie formy na "Ty". Przepraszam. Myślałem, będzie żartobliwie, ale trzeba mieć na uwadzę "wrażliwość" adresata. 2. Jeśli chodzi o "braki intelektualne" to wyjaśniam: Używanie kwantyfikatorów wielkich "zawsze, nigdy itp", jest częstym błędem. Pan pisze "Kościół nabierał wody od zawsze". Serio, w czasie zesłania Ducha Świętego w postaci języków ognia też? Innych przykładów (z litości) nie będę przytaczał. Na przyszłość proszę się zastanowić przed użyciem słów "zawsze", "nigdy", "każdy", "żaden". Chyba, że nie chodzi o rzetelność, tylko o "tę emocję" i przebój. 3. Użycie przez Pana określeń w stosunku do mojej wypowiedzi: "słabe i pogardliwe" wydaje się być symptomatyczne i więcej mówić o oceniającym, niż o przedmiocie oceny. No comment. Życzę (przez "cz" oraz "ę") miłego dnia, odrobiny spokoju, dystansu i równowagi.
Szymon Żyśko
29 lipca 2017, 15:59
@zbyszeks - tak, uważam, że grzechy Kościoła były obecne nawet w czasach Zesłania Ducha Świętego. Jezus wiele razy napominał ludzi, którzy szli za nim, przyjmowali chrzest i głosili Królestwo Boże. Dlatego w tym wypadku będę bronił uzasadnionego użycia słowa "zawsze". Nigdy nie byliśmy czyści. Użycie w jednym zdaniu "żartobliwego zdrobnienia" i posądzenie o braki intelektualne ma znamiona pogardliwego stosunku do adresata. Aczkolwiek po pańskiej odpowiedzi wnioskuję jednak, że było to niefortunne zestawienie, a nie świadomy zabieg.
Z
zbyszeks
30 lipca 2017, 08:19
@Szymon Żyśko cz1 Panie Szymonie, przecież ja napisałem wyraźnie, zapytałem czy Kościół "nabierał wody" w czasie (liczba pojedyncza!) zesłania Ducha Świętego. Dla Pana widzę, wszystko jedno czy chodzi o "czas jakiegoś zdarzenia", czy o "czasy".  Czas "zesłania ducha świętego" to czas konkretnego zdarzenia - ma Pan opis w linku. "Czasy" zesłania ducha świętego, to ja nie wiem dokładnie, co to może być, ale de facto duch święty jest z nami, stale do nas przybywa, więc to są ramy czasowe może aż do dzisiaj. Jest różnica? To oczywiste. Pan jej jednak nie dostrzega, i zamienia jedno na drugie, prowadząc w oparciu o tą zamianę dalszy ciąg wnioskowania.
Zbigniew Ściubak
30 lipca 2017, 08:22
@Szymon Żyśko cz2 Po zwróceniu Panu uwagi na to rozróżnienie pora na następne. Nie chodzi o to, czy istnieją "grzechy kościoła" i kiedy one istnieją lub istniały, bo w wyniku ciągu zdarzeń - zapoczątkowanego zgodą Ewy na spróbowanie owocu z drzewa poznania - wszyscy jesteśmy grzeszni. Chodzi o wypowiedź papieża Benedykta opisującą SYTUACJĘ KOŚCIOŁA tak: "łódź jest już tak pełna, że niemal się wywraca" do której to Pan się odniósł, pisząc - cytuję: Sytuacja "nabierania wody" przez Kościół jest oczywiście aktualna. Zupełnie czym innym jest zawsze prawdziwa konstatacja, iż ludzie są grzeszni, czym innym zaś stwierdzenie, że Kościół znajduje się w takiej sytuacji, że nabiera wody i jego łódź jest już tak pełna, że niemal się wywraca. I Pan znów tych różnic nie widzi, zamienia Pan jedno na drugie i prowadzi w oparciu o te zamiany wnioskowanie. Ostatecznie Pańskie wypowiedzi dają się złożyć do stwierdzenia, że w czasie kiedy na Apostołów zstępował Duch Święty w postaci języków ognia Kościół nabierał wody. Do takich obsurdów prowadzi obrona nierozważnego użycia kwantyfikatorów wielkich, i późniejsza, pomijająca znów intelektualną rzetelność, obrona wcześniejszego błędu. To oczywiście naturalne. Ale powołani jesteśmy do przekraczania natury. Wymaga to oczywiście pokory, a ta się bierze tylko z jednego, miłości.
S
stos
29 lipca 2017, 09:36
Czytając red.Zyśko,dochodzę do wniosku,iż rzeczywistość tonącego Koscioła jest dziś szczególnie aktualna. Pisze ów bowiem,iż "Papież Franciszek nie zmienia nauczania Kościoła, ale zdejmuje je z muzealnego piedestału i pyta ludzi, jak je rozumieją, czy w ogóle są w stanie je zrozumieć" Co to oznacza? Ano to,iż w czasach minionych Lud Boży nie dość,że żył w ciemnocie religijnej to jeszcze zły kler nie dopuszczał go do Bożych Tajemnic. To kolejny głos po watykaniście Politim,który rdzeń myśli Franciszka sprowadza do uwolnienia wiernych od "starego Kościoła Katechizmu i skamieniałej tradycji". Po ludzku to brzmi mniej więcej tak jakby syn rzekł do matki tymi słowami: Słuchaj ,zrób coś sobą, bo dziś nikt tak się nie nosi i wyglądasz koszmarnie, a ja muszę się się za ciebie wstydzić i omijać cię szerokim łukiem. To jest egzemplifikacja myślenia rewolucyjnego,a takie myślenie może jedynie niszczyć, nie ma tu tego co najważniejsze - miłości. Benedykt XVI, czy kard.Meisner ,postacie przecież niejednoznaczne zrozumieli,iż warto trwać przy tym co niezmienne, niezależnie od tego,iż wylewa się na to, wiadro pomyj i niezależnie od tego kto to wiadro wylewa. Trzeba być ślepym,żeby nie widzieć,iż Franciszek czyści Kościół z pozostałosci po Benedykcie,co gorsza zaś czyni zamach na doktrynę,co kard.Meisner jednoznacznie ale z miłością mu wypomniał. Trwanie przy Piotrze, nie oznacza akceptacji dla błędów i herezji, wręcz przeciwnie,obowiązkiem katolika jest wpływać na Ojca Świętego aby porzucił fałszywą ścieżkę,którą niestety kroczy. Panie ,red.Żyśko,zamiast więc robić dobrą minę do złej gry,jeśli uważa się Pan za katolika i na sercu leży mu dobro Świętej Matki Kościoła, bierz się Pan za wylewanie wody z tej dryfującej po wodach dzisiejszych czasów łodzi.