Jak sensownie zakończyć sprawę arcybiskupa Paetza
Gdyby sprawa abpa Paetza została rozwiązana podobnie jak w przypadku bpa Jareckiego, to dałoby się uniknąć medialnego zamieszania i wielu nieporozumień.
Przypomnijmy: biskup Jarecki w 2012 roku spowodował kolizję drogową pod wpływem alkoholu. Został za to skazany na 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu oraz karę grzywny. Zgodnie z postanowieniem Stolicy Apostolskiej przestał również pełnić obowiązki biskupa. W 2015 roku został przywrócony na stanowisko biskupa pomocniczego z uwagi na "zdecydowaną wolę trwania w osiągniętej trzeźwości" - mogliśmy przeczytać w komunikacie nuncjusza apostolskiego.
Warszawski biskup pomocniczy przez kilka lat pozostawał w ukryciu. Udał się do Stanów Zjednoczonych, przebywał w klasztorze Trapistów w Genesee Abbey, brał udział w kursie pisania ikon, pracował w duszpasterstwie w Austrii, wyruszył na dwutygodniową pielgrzymkę do Santiago de Compostela, odbył rekolekcje ignacjańskie. "W Genesee Abbey jeden z mistrzów życia duchowego, John Eudes, powiedział mi, że z takiej sytuacji, w której się znalazłem są tylko dwie drogi wyjścia. Jedna prowadząca do całkowitego pogrążenia człowieka, do załamania się. Druga prowadząca do jakościowego wzrostu. Pośrednia nie istnieje. Ja na szczęście z pomocą Boga wybrałem drugą" - powiedział w rozmowie z Tomaszem Krzyżakiem dla "Rzeczpospolitej". Dziś wiemy, że jego zachowanie zostało bardzo dobrze przyjęte przez wiernych i media.
Historia abpa Paetza mogła potoczyć się podobnie. W 2002 roku media ujawniły oskarżenia, wedle których arcybiskup miał dopuścić się seksualnego molestowania kleryków. Niestety od początku pojawiały się trudności z wyjaśnieniem całej sprawy ze strony hierarchy. Interwencja papieża Jana Pawła II i wysłanych przez niego przedstawicieli sprawiła, że abp Paetz złożył rezygnację z pełnienia obowiązków metropolity poznańskiego. Watykan nałożył na niego zakaz udzielania sakramentów święceń i bierzmowania, głoszenia kazań, konsekrowania kościołów i ołtarzy, a także przewodniczenia publicznym uroczystościom. Jednocześnie purpurat nigdy nie przyznał się do postawionych mu zarzutów.
Gdyby sprawa abpa Paetza została rozwiązana tak samo jak w przypadku bpa Jareckiego, to dałoby się uniknąć medialnego zamieszania i wielu nieporozumień. A przede wszystkim pokazać, że Kościół nie boi się przyznawać do swoich błędów i wyjaśniać trudnych i bolesnych sytuacji. Problemem nie jest możliwy upadek człowieka, ale jego stosunek do błędu.
W sprawie arcybiskupa nie zostało wszczęte śledztwo, nie wyjaśniono sprawy na drodze sądowej, oskarżenie o przestępstwo molestowania seksualnego nie doczekało się swojego finału w sądzie.
Niezależnie od tego, czy zostałby on skazany, czy uniewinniony, przekaz byłby jasny: najwyższym dobrem w tym przypadku jest sprawiedliwe ukaranie bądź ułaskawienie oskarżonego, ochrona i walka o sprawiedliwość dla ofiar oraz przejrzystość samego Kościoła.
Sprawa bpa Jareckiego pokazuje, że takie działanie jest możliwe i potrzebne oraz przynosi dobre owoce. Hierarcha osądzony, skazany na karę, nawracający się, publicznie przepraszający za swoje błędy, powracający po ustalonym czasie do pełnienia swojej funkcji to najlepszy przykład tego, jak należy rozwiązywać podobne sprawy w instytucjach kościelnych. Z uwagą, troską, delikatnością, ale przede wszystkim uczciwością, stanowczością i świadomością, że wizerunek Kościoła "zamiatającego sprawy pod dywan" to najgorsze, co może się zdarzyć.
Niewyjaśniona sprawa arcybiskupa seniora z Poznania może wracać co kilka lat. Wykorzystajmy przykład jaki dał bp Piotr Jarecki do tego, by zakończyć ją raz na zawsze.
Skomentuj artykuł