Dyspensy odwołane. Co dalej?
Okazuje się, że obowiązujące w polskich diecezjach przez ostatnie miesiące dyspensy od uczestnictwa w niedzielnej Mszy mają więcej skutków, niż się spodziewano. Zaczynają się one ujawniać dopiero teraz, gdy dyspensy zostały zniesione.
Jednym z efektów niedawnego 389. Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski jest wycofanie uprzednio udzielonych dyspens dotyczących Mszy świętych. W komunikacie opublikowanym po obradach można przeczytać, że wobec poprawiającej się sytuacji pandemicznej w kraju, biskupi z uznaniem przyjęli decyzję rządu o zmianie ograniczeń sanitarnych w kościołach i budynkach przeznaczonych do sprawowania kultu religijnego. „Podjęli także jednogłośnie decyzję o zniesieniu dyspens od uczestnictwa we Mszy świętej niedzielnej oraz w święta nakazane” - dodaje jakby mimochodem komunikat i precyzuje, że dyspensy te zostaną zniesione od 20 czerwca br., jednocześnie we wszystkich diecezjach.
Wydawałoby się, że sprawa faktycznie nie wymaga szerszego komentowania. Po prostu od przedostatniej niedzieli tegorocznego czerwca z powrotem w całej Polsce katolików obowiązuje pierwsze przykazanie kościelne. To, które mówi: „W niedziele i święta nakazane uczestniczyć we Mszy Świętej i powstrzymać się od prac niekoniecznych”. Jest ono uproszczoną wersją wymogu zawartego w Kodeksie Prawa Kanonicznego. Kanon 1247 mówi to samo, więcej miejsca poświęcając uszczegółowieniu kwestii zajęć, których należy zaniechać. Kolejny kanon wyjaśnia, że nakazowi uczestniczenia we Mszy świętej czyni zadość ten, kto bierze w niej udział, gdziekolwiek jest odprawiana w obrządku katolickim, bądź w sam dzień świąteczny, bądź też wieczorem dnia poprzedzającego.
Dziś, z perspektywy trwającej już prawie półtora roku pandemii łatwo zauważyć, że powyższe sformułowania dla wielu mogły stracić jednoznaczność. Nie jest dziś dla niejednego polskiego katolika oczywiste, do kogo z całą pewnością odnosi się stwierdzenie „wierni są zobowiązani uczestniczyć we Mszy świętej” i co należy rozumieć, jako „uczestnictwo” lub „udział” we Mszy.
O tym, że ze zniesieniem dyspens mogą się łączyć niejasności i wątpliwości, można się było 20 czerwca br. przekonać przynajmniej w niektórych kościołach w naszej Ojczyźnie. Nie nastąpił w nich nagły wzrost liczby uczestników niedzielnej Eucharystii. Frekwencja w świątyniach nie wróciła do stanu sprzed pandemii.
Powodów takiego stanu rzeczy może być kilka. Jednym z nich może być głębokie przekonanie części wiernych, że zagrożenie epidemiczne wciąż istnieje. Nie tylko starszych utwierdzają w nim nadal obowiązujące nakazy noszenia maseczek czy inne, co prawda poluzowane, ale jednak obowiązujące, obostrzenia nałożone przez władze państwowe. Niemała grupa wiernych wciąż obawia się zakażenia. Daje do myślenia liczebność tych, którzy co prawda zdecydowali się przyjść na Mszę, ale wchodząc do kościoła starannie dezynfekują dłonie, jeśli tylko nadal dostępne są przy drzwiach odpowiednie środki. Ilu wciąż nie zdobyło się na odwagę, aby wejść między innych modlących się? Ilu, mając wśród najbliższych ofiary koronawirusa, nadal uważa za swój priorytetowy obowiązek minimalizowanie ryzyka zakażenia?
W części dekretów biskupich ogłaszających dyspensy obejmowały one nie tylko mających objawy infekcji, nie tylko osoby należące do grup ryzyka, ale również tych, „którzy czują obawę przed zarażeniem”. Obawa przed poważną szkodą na zdrowiu jako poważna przeszkoda sprawiająca, że nieobecność na niedzielnej Mszy nie jest grzechem, nie pojawiła się dopiero przy okazji pandemii. Jednym z często podawanych od lat przykładów poważnej przeszkody zwalniającej z obowiązku zawartego w pierwszym przykazaniu kościelnym był casus osoby, która mając kłopoty z chodzeniem, rezygnowała z pójścia do kościoła z powodu gołoledzi. W udostępnianych wiernym swoistych katalogach „poważnych przeszkód” od dawna znajdowały się choroby, konieczność opieki na kimś, praca w zawodach wymagających ciągłości, a nawet duża odległość od świątyni.
Sygnalizowany wyżej problem rozumienia uczestnictwa we Mszy też nie zaistniał dopiero w związku z koronawirusem. Niektórzy księża już od pewnego czasu sygnalizowali, że - zwłaszcza starsi czy chorujący przewlekle - wierni zaczynają traktować korzystanie z transmisji Mszy św. w mediach czy w internecie niemal jako równoważny zamiennik bezpośredniego uczestnictwa w świątyni. Duszpasterze przed wybuchem epidemii reagowali na tę tendencję podkreślaniem, że oglądanie Mszy św. w telewizji lub internecie, albo słuchanie jej przez radio, nie jest uczestnictwem, pozwalającym spełnić zawarty w przykazaniu obowiązek. Jednak w czasie pandemii wielu biskupów i księży, próbując zachować jakąś formę wspólnotowej więzi, zachęcało wiernych do korzystania z medialnych przekazów celebracji Eucharystii. Niejednokrotnie używali przy tym słów typu „udział”, „uczestnictwo”. Na stronach parafialnych w sieci i gazetkach pojawiały się instruujące poradniki np. „Jak uczestniczyć we Mszy św. przed telewizorem?”. Skutkiem takich działań z ostatnich kilkunastu miesięcy jest zamęt terminologiczny, który sprawia, że część polskich katolików bez złej woli uznaje transmisję za formę wypełnienia pierwszego przykazania kościelnego.
Znaleźliśmy się w sytuacji, w której nie wystarczy „jednogłośne” odwołanie dyspens od udziału we Mszy św. niedzielnej we wszystkich diecezjach w Polsce. Trzeba intensywnej pracy duszpasterskiej przywracającej rozumienie, czym jest bezpośredni udział w sprawowaniu Eucharystii i dlaczego nic nie jest w stanie go w życiu praktykującego katolika zastąpić.
Skomentuj artykuł