Gdybym miała córkę... - kilka słów o #MeToo
O nadużyciach seksualnych nie mówi się głośno, bo to niewygodna prawda o nas jako o społeczeństwie. To drażliwy temat, bo jeśli tak wiele osób, kobiet, ale i mężczyzn opublikowało status #JaTez to znaczy, że wśród nas, gdzieś blisko są sprawcy, że część naszego społeczeństwa akceptuje takie zachowania, a pozostali udają, że problemu nie widzą.
Wpisy internetowe kobiet, które doświadczyły molestowania seksualnego, pokazują jak powszechny niestety jest to problem. Tak, także w Polsce. - Uważasz, że go nie ma? - zapytała jedna z moich znajomych na portalu społecznościowym. - To porozmawiaj szczerze ze swoją córką, siostrą, dziewczyną albo koleżanką.
Gdybym miała córkę, albo syna, powtarzałabym im, że nikt nie ma prawa dotykać ich ciała bez ich zgody. Uczyłabym swoje dzieci stawiania granic, by umiały reagować, gdy ktoś zechce je przekroczyć. Mówiłabym im, że mają święte prawo bronić siebie. Niezależnie od tego, kto te granice chce naruszyć, ile ma lat i jaką zajmuje pozycję: mogą krzyczeć, gryźć, kopać i wołać o pomoc. Po prostu - mają prawo nie zgadzać się na to, czego robić nie chcą i nie muszą nikomu się z tego tłumaczyć. Jako dzieci, a potem dorosłe osoby.
Dziewczynki - zazwyczaj wychowywane do bycia grzecznymi i miłymi - mają tu znacznie gorzej. Dlatego swojej córce powtarzałabym to dwa razy częściej niż synowi. Sama uczyłabym ją krzyczeć, gryźć, kopać. Albo po prostu nie zabijałabym w niej naturalnych instynktów obronnych, które kobiecie kilka razy w życiu mogą się przydać. Nie, nie straszyłabym dzieci złym światem, ale też nie wychowywała na naiwnych ludzi.
Gdybym miała córkę lub syna nie traktowałabym ich przedmiotowo - nie sadzała na kolanach wujków, cioć, babć i dziadków, jeśli same dzieci nie miałyby na to ochoty. Między innymi dlatego, żeby także one umiały szanować drugiego człowieka, jego osobność i integralność, która fizycznie wyraża się właśnie przez ciało.
Przede wszystkim jednak chciałabym, żeby moje dzieci miały do mnie zaufanie i niezależnie od tego, czy mają pięć, piętnaście, dwadzieścia pięć lat czy więcej, mogły przyjść i powiedzieć: byłam/byłem molestowany. Tak to sobie wyobrażam.
Tabu wokół przemocy seksualnej także w naszych rodzinach i najbliższym środowisku osłabia ofiary, a wzmacnia sprawców. Zmowa milczenia wokół problemu służy wyłącznie tym, którzy tej przemocy się dopuszczają. Lodowiec ciszy w ostatnich dniach delikatnie pękł dzięki akcji #MeeToo. To głos, na który składa się doświadczenie milionów osób, w znacznej większości kobiet, które były molestowane (CBS News podało, że w USA zaledwie w ciągu 24 godzin taki status zamieściło 12 milionów użytkowników).
Zaczęło się od skandalu. Wokół nie byle kogo, bo giganta Hollywood, wpływowego w świecie kina i polityki producenta filmowego (m.in. "Pulp Fiction", "Władca Pierścieni") Harveya Weinsteina. Kilkadziesiąt osób (w tym znane aktorki Angelina Jolie, Gwyneth Paltrow) ujawniło, że je molestował, próbował wykorzystać lub wykorzystał seksualnie; trzy kobiety oskarżyły go o gwałt. Sam Weinstein - do niedawna nazywany w Hollywood bogiem - tym oskarżeniom zaprzecza.
Krótko potem internet zalała fala wpisów #MeToo lub w wersji polskiej #JaTez z notatką: "jeśli każda z kobiet, która była molestowana, udostępni status #MeToo, być może uświadomi to ludziom skalę problemu". Uświadomiło. Myślę, że przede wszystkim nam kobietom, że "trochę" nas jest. I to nie jest dobra wiadomość. Widziałam status udostępniony przez moje znajome, osoby publiczne - kobiety, które postrzegam jako silne, pewne siebie. Nie przypuszczałabym...
Tak, mamy problem. Tak, także w Polsce. - Jesteś chłopakiem i uważasz, że go nie ma? - zapytała jedna z moich znajomych na portalu społecznościowym. - To porozmawiaj szczerze ze swoją córką, siostrą, dziewczyną albo koleżanką. Podobnie jak wiele kobiet, które znam, mogłabym napisać na swoim profilu #MeToo. Poznałam różne historie i kobiet i mężczyzn: z wczesnego dzieciństwa, okresu dojrzewania, dorosłego okresu życia. To sytuacje, w których sprawcami przemocy seksualnej byli mężczyźni z najbliższego otoczenia, koledzy, pracodawcy, zakonnik, wykładowca ale też zupełnie obcy ludzie. To zdarzenia, do których doszło w miejscach publicznych, na ulicy, w pracy, ale także w gabinecie lekarskim. To ludzie i sprawy, o których się milczy lub mówi szeptem, bo w przedziwny sposób winą obarczają się często same ofiary - to im towarzyszy wstyd i wyrzuty sumienia, że nie zareagowały, albo nie zareagowały dość szybko. Dlaczego nie zareagowały? Były w szoku. Sparaliżował je strach. Milczały, bo same siebie przekonały, albo zrobił to ktoś inny, że przecież nic wielkiego się nie stało. "Przecież cię nie zgwałcił".
Ruch "MeToo" powstał blisko 10 lat temu. Jego założycielka Tarana Burke w jednym z wywiadów wspomina o jego początkach i rozmowę z nastolatką, która doświadczyła przemocy seksualnej. Nie wiedziała, co jej powiedzieć, jak jej pomóc. "Kiedy już jej nie było, kiedy dziewczyna poszła, w mojej głowie kołatała myśli, że jedyne, co miałaś powiedzieć, to: ja też". Tylko tyle i aż tyle.
O nadużyciach seksualnych nie mówi się głośno, bo to niewygodna prawda o nas jako o społeczeństwie. To drażliwy temat, bo jeśli tak wiele osób, kobiet, ale i mężczyzn opublikowało status #JaTez to znaczy, że wśród nas, gdzieś blisko są sprawcy, że część naszego społeczeństwa akceptuje takie zachowania, a pozostali udają, że problemu nie widzą.
Podobnie jak w przypadku 30-letniej historii seksualnych nadużyć niesławnego już Harveya Weinsteina - wielu wiedziało, ale nikt nie odważył się powiedzieć głośno. Reżyser Quentin Tarantino przyznał, że miał wiedzę, że producent wykorzystuje swoją pozycję w kontaktach młodymi aktorkami, pracownicami. Teraz przeprasza, że nie reagował, że nie zrobił nic, chociaż przecież mógł. Z kolei współpracownicy Weinsteina piszą w oficjalnym liście o jego "gorszącym usposobieniu", ale jednocześnie przekonują: "nie wiedzieliśmy, że pracujemy dla seryjnego seksualnego drapieżcy. Nie podejrzewaliśmy, że nasz szef manipuluje. Nie wiedzieliśmy, że systematycznie wykorzystywał władzę do atakowania kobiet i ich uciszania". Kolejny raz wystarczyło, że dobrzy ludzie nie zrobili nic.
Katarzyna Nocuń - dziennikarka, redaktorka. Interesuje się polityką zagraniczną i reportażem
Skomentuj artykuł