Formacja czasem uzdrowienia wewnętrznego

Józef Augustyn SJ

Kandydaci do seminarium czy zakonu to ludzie "wzięci z tego świata", stąd też może zdarzyć się, że znajdą się wśród nich osoby, które doświadczyły w dzieciństwie molestowania - pisze o. Józef Augustyn SJ, znany duszpasterz i kierownik duchowy zajmujący się od lat formacją kapłańską i seminaryjną.

1. Do tego, by rozpocząć proces uzdrowienia wewnętrznego, potrzebna jest samoświadomość ofiary molestowania seksualnego, jej wola wypowiedzenia bolesnych doświadczeń, pokonania lęku, poczucia krzywdy, chorego poczucia winy, a nade wszystko konieczna jest wewnętrzna wiara w możliwość przekroczenia swoistego więzienia, jakim jest trauma bycia wykorzystanym. Ważne jest też, by osoba wykorzystana spotkała kompetentną i zaufaną osobę, z którą mogłaby szczerze porozmawiać. Może to być dobry kierownik duchowy, psychologiczny doradca, terapeuta. Natomiast dzielenie się takimi doświadczeniami z osobami przypadkowymi czy też w relacjach koleżeńskich w seminarium bywa dwuznaczne. Kolega, przyjaciel nie udźwignie takich sytuacji, nie podpowie właściwych rozwiązań - są one zbyt ciężkie - a zdarza się, że jedynie dodatkowo upokorzy i zaogni ranę.

DEON.PL POLECA

Nie można dla wszystkich sytuacji molestowania seksualnego w dzieciństwie stosować jednego schematu dla zrozumienia i rozwiązania. Każdy przypadek jest inny. Wszelkie uogólnienia mogą być mylące, niesprawiedliwe i krzywdzące. Trzeba przy tym uwzględnić wiek ofiary, jej więź emocjonalną z krzywdzicielem, stopień zastosowanej wobec niej przemocy, częstotliwość sytuacji wykorzystania itp. Ważne jest też pytanie, czy ofiara posiadała w okresie bycia wykorzystywaną mocne oparcie emocjonalne w osobach bliskich, np. w rodzicach. Gdy dziecko ma dobrą więź z ojcem - matką łatwiej upora się z taką traumatyczną sytuacją. Te doświadczenia mogą być różne: może to być molestowanie psychiczne, fizyczne, z zastosowaniem przemocy; sprawcą może być osoba przypadkowa, starszy kolega, wychowawca. Często bywa to ktoś z rodziny. Im bliższa więź emocjonalna ze sprawcą, tym głębsza trauma i tym większe destrukcyjne oddziaływanie.

2. Kandydaci do seminarium czy zakonu to ludzie "wzięci z tego świata", stąd też może zdarzyć się, że znajdą się wśród nich osoby, które doświadczyły w dzieciństwie molestowania. Byłoby rzeczą niesprawiedliwą, nieludzką odmawiać im przystępu do stanu duchownego. Jedna doświadczona krzywda nakładałaby się na kolejną. Pan Bóg powołuje tych, których chce. Bolesna przeszłość stawia jednak przed kandydatem większe wymagania duchowe i ludzkie. Nie może on udawać, że nie ma żadnego problemu i ukrywać go. Jest zobowiązany moralnie do przepracowania tej sytuacji z odpowiednimi osobami w okresie formacji, by nie miała ona negatywnego - destruktywnego wpływu w późniejszym okresie. Doświadczoną traumę trzeba potraktować jako ważne wyzwanie.

Wielką trudnością bywa jednak to, że osoby wykorzystane, wyparłszy uprzednio te bardzo bolesne doświadczenia w lochy nieświadomości, długo nieraz nie są w stanie uświadomić sobie wagi swoich traumatycznych przeżyć i ich wpływu na życie dorosłe. Poza tym wiedza psychologiczna w środowiskach formacyjnych na ten temat bywa upowszechniana stosunkowo od niedawna.

Nie sądzę jednak, by jedynym i zasadniczym narzędziem do rozwiązania takich sytuacji była najpierw psychologia: badania diagnostyczne, psychoterapia, psychoanaliza. Równie ważne jest głębokie doświadczenie duchowe: modlitwa osobista oparta o słowo Boże, kompetentnie prowadzone kierownictwo duchowe, sakramenty święte. Zdarza się, że osoba wykorzystana, odprawiając ignacjańskie Ćwiczenia duchowne, wchodzi w historię swojego życia i nagle odkrywa, jak duże znaczenie miało dla niej doświadczenie, które całymi latami lekceważyła, pomniejszała, od którego uciekała. Powraca wtedy cały wstyd, gniew, poczucie krzywdy i upokorzenia, jakie gromadziły się gdzieś podskórnie. Wcale nie dziwi mnie, że po dziesiątkach nieraz lat pewne osoby zaczynają o tym mówić z takim bólem, jakby to miało miejsce wczoraj. Nie mamy prawa zamykać takim osobom ust w imię świętego spokoju w swoim środowisku.

Wydaje mi się, że współczesne media wyrządzają krzywdę ofiarom, także tym sprzed wielu lat, gdy zachęcają je do publicznego ujawniania doznanego molestowania i opisywania go, zanim sama ofiara nabierze pewnego dystansu, choćby minimalnego, i nie zintegruje tej sytuacji, choćby w małym stopniu. Trauma molestowania wymaga spokoju, dyskrecji, zaufania, ciszy.

Problem wniesienia oskarżenia do odpowiednich instancji pozostaje oczywiście otwarty. Osoba ma do tego prawo. To jednak dalszy krok, którym w tym momencie się nie zajmujemy. Uważam, że jest błędem rozpoczynanie leczenia poczucia krzywdy wykorzystania seksualnego od wnoszenia sądowych oskarżeń.

Natomiast problem rozmówienia się ofiary z krzywdzicielem musi być głęboko przemyślany, rozeznany w relacji kierownictwa duchowego czy też terapii. Nie może to być działanie odruchowe i niekontrolowane.

3. Czas formacji seminaryjnej, zakonnej daje doskonałą okazję do stawienia czoła takim traumatycznym przeżyciom. Kandydat na kapłana, zakonnika, zakonnicę ma możliwość regularnej rozmowy z kierownikiem duchowym, refleksji, modlitwy, w razie potrzeby także i terapii. Środowiska formacyjne, które akceptują takie osoby jako kandydatów do kapłaństwa i życia zakonnego, są zobowiązane udzielić im stosownej pomocy: ludzkiej i duchowej.

Problem jest jednak arcydelikatny i nie można - w imię przyjętych założeń formacyjnych - stosować w takich sytuacjach najmniejszego nacisku psychicznego. Najczęściej sytuacje bycia wykorzystanym bardzo ciążą ludziom będącym w okresie formacji i chętnie korzystają oni z okazji, by podzielić ten ciężar z osobą zaufaną i kompetentną. Takie podzielenie się swoimi traumatycznymi przeżyciami z bliźnim to tylko początek procesu uzdrowienia zranionej pamięci. Bywa, że tę ranę trzeba nieraz długo oczyszczać, opłakiwać, uzdrawiać. Nie wierzę jednak, by uleczenie z poczucia krzywdy wykorzystania seksualnego było możliwe bez doświadczenia duchowego, bez wiary.

Oczywiście nie każde trudne doświadczenie z okresu dzieciństwa i dojrzewania wymaga od razu terapii psychologicznej. Terapia nie jest bynajmniej panaceum na wszystkie bolesne sytuacje z przeszłości. Dobry, kompetentny kierownik duchowy, mający wyczucie ludzkie i psychologiczne, może również stanowić ważną pomoc. Dalsze uciekanie od problemu, spychanie go gdzieś głębiej bywa niebezpieczne. Badania pokazują, że około siedemdziesięciu procent pedofilów było molestowanych w dzieciństwie. I tak wielu z nich powtarza jedynie to, czego sami uprzednio doświadczyli. Przemoc rodzi przemoc. Żadne bycie wykorzystanym nie usprawiedliwia wykorzystywania bliźnich ani też innego destrukcyjnego zachowania w rodzinie czy we wspólnocie.

4. Osoby, które nie przerobiły bolesnych doświadczeń z przeszłości, wszelką próbę powrotu do historii życia nazywają nieraz negatywnym, wręcz nieestetycznym wyrażeniem "grzebanie się we własnej przeszłości". Przeszłość nie może być jednak śmietnikiem, w którym człowiek nie chce się już więcej "grzebać". Każda historia ludzka, także ta najbardziej bolesna, naznaczona wstydem, krzywdą i słabością, pozostaje zawsze historią przebaczenia i pojednania - historią zbawienia, a dla kandydatów do kapłaństwa i życia zakonnego także historią powołania. Gdy te trudne sytuacje zostają przepracowane, wypowiedziane, opłakane, ofiara z czasem czuje się bardziej wolna, uspokojona i - co ważne ze względów duszpasterskich - rozumie lepiej tych, którzy mieli podobne doświadczenia w swoim życiu. Swoim bolesnym doświadczeniem może służyć innym.

Gdy ktoś, nawet jako osoba dorosła, wraca do takich doświadczeń i mówi o nich publiczne, trzeba to - w moim odczuciu - zawsze uszanować. Trzeba jednak także powiedzieć, że nie jest to najlepszy sposób rozwiązania problemu. Bywa, że nagromadzony ból jest tak wielki, że ofiara nie jest w stanie chwilowo kontrolować swojej wewnętrznej presji wypowiedzenia bólu przed całym światem.

Na temat molestowania seksualnego w dzieciństwie, jego wpływu na życie dorosłe należy wypowiadać się z najwyższym wyczuciem, kompetencją, równowagą. Łatwo w tak delikatnych tematach wywołać psychozę środowiskową, społeczną. Gdy na przykład w jakimś seminarium zbyt często mówi się o niebezpieczeństwach homoseksualizmu, wówczas osoby przewrażliwione, niedojrzałe czy też niezrównoważone emocjonalnie dopatrują się problemu w najbardziej zwyczajnych ludzkich słowach czy gestach. Wszechobecne dziś hasło "zły dotyk", powtarzane bez żadnej kontroli i bez żadnego umiaru, sprawia, że wielu boi się dotyku w ogóle. To nie sam dotyk jest zły i nieczysty, ale serce, jego zamiary i intencje. Winniśmy może częściej mówić o złych, nieczystych i chciwych sercach, a nie o samym złym dotyku.

(KAI / Matjasik) Tekst napisany na zamówienie KAI

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Formacja czasem uzdrowienia wewnętrznego
Komentarze (24)
WF
Włodzimierz Fafluśniak
30 sierpnia 2013, 09:24
O, wypowiedź o. Mądela "wyparowała" z forum. Bez niej większość komentarzy nie ma sensu. Administratorze - cenzorze, litości!! Tnij z sensem, wywal też komentarze, które się odnoszą do wypowiedzi o. Mądela.  Swoją drogą, co było aż tak niestosownego w tekście o. Mądela?...
E
ewagriusz
28 sierpnia 2013, 11:41
Korekta 2: Przykład spowiedzi młodego Krzysia Mądla pokazuje, że księdz nie może zadawać niektórych pytań.
EE
Ewagriusz Egipski
28 sierpnia 2013, 11:28
KOREKTA: zamiast Dzisiaj tego typu zachowanie nie może wzbudzać wątpliwości etycznych. winno być Dzisiaj tego typu zachowanie nie może nie wzbudzać wątpliwości etycznych
EE
Ewagriusz Egipski
28 sierpnia 2013, 11:23
(3) Istnieje wreszcie inna forma przemocy, o której też warto wspomnieć: przemoc duchowa. Pewien znany rekolekcjonista pielgrzymując do seminarium do seminarium przeprowadzał rozmowy z klerykami nie informując ich o celowości tych rozmów. Miał gotowy zestaw pytań (pogłębiony wywiad rodzinny), w tym dotyczących danych wrażliwych. Dzisiaj tego typu zachowanie nie może wzbudzać wątpliwości etycznych. Czemu miały służyć te pytania? Czy rozmowa była na prawach spowiedzi? A może rekolekcjonista ten (uchodzący w oczach kleryków za formacyjnego "superkonsultanta" zewnętrznego) uzgadniał potem kwestie selekcji kandydatów z przełożonymi? A może zbierał materiały do pracy badawczej lub swoich książek? A może zaspokajał voyerystyczne potrzeby? Niezależnie od intencji (nie miejsce by oceniać ten sposób prowadzenia rekolekcji) kleryk i każda osoba poddająca się kierownictwu duchowemu ma swoje prawa. Przede wszystkim każda osoba poddająca sie dobrowolnie lub z konieczności (w czasie formacji) kierownictwu duchowemu ma prawo wylegitymować kandydata na kierownika duchowego (choć on sam w zasadzie powinien to wcześniej uczynić). Mamy prawo zadać takiemu księdzu kilka pytań, np. kiedy ksiądz był ostatnio w spowiedzi? czy ksiądz ma kierownika duchowego? czy regularnie odmawia brewiarz? O ile w zwykłej "spowiedzi" chodzi głównie o kontakt z Bogiem i sakrament ten jest ważny ex opere operato i nie wymaga weryfikacji godziwości jego sprawowania, o tyle w kierownictwie duchowym chodzi o kontakt z człowiekiem, który ma towarzyszyć nam w drodze do Boga, a to wymaga już pytań o relację z Bogiem samego przewodnika. Znane nazwisko, czy tytuł formatora, a nawet formatora formatorów nie jest gwarancją "powodzenia". Przykład spowiedzi młodego Krzysia Mądla pokazuje, że księdzu nie wolno zadawać niektórych pytań.
WF
Włodzimierz Fafluśniak
28 sierpnia 2013, 10:50
1. Kluczem jest zdrowa, czyli zażyła relacja z Panem Bogiem i z bliźnimi - braterstwo. Bez tego pojawiają się różnego typu patologie, życie "na własną rękę", radzenie sobie wg własnego pomysłu itp. 2. I pod tym kontem należy prowadzić selekcję kandydatów do kaplaństwa iżycia zakonnego. 3. "Mocne" przeżycia z przeszłości nie muszą przekreślać kandydata, ale i on sam i jego przełożeni poważnie powinnie się zastanawiać czy kandydat podoła, udźwignie ciężar przeszłości. Jeśli nie ma jasnych reguł formacji pojawia się przestrzeń do różnego typu remopensat, sublimacji itp. 4. Zakon czy formacja seminaryjna to nie są miejsca terapii grupowej. Warto o tym pamiętać. O ile pojawia sie wątpliwość co do integralności (dojrzałości) danej osoby trzeba takie wątpliwości zawsze rozstrzygać neagatywnie, eliminując kandydata, a nie łudzić się: może sobie poradzi, może się zintegruje.
EE
Ewagriusz Egipski
28 sierpnia 2013, 07:55
(1) Artykuł o. Augustyna prowokuje do refleksji nad kształtem formacji seminaryjnej, która wymaga zmian. Osiemnastowieczny model seminariów zużył się i nie przystaje do współczesnego świata. Formacja nie zawsze, niestety, jest czasem uzdrowienia, a zdarza się, że zamienia się w deformację. Niesposób przy tej okazji nie wspomnieć o przemocy w seminariach. Jest rzeczą oczywistą, że seminarzyści są "wzięci z tego świata", czy jak się kiedyś mówiło "z ludu wzięci (i do ludu posłani)". Często pochodzą z rozbitych i patologicznych rodzin, a wspólnotę klerycką traktują jako rodzaj re-parentingu. Tematem tabu jest zjawisko fali wśród kleryków, które przybiera rózne formy: od łagodnej przemocy słownej, czy psychicznej, do nieraz brutalnej przemocy fizycznej, a nawet seksualnej. Kastowość będąca elementem formacji służy ujawnianiu się skłonności do przemocy zwłaszcza słabszych moralnie jednostek (które często same są dorosłymi dziećmi przemocy /DDP/). Często metody wychowawcze wręcz sprzyjają zjawisku fali, np. zazwyczaj najbardziej "upokarzające" prace porządkowe wykonują klerycy młodszych lat, a starsi są już z nich zwolnieni (co niekoniecznie jest zgodne z zasadami ewangelicznego braterstwa). Do tego dochodzi często ideowe "pranie mózgu", że kleryk jest kimś wyjątkowym, wybranym przez Boga etc. (na szczęście juz dzisiaj nikt księdza nie całuje w rękę). W niektórych wspólnotach wręcz przekonanie o wyjątkowości jest częścią "charyzmatu", np. "jezuicka pycha" i wiara, że Towarzystwo Jezusowe to taki creme de la creme Kościoła ujawnia się już u kleryków (a nie jest obca również najbardziej duchowo - wydawałoby sie - wyrobionym ojcom).
EE
Ewagriusz Egipski
28 sierpnia 2013, 07:55
(2) Inną kwestią, będącą formą przemocy, jest wychowanie konfidentów. W niektórych seminariach przełożeni rekrutują wśród semianarzystów donosicieli by mieć wgląd w to, co dzieje się w pokojach kleryków, poza czasem oficjalnych obowiązków. To moralne "łamanie karków" miało określone skutki w przeszłości, albowiem konfidenci są wspierani przez przełożonych, co potem przekształca się w rózne struktury nieformalne (lobbystyczne), a w czasach PRL dobór pozytywny donosicieli skutkował ich późniejszą współracą ze służbami specjalnymi, co w niektórych wspólnotach przybierało na szczególnym znaczeniu (stosunek do lustracji zresztą stał się początkiem kłopotów o. Mądla). W seminariach nie tylko należy mówić o niebezbieczeństwach homoseksualizmu (czym zajmuje się o. Augustyn), ale również stworzyć system przeciwdziałania przemocy i wczesnego ostrzegania o niej. Kleryk powinien wiedzieć, co robić w sytuacji, w której prowincjał, biskup, rektor, czy ojciec duchowy stosują wobec niego przemoc lub czynią seksualne awanse. W formacji brakuje też instrukcji, jak "zarządzać" psychodynamizmami agresji i dominacji, w sytuacji, w której nie mogą być naturalnie rozładowane przez seksualność.
M
markimarka
27 sierpnia 2013, 23:17
Oderwę się od tu prowadzonej dyskusjil. Jest mi trochę przykro, nie mniej rozumiejąc linię prowadzenia myśli w tym artykule. Ale znowu, jak w wielu przypadkach molestowania w kościelele i tu Ojcze Augustynie zasłaniając się wagą innych wątków chce sie pominąć milczeniem karę (sądową oczywiście) dla gwałcicieli w sutannach. Otóż uważam że Kościół jest zbyt łagodny i wprawiony w zamiataniu tego typu spraw pod dywan. Myślę że kapłani popełniający gwałt zwłaszcza na dzieciach powinni być karani na równi z resztą społeczeństwa. Nie są lepsi od innych, a nawet powinni być surowiej przynajmniej przez Kościół traktowani po dokonaniu spustoszeń gwałtu na niewinnych. Tymczasem kolejna wypowiedź księdza, który nie chce o tej sprawie rozmawiać. Wiem, że to może nie tu miejsce itd itp, ale takie jest ciągłe, powtarzające się zachowanie kleru w tych sprawach. To WRESZCIE GDZIE?! Myślę że gdyby molestujący księża, nie byli tak chronieni przez Instytucję Kościelną a trafiali za kratki jak każdy dopuszczający się tak ochydnych czynów przeciętny zjadacz chleba, baliby się bardziej i w sposób bardziej radykalny problem byłby ograniczony. Myślę że ta delikatność i chronienie winowajców i zmowa , bo tak to już trzeba ująć, milczenia  w Kościele przyczynia się do zbyt powolnego i niewystarczającego dawania sobie rady z tą straszną, okaleczającą na całe życie wielu, wielu ludzi sprawą.
B
Brodski
27 sierpnia 2013, 20:52
"Za co go ks. Mucha przepraszał?" To jest pytanie. 
C
Czytelnik
27 sierpnia 2013, 20:38
Jestem dość krytyczny wobec tego, co teraz publikuje, komentując czasem swoje własne komentarze lub wywiady, o. Mądel. Ale upublicznienie tego, że był molestowany (za co go ks. Mucha przepraszał?) to może być przełom DLA OFIAR PEDOFII w Polsce i to nie tylko molestowanych przez duchownych. Krycie sprawców, rozwiązania specjalne tylko w ramach Kościołów, kierowanie się mniejszym dobrem ofiar a większym KK (zgorszenie) poniosło fiasko - całkowite fiasko!!! I takie jest aktualne stanowisko KK, niestety polski KK dokumentu jeszcze nie klepnął. Wszystkim pytającym się, po co to ujawnić, radzę przez momencik wczuć się w sytuację ofiar, które czasem przez dziesięciolecia żyją jak psy w budzie! A jak komuś ten argument nie przemawia do rozumu, to niech się zapozna z drogą wychodzenia ze skanadlu pedofilii ze strony duchownych w Stanach, Irlandii, Niemczech. W  tym ostatnim kraju gdy jeden z pedofilii księży powiedział o tym swojemu przełożonemu, ten... wysłał go na policję.
P
Piotrek
27 sierpnia 2013, 18:04
Zasadnicze pytanie brzmi - po co upubliczniać? O co w tym upublicznianiu chodzi, jaki jest tego sens, motyw?
L
leszczu
27 sierpnia 2013, 18:03
Czyli toczy się walka. Duchowa. Na naszych oczach. i może są jeszcze jakieś opkoliczności, o których nie wiemy, a o których o. Mądel powie nam niebawem. Tylko po co? Zawsze jak jest konflikt i się go upublicznia (podobnie jest ze sprawą ks. Lemańskiego), tzw. opinia publiczna wie mniej (wierzchołek góry ludowej) niż w rzeczywistości relacji się zadziało. To dlatego publikowanie tego typu wynurzeń nie ma sensu. To nie są sprawy do publikowania - o ile chce się sobie czy komuś pomóc.
JF
Janek Franek
27 sierpnia 2013, 15:49
Winny jest sprawca zła, jednak za to co się dzieje z powstałą (spwodowaną przez sprawcę) raną, odpowiedzialna jest ofiara, "biorca". O tym zdaje się rozprawia Fafluśniak. Jeśli się tego nie zrozumie, dochodzi się racji, rozdziera szaty, wini innych i... rani (bo raniony rani). To ranienie, ten krzyk bólu, to może być etap opłakiwania rany prowadzący do uzdrowienia. I trzeba mieć nadzieję, że tak własnie się dzieje/stanie się w przypadku o. Mądela.
J
Javer
27 sierpnia 2013, 15:44
Poniższe komentarze należy uznać za czyste wymysły. Zakon każdemu oferuje dużo więcej pomocy, niż jakakolwiek inna instytucja. Są spowiednicy, którym można wszystko powiedzieć i porozmawiać na każdy temat. Jeśli ktoś potrzebuje, istnieje możliwość terapii. Jeśli nie od razu, to zorganizują za rok. Jak ktoś twierdzi, że przez prawie 30 lat nie było takiej możliwości, to "mija się z prawdą". Jezuici mają też specyficzne rekolekcje. Jak można je odprawić nie poruszając trudnych wydarzeń z historii? Ktoś musi naprawdę chcieć. To jest pierwsze i o. Augustyn ma absolutną rację. Dopiero później można mówić o pewnej współodpowiedzialności, o niesprzyjającym środowisku, itp.
L
leszek
27 sierpnia 2013, 12:16
Mam wątpliwość, czy to jest właściwe podejście. Jeśli jest sprawca krzywdy i ofiara krzywdy, to winny jest sprawca, a nie ofiara. Ofiara winy nie ponosi, nie mają sensu jakieś metafizyczne dociekania, że poczucie winy na charakter subiektywny i zależne od nastawienia ofiary dopuszczającej do siebie poczucie krzywdy.  Ale od ludzi o pewnym poziomie dojrzałości można oczekiwać jednak zastanowienia, refleksji, bo przecież nie każda próba odzyskania wewnętrznej równowagi czy uleczenie jest dobra. W sprawie która miała miejsca 20-30 lat temu ustalenie prawdy materialnej jest bardzo trudne i nawet osoby  zyczliwie nastawione wpadają w ogromne zakłopotanie. Zwłaszcza, że ocena wydarzenia jest mocno subiektywna, to raczej nie jest konkretny czyn, a negatywny odbiór. W takiej sytuacji warto się przecież zastanowić, czy szukanie zadoścuczynienia za zło nie wyrządza większego zła, zaś próba ugodzenia sprawcy za wszelką cenę może poranić zupełnie niewinne i przypadkowe osoby. Granat to potężna broń, ale jego użycie warto dobrze zaplanować, bo odłamki moga ranić w dużym promieniu.  To złudzenie, że wszystkie krzywdy się naprawi, wszystkich sprawców ukarze i wszystkie rany uleczy, jeśli się będzie tylko mówic głośno, donośnie i z dużym ładunkiem emocji, tak aby do wszystkich dotarło. Może czasami warto zdać się na Pana, to On jest naszym mścicielem, winnych ukarze a ofiarę ukoi. To wszystko oczywiście łatwo powiedzieć dla osoby z zewnątrz, ale wydaję się jednak, że od duchownego, osoby która powinna być dla innych nauczycielem i przewodnikiem można jednak oczekiwać więcej niż od innych. 
WF
Włodzimierz Fafluśniak
27 sierpnia 2013, 11:23
Lista winnych nie ma końca. Problemem jest tu materialistyczne podejście – że to struktury, ludzie nas niewolą, ranią, że to krzywdząca jest rzeczywistość na zewnątrz (trzeba ja zmienić, zmienic innych). Tymczasem prawda jest taka, że rani nas grzech. A grzech trzeba umieć zrozumieć – jego źródło, powód i wybaczyć winowajcy. Niezdrowym jest mieć pretensję do złego o to, że jest zły – bo jeśli tak się dzieje, rodzi to agresję wobec osoby, osób. Tymczasem zło innych dotyka nas o tyle na ile na to pozwalamy (zło rodzi się w sercu naszym doświadczającym zła). Trzeba uleczyć ranę (zadaną przez grzech za pośrednictwem diabła, nas samych, innych). A ranę może uleczyć tylko Pan Bóg, bo „Serce mówi do serca” (kard. H. Newman).
L
leszek
27 sierpnia 2013, 09:54
--------- Józiu, a czy ty pamiętasz jak w czasie rekolekcji w Czechowicach prosiłem Cię, żebyśmy porozmawiali o alkoholiźmie mojego ojca i o molestowaniu przez księdza? -------- Jak widać to nie tylko ojciec-alkoholik czy molestujący ksiądz są winni. Winny jest także o . Augustyn, współbracia z domu w Nowym Sączu, o. prowincjał, niedługo pewnie cały zakon jezuitów będzie winny, pytanie tylko czy na tym krąg winnych się zamknie.
WF
Włodzimierz Fafluśniak
26 sierpnia 2013, 21:29
Józiu, a czy ty pamiętasz jak w czasie rekolekcji w Czechowicach (...) ...Rada, by "już więcej do tego nie wracać" nie wydaje się zła. Ale może być zła - wszystko zależy od kontekstu i konkretnej sytuacji, osoby. Zaś dyskutowanie o sprawach zranień na forum publicznym, zwłaszcza dotyczące "osób Kościoła" nie wydaje się najlepszą drogą do uzdrowienia. Natomiast opowiadanie o swoich zranieniach w Gazecie Wyborczej, czyli w (pardon) kiblu to po prostu głupota. Zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji (wiem coś na temat molestowania z własnego bolesnego doświadczenia), jednak droga "publikowania zranień" nie jest najsensowniejszą. Mechanizm ranienia innych, kiedy samemu zostało się zranionym, co zdaje się robić Ojciec Mądel, jest kolejną próbą "opłakiwania" i zapanowania nad przeszłością (choć działa niestety jedynie jak narkotyk, chwilowe znieczulenie, ale będzie bolało po przebudzeniu), niestety nie najlepszą. To krzyk rozpaczy, rodzaj krzyku: "pomóżcie mi!". Ale trzeba być dzieckiem, aby nie dostrzegać, że red. Adam Mechanik raczej nie chce tak naprawdę pomóc Ojcu, lecz sprzedaży własnej gazety (wariant optymistyczny scenariusza). I tu docieramy do sedna: niedojrzałość jest głównym źródłem cierpień Ojca. Brak ojca w przeszłości, w dzieciństwie, a w związku z tym brak dojrzałej osobowości i nieumiejętność radzenia sobie w sytuacji stresu, presji, braku akceptacji sprawiają, że się Ojciec przewraca, potyka o własne nogi (jak dziecko). Nie piszę tego złośliwie. Szkoda tylko, że trzeba o tym pisać na forum internetowym, wolałbym nie: -(choć jeśli już trzeba, to lepiej na jezuickim niż Mechanikowym-Sarumanowym: -). Pozdrowienia serdeczne! Z pamięcią w modlitwie!
M
mc
26 sierpnia 2013, 17:48
"to nie sam dotyk jest zły". Własnie że jest! Sama tego doswiadczyłam, bo byłam molestowana przez kogoś z najbliższej rodziny.
L
Logik
26 sierpnia 2013, 17:06
skoro Madel byl molestowany przez jezuite i sam zostal jezuito..to jak to rozumiec.  a. Madel polubil molestowanie lub jezuite b. Madel klamie co do przeszlosci c. Madel zostal uzdrowiony...no moze nie do konca. d. Madel ..no sam nie wiem. Ale ten Madel wydaje sie byc jakis niespojny w slowach i czynach. ... ten ksiądz, któremu Madel insynuuje molestowanie nie jest jezuitą, wiec sylogizm nie do końca sie układa
K
konsekwencja
26 sierpnia 2013, 16:58
skoro Madel byl molestowany przez jezuite i sam zostal jezuito..to jak to rozumiec.  a. Madel polubil molestowanie lub jezuite b. Madel klamie co do przeszlosci c. Madel zostal uzdrowiony...no moze nie do konca. d. Madel ..no sam nie wiem. Ale ten Madel wydaje sie byc jakis niespojny w slowach i czynach.
E
elfi
26 sierpnia 2013, 14:54
A po co polemizować? To trzeba przyswoić po prostu. Doskonały tekst. Dziękuję
W
wanda
26 sierpnia 2013, 13:44
Potrzebna" definicja" slowa -molestowanie.
M
mc
26 sierpnia 2013, 13:08
Ja nie wiem, po co takie teksty powstają... aż szkoda z nimi polemizować.