Do sióstr i braci odchodzących
Gdy Leszek Kołakowski przeczytał całego Pascala - wraz z licznymi argumentów za tym, że jednak warto w Boga wierzyć - doszedł do wniosku, że najważniejsze i najbardziej przekonujące orędzie francuskiego myśliciela brzmi: umrzesz! Niby nic wielkiego, truizm - byśmy powiedzieli, a jednak absolutna nieuchronność śmierci jest najsilniejszą płaszczyzną dialogu, na której może oprzeć się wierzący, gdy mówi do niewierzących, wątpiących i poszukujących.
Ludzie mają wzgardę dla religii i nienawidzą jej,
i lękają się, że mogłaby być prawdziwa.
Blaise Pascal, "Myśli"
Piszę więc ten apel, zaczynając niejako od końca i powołując się na tę samą prawdę, wobec której wszyscy jesteśmy równi - że prędzej czy później umrzemy. Spójrzcie bowiem wstecz na dzieje człowieka oraz naszą współczesność. Czy udało nam się wynaleźć skuteczne lekarstwo na śmierć, cierpienie i nędzę? Nie, a jedynym remedium, jakie tak zwana nowoczesność proponuje na nieuchronność końca jest wyjątkowo błyskotliwa propozycja, by po prostu o śmierci zapomnieć. I tak się dzieje - zapominamy o niej, odstawiamy w kąt, udajemy, że nie istnieje, że wręcz należy do jakiegoś innego porządku, poza nami. Nic dziwnego więc, że pewien zakład pogrzebowy ktoś nazwał "Game over", ekspediując zakończenie życia do wirtualnego świata gier komputerowych.Czy więc lepiej zapomnieć, nie wiedzieć? Odwracamy się plecami nie tylko do śmierci ale coraz częściej również do swojego wnętrza, swojego "ja". Owszem, głębsze wykopaliska podjęte pod hasłem "Kim jestem naprawdę?", stanowią poważne ryzyko, że pod którymś pokładem skamielin natrafimy na puszkę Pandory, a w niej pełno własnych wad i słabości. Może faktycznie lepiej nie kopać? Może lepiej zapomnieć o śmierci, a własnej nędzy nie tykać, by w zamian być w miarę szczęśliwym? Tak, naturalnie jest to możliwe - żyć na pół gwizdka, ślizgać się po powierzchni, nie zaglądać w siebie, udawać, że nie istnieje nic poza tym, co tu i teraz. Można i tak, ale powiedzmy sobie szczerze - słabo to wygląda i pachnie malizną.
Tym bardziej, że - gdy uważnie do końca doczytamy grecki mit o Pandorze - okaże się, iż zgodnie z wolą Zeusa na dnie puszki została umieszczona nadzieja… W chrześcijaństwie ta nadzieja posiada formę osobową i nosi imię Boga. Dlatego nie boję się kopać - bo wiem, że pod warstwami mojego egoizmu spotkam przyjaciela. Ale nie owijajmy w bawełnę, niebezpieczeństwo istnieje. Ostrzegał przed nim Pascal: "Znajomość Boga bez znajomości własnej nędzy rodzi pychę. Znajomość własnej nędzy bez znajomości Boga rodzi rozpacz".
Już słyszę Wasze głosy powołujące się na pierwszą część tej sentencji. Jak tu wierzyć w Boga i jak tu przychodzić do kościoła, gdy boski personel szczycący się świetną znajomością "szefa", tak drastycznie i jawnie sprzeniewierza się swojej wierze? Przecież księża to, księża tamto - opowiadamy u cioci na imieninach. Prawdę mówiąc argument ze słabości kleru, by porzucić wiarę lub opuścić życie Kościoła, jest wyjątkowo marny. No bo gdy przykładowo kilku nauczycieli w szkole, do której posyłacie swoje dzieci nie dość że ma kiepskie kwalifikacje, że ma jawne romanse, to jeszcze olewają lekcje równo - czy wtedy rezygnujecie ze szkoły i od razu występujecie o indywidualny tok nauczania dla dzieci? Nie, w najgorszym wypadku przenosicie dzieci do innej klasy lub szkoły, prawda? To dlaczego gdy jeden czy drugi ksiądz politykował na kazaniu, kupił samochód za sto tysięcy albo ten ma dziecko a tamten kochankę, dlaczego od razu wybieracie się na kościelną emigrację i lekką ręką ordynujecie sobie indywidualny tok wiary? Przecież wy też możecie zmienić księdza i kościół, popytać i poszukać lepszego. Znajdziecie z pewnością. Że daleko? A do dobrego centrum handlowego na zakupy czy do ulubionego kina ile kilometrów jeździcie?
Fakt, w centrum handlowym fajne jeansy można kupić na wyprzedaży, a w kinie przenieść się na półtorej godziny do innego świata. Co będę miał z utrzymywania w miarę regularnych relacji z Bogiem? Jeśli nawet będę starał się wierzyć, modlił się regularnie, zaglądał do świątyni i do tego był po prostu przyzwoitym człowiekiem, to co w zamian otrzymam? I jeszcze: czy nie wystarczy, że będę starał się czynić dobrze? Znów powiedzmy jasno i bez ogródek - gwarancji żadnych nie ma. Że po tej nieuchronnej śmierci coś jest, że może nawet życie wieczne, bez cierpienia i smutku, życie w pełni szczęśliwe. Że będzie to od razu niebo a nie czyściec lub nie daj Boże piekło - nie, tego zagwarantować nawet papież nie jest w stanie. Może faktycznie wystarczy być dobrym człowiekiem i już to starczy na niebo? A może odwrotnie - nawet gorliwemu i uczciwemu katolikowi zostanie i tak najpierw zapisane oczyszczenie i oczekiwanie w czyśćcu? Nic z tego nie wiemy.
Pozostaje więc gorąca wiara lub chłodna kalkulacja. Dlatego właśnie Pascal proponuje swój słynny zakład: "Zważmy zysk i stratę, zakładając się, że Bóg jest. Rozpatrzmy te dwa wypadki: jeśli wygrasz, zyskujesz wszystko; jeśli przegrasz, nie tracisz nic. Zakładaj się tedy, że jest, bez wahania". Jeśli założysz, że Bóg jest i wyprowadzisz z tego faktu wszystkie pożądane konsekwencje, to możesz zyskać wszystko, masz szansę na niebo. Gdyby się jednak okazało, że po śmierci nie ma nic, nie ma Boga ani nieba, to czy tracisz cokolwiek? Nie, przecież już jesteś w nicości. Nie sposób odmówić logiki temu wywodowi. Czyż sami, gdy w grę wchodzi jakaś ważna sprawa, na przykład zdrowie, nie podejmujemy kroków, o których nie wiemy czy pomogą, ale przecież nie zaszkodzą i czynimy je tak na wszelki wypadek? Tu zaś stawką jest nie tylko zdrowie, ale życie wieczne, pełnia szczęścia. Skoro jest szansa na olimpijskie złoto, to czemu by zostawać w domu przed telewizorem?
Humanizm czy religia? Troska o dobro, piękno i prawdę czy osobowa więź z Bogiem? Chrześcijaństwo, ustami Jezusa z Nazaretu, tak odpowiada: to należy czynić a tamtego nie opuszczać (Mt 23,23). I pierwsze, i drugie. Zwracam się do Was, siostry i bracia odchodzący, poszukujący i wątpiący. Nie porzucajcie Boga z wygody, nie odchodźcie z Kościoła dla wątpliwych argumentów. Że kazania, że antyświadectwo wierzących, że pedofilia duchownych, że zdzierstwo proboszcza, że konserwatyzm episkopatu - pal sześć! Na III RP też powszechnie narzekamy, ale jakoś nie przestajemy mówić po polsku, nawet jeśli emigrujemy.
Kołakowski świetnie znał myśl Pascala, ale mimo to nie deklarował się jako osoba wierząca. Z drugiej strony kawał życia poświęcił, rozmyślając i pisząc o Bogu i religii. Czy więc warto się zakładać? Przekonamy się niebawem. W co głęboko wierzę - w niebie, po śmierci.
Skomentuj artykuł