DEON.pl to nie jezuicka Fronda
Pisząc tekst "W imieniu obrońców ks. Bonieckiego", miałem na uwadze dwie grupy osób: solidaryzującą się z redakcją "Tygodnika Powszechnego" oraz prawie 7 tyś. osób, które podpisały się w Internecie pod listem w obronie ks. Bonieckiego do jego prowincjała. Pretekstem był zamieszczony na portalu DEON.pl "list" o. Dariusza Kowalczyka do "obrońców ks. Bonieckiego". Ponieważ jestem członkiem redakcji "Tygodnika Powszechnego" a zarazem współbratem o. Dariusza uznałem za stosowne ustosunkowanie się do jego argumentów na łamach jezuickiego portalu, który obaj aktywnie współtworzymy.
Podkreślam to, ponieważ niektórzy ten dwugłos odebrali jako "wewnątrz-zakonną rozgrywkę" albo atak z mojej strony na o. Kowalczyka. Ani nie miałem takiej intencji, ani nie o tym pisałem. Moja osoba z imienia i nazwiska, albo jako "podmiot domyślny" pojawia się w publicystyce o. Kowalczyka również wtedy, kiedy jestem "obiektem" krytyki. Nie był to i nie jest dla mnie powód do domagania się cenzury, bądź szukania odwetu ponieważ DEON.pl to nie jest dla mnie "jezuicka Fronda". Proszę tego nie brać jako krytyki pisma czy portalu "Fronda", gdzie często odnajduję interesujące dla siebie rzeczy i publicznie debatuję z jego redaktorami (a niektórych znam też osobiście). Muszę więc odpowiedzieć na pytanie, kto jest broniony, i kto nie jest atakowany w "liście", który uprzednio napisałem?
Obu, o. Kowalczykowi i mnie, zależy na Kościele, mamy inne doświadczenia życiowe, z innymi środowiskami w Kościele jesteśmy powiązani - ale stanowi to przejaw zarówno zróżnicowania Kościoła jak i samego Towarzystwa Jezusowego. Po drugie, broniąc ks. Bonieckiego, nie bronię ostatnich jego wypowiedzi, do których odniosłem się w sposób krytyczny publicznie. Nie walczę również z o. Rydzykiem i zwolennikami "Rodziny Radia Maryja". Chodziło mi raczej o nagłośnienie wątpliwości tych, którzy nie rozumieją nałożonej na ks. Bonieckiego sankcji, i tego, jak to się stało, gdy inny medialnie znany zakonnik nie był postawiony w podobnej sytuacji, choć też wypowiadał kontrowersyjne opinie.
Nie jest prawdą, że o. Rydzyk odpowiada za inne rzeczy, a ks. Boniecki za inne - ponieważ obaj są duchownymi katolickimi. Obaj nigdy nie głosili herezji i nie nawoływali do schizmy - różni ich z pewnością rozumienie miejsca Kościoła w przestrzeni publicznej.
Broniąc ks. Bonieckiego, nie bronię poglądów wobec których sam pozostaję krytyczny, ale bronię tych, którzy w "uciszeniu" marianina dostrzegli niebezpieczny sygnał odgórnego uciszenia również ich samych, a przecież są to osoby reprezentujące środowiska katolickie. Osoby, które znam i wiem, że są praktykującymi katolikami. O tym lęku napisałem więcej w tekście "Kwestia wzrostu" ("Tygodnik Powszechny", 13 listopada) broniąc tezy, że: "Kościół jest żywym Ciałem. «Obcięcie języka» ks. Bonieckiemu, bez właściwej diagnozy choroby, toczącej Ciało, będzie okaleczeniem polskiego Kościoła, a nie jego kuracją". W tekście, który się ukaże w najbliższym numerze "Tygodnika" analizuję tę sytuację w ramach psychologicznej teorii homeostazy, wskazując na to, co może ów "protest" znaczyć dla zrozumienia systemu, jakim jest Kościół. Podsumowując tę część mojej wypowiedzi, chciałbym podkreślić, że obrona ks. Bonieckiego nie jest dla mnie pretekstem do walki z o. Kowalczykiem czy o. Rydzkiem, i tymi osobami, które z ich wypowiedziami się identyfikują. ,
Muszę teraz odpowiedzieć na ostatnie, "najtrudniejsze" pytanie. Kogo będę bronił, jeśli "Tygodnik Powszechny" pójdzie "na wojnę" z Kościołem, jeśli dalsze losy ks. Bonieckiego nie potoczą się po myśli jego samego, czy redakcji "Tygodnika"? Odpowiem wprost: obowiązuje mnie sentire cum Ecclesiae. Nie muszę więc wyjaśniać, co to dalej znaczy. Na razie robię wszystko, aby z tej przejściowej sytuacji wynikło większe dobro niż tylko protesty. Portal ten nie będzie opiniotwórczy, jeśli najpierw nie sformułuje się na nim własnych myśli i nie przedstawi ich do debaty. Tym, którzy pisali do mnie prywatnie bądź w "komentarzach", dziękuję za zaangażowanie i chęć podążania za moim myślami. Tylko niemyślący się nie myli…
Skomentuj artykuł