Dlaczego nie krzyczę: Jezus!!!
Niektórzy tak mają. Nie lubią razem z innymi wykrzykiwać rytmicznie poszczególnych wyrazów, oddzielając sylabę od sylaby. Po prostu nie przepadają za skandowaniem i nawet tkwiąc w przesyconym potężnie wyrażanymi emocjami tłumie na ogół nie dołączają swego głosu do innych lub czynią to bardzo rzadko.
Skutki tej ułomności są zwykle niekorzystne dla tych, których dotknęła. Jeśli nie otwierają ust, gdy wszyscy wokół jednoczą się w zgodnym wołaniu, natychmiast podpadają. Narażają się na podejrzliwość i nieufność. Na oskarżenia o wywyższanie się i obdarzanie innych pogardą. Wiem, o czym mówię, bo tak właśnie mam. Jeśli już decyduję się zaangażować głosowo, muszę być do tego bardzo, ale to bardzo głęboko przekonany. Bez wyjątkowo mocnej motywacji po prostu nie krzyczę i już. Milczę we wszystkich znanych mi i nieznanych językach.
Tak się składa, że nigdy nie potrafiłem zrozumieć sensu wykrzykiwania przez zgromadzone rzesze wiernych imienia papieża. Tych, którzy na fali narastających uczuć wołali je, nie żałując płuc, pytałem nawet kilka razy, po co to robią, ale zamiast odpowiedzi otrzymywałem pełne zdziwienia (i czasami czegoś jeszcze niezbyt określonego) spojrzenia. Wolałem się więc nie przyznawać, że krzyki takie - zwłaszcza w niektórych sytuacjach - wydawały mi się co najmniej niestosowne i nie na miejscu.
Dlatego od razu wychwyciłem, że papież Franciszek nie jest zwolennikiem wykrzykiwania przez tysiące gardeł jego imienia. Ale za pierwszym razem jego dość żartobliwa uwaga przeszła bez echa. Okazało się jednak, że aktualny biskup Rzymu nie dał się zbyć i do tematu wrócił. Gdy na Placu św. Piotra w Wigilię Zesłania Ducha Świętego zebrało się z 200 tysięcy ludzi, z których co najmniej część skandowała jego imię, rzekł: "Muszę was trochę upomnieć. Krzyczeliście tu na placu wszyscy: "Franciszek, papież Franciszek". A gdzie jest Jezus? Dlaczego nie krzyczycie "Jezus"?".
Zabrałem się za upowszechnianie tego "napomnienia" i ku memu zadziwieniu rychło odkryłem, że nie wszyscy podzielają mój (i papieski) punkt widzenia. Pojawiły się bardzo szybko wątpliwości zgłaszane przez ludzi wierzących, katolików jak najbardziej, mocno w sprawy i misję Kościoła zaangażowanych. Wątpliwości wyrażane (jestem o tym absolutnie przekonany) całkowicie w dobrej wierze. Zadawano pytania (bez jakichkolwiek podtekstów), czy słowa Franciszka są wyrazem jego pokory czy pychy. Ktoś zapytał w sieci: "Widząc Franciszka, mam krzyczeć: Jezus? Przecież to nie Jezus, tylko Franciszek. Trochę to heretyckie, chyba się nie przemogę".
Zacząłem też podpytywać innych. I tym sposób także szybciutko natrafiłem na osoby pobożne i dające świadectwo wiary, które zdziwione dociekały, dlaczego mają w ogóle wykrzykiwać imię Jezus. "Franciszek, to co innego" - usłyszałem - "Ale Jezus? Kto tak w ogóle robi?".
Męczy mnie więc od kilkudziesięciu godzin przypuszczenie, że jest w tym wszystkim schowany jakiś poważniejszy problem. Dumając nieporadnie nad tą kwestią, uzmysłowiłem sobie, że dotychczas nigdy w życiu nie zdarzyło mi się skandować wraz z innymi imienia mojego Pana i Boga. Nigdy nie znalazłem się w sytuacji, w której inni to robili.Aż zadrżałem, przypominając sobie papieskie pytanie i polecenie: "A gdzie jest Jezus? Od tej pory nie Franciszek, ale mamy krzyczeć Jezus!".
Nie mogę się pozbyć wrażenia, że mimowolną puentą do całej sprawy jest to, co kilka dni temu napisał na Facebooku Szymon Hołownia, przebywający aktualnie na antypodach. "Gdzie bym nie był na świecie - gdy pada pytanie: "Czym sie zajmujesz?" i odpowiadam, że piszę książki o Jezusie, zawsze następuje "oooooo...", później gniecenie serwety, kłopotliwa cisza, karkołomna zmiana tematu na pogodę. Gdy dodaję, że współprowadzę też polski "Got Talent", chmury odlatują, jest ekstaza, wybuchy radości, wspólne zdjęcia, "woooow"... Chrześcijaństwo - format światowy. "Got Talent" - też format światowy. Dlaczego dziś Ant i Deck są fajniejsi od Jezusa? A może - za Jego czasów też byli?" - napisał.
A może przesadzam, doszukując się koniecznie powodów, dlaczego jedne imiona wykrzykujemy chętnie, a innych nie?
Skomentuj artykuł