Jezus czasem też był nieskuteczny

(fot. Krzysztof Nowak / dominikanie.pl)
Dariusz Piórkowski SJ, Piotr Żyłka / DEON.pl

Jestem przeciwnikiem bronienia wartości chrześcijańskich w oderwaniu od fundamentów żywej wiary. Wartości chrześcijańskie używane jako hasła propagandowe albo programy polityczne to budowla bez fundamentów.

Z o. Pawłem Kozackim OP, prowincjałem dominikanów w Polsce o tonacji, religii w szkole i wychodzeniu z kościołów, rozmawiają Piotr Żyłka i o. Dariusz Piórkowski SJ.

DEON.PL POLECA

DEON.pl: Czy jako dominikanie macie wrażenie, że trafiacie do ludzi z głoszonym Słowem? Czy ci, którzy przychodzą, rozumieją, co do nich mówicie?

O. Paweł Kozacki OP: Ci, którzy są w naszych kościołach, pojawiają się w nich z własnego wyboru. Przychodzą dlatego, że do nich głoszone Słowo trafia. Zachodzi jakiś dialog i spotkanie. Więc mogę powiedzieć, że czasem trafiamy. Często na rekolekcjach czy konferencjach otrzymujemy pozytywne sygnały zwrotne. Istnieje oczywiście ogromna grupa, do której nie trafiamy. Zachowuje się ona tak, jak wobec św. Pawła w Atenach: "Posłuchamy cię innym razem" albo "W ogóle nie mamy zamiaru cię słuchać", bo ględzisz.

W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej", podkreśla Ojciec, że z jednej strony mamy wspaniałe rzeczy do przekazania: Jezusa, całą Ewangelię, nauczanie moralne, a zarazem trudno czasem do tego przekonać ludzi, bo te rzeczywistości wydają im się obce. Słownictwo nie trafia, bo jest nieco hermetyczne.

Teologiczne prawdy trzeba przekładać na zrozumiały język. To jest sztuka. Jeśli ktoś jest z dala od Kościoła, to często ważne są wątki osobiste. Coś musi człowieka poruszyć, dotknąć taką strunę, która łączy się z jego biografią. Głoszący Słowo musi wybrać taką tonację, która dla słuchacza jest przekonująca. I wcale nie musi ona dotyczyć najważniejszych prawd wiary. Często może to być dotknięcie czyjegoś bólu, poplątania bądź pogubienia życiowego. Dopiero wtedy człowiek zaczyna słuchać, kiedy powiąże swoją historię z tym, co opowiada Ewangelia. To jest punkt wyjścia.

Zobacz także >> O co się kłócimy?

Czyli nie zawsze należy startować z wyżyn doktrynalnych tylko bardziej wychodzić od doświadczenia człowieka?

Z wyżyn doktryny należy startować, gdy mamy do czynienia z grupą, która przyszła na rekolekcje i chce słuchać, pogłębić swoją wiarę. Jednak, aby dotrzeć do kogoś, kto jest obojętny albo wrogo nastawiony, muszę dotknąć go egzystencjalnie, bo w przeciwnym wypadku mowa o odkupieniu i miłosierdziu będzie strzałem kulą w płot.

Mówi Ojciec, że do ludzi można docierać różnymi sposobami. Wracając do wywiadu w "GW", kiedy odnosi się Ojciec do listu biskupów na temat gender, pada tam słowo "tonacja". Zdarza się często, że jeśli ktoś w nieco innej tonacji wypowiada się niż biskupi, to pojawia się od razu zarzut o rzucaniu w nich kamieniami. Czy w Kościele możemy sobie pozwalać na to, by w pewnych kwestiach wypowiadać się inaczej niż biskupi? Czy jest w tym coś złego?

Trzeba zawsze w różnych tonacjach mówić tę samą prawdę. Mówiąc o innej tonacji, nie negowałem prawd, którą są zawarte w tym liście. Natomiast bogactwo Kościoła polega na tym, że istnieją różne tonacje wypowiedzi. Są tacy, którzy mówią bardziej kategorycznie, stawiają sprawy ostro i wyraziście. I taka kategoryczność jest jak najbardziej potrzebna. Trzeba czasem powiedzieć jasno i zdecydowanie, że tak jest i tak wierzymy. Natomiast ja, kiedy mówię kazania i piszę, mam przed oczyma konkretnych ludzi. I wiem, że jeśli zbyt kategorycznie powiem o jakiejś prawdzie wiary, to niektórzy z nich się zamkną. Zrodzi się w nich lęk i dystans. Mając kontakt z ludźmi dzięki konfesjonałowi i rozmowom duszpasterskim, wiem, że pewne sformułowania ich zranią. W związku z tym od początku zastanawiam się, jak powiedzieć prawdę, ale w taki sposób, by człowieka tą prawdą nie przygniatać, by dać mu czas na dorastanie do pełni prawdy.

Oczywiście moja tonacja bierze się po części stąd, że bardzo leżą mi na sercu ludzie z obrzeży, którzy - jak mówią - czują się wypychani z Kościoła, zmagają się z wątpliwościami, niosą w sobie ból swojego skomplikowanego życia. Albo czują, że ich wiara wisi na włosku lub właściwie są już poza Kościołem, ale pod wpływem jakiegoś impulsu, chcą sobie jeszcze dać szansę. I wiem, że kategoryczne wypowiedzenie prawdy będzie nałożeniem na nich ciężaru nie do uniesienia.

W Kościele w Polsce mamy sporo ludzi, którzy chcą takiego kategorycznego stwierdzania. Najmniejsze odstępstwo od tej formy powoduje w nich niepewność i lęk. Ale są i tacy, w których rodzi to lęk innej natury.

Cała sztuka polega na tym, by nie odrzucać obu sposobów mówienia: kategorycznego i bardziej łagodnego. Nie można tych, którzy wyrażają się kategorycznie, uważać za ciasnych dogmatyków, niedostrzegających człowieka, a tych, którzy próbują dotrzeć do ludzi na obrzeżach, uznawać za liberałów rozwadniających naukę Kościoła. Św. Paweł mówił, że póki co karmi Koryntian mlekiem, a nie pokarmem stałym. W Kościele są ci, którzy lubią gryźć twardy pokarm i będzie to dla nich pożywne. Ale inni się nim udławią. Dlatego trzeba im podać mleko. U nas w Polsce wzajemnie zbyt rzadko dajemy sobie prawo do stosowania innej tonacji. Każde skrzydło uważa, że ta jego tonacja jest właściwa, słuszna i nie powinno być innej. I to jest nieprawda. W Kościele trzeba mówić kategorycznie, ale również tak, by nie złamać trzciny nadłamanej i nie zgasić tlejącego knotka. Jestem przekonany do pewnej symfonii i różnorodności głoszenia, które trafia i umacnia zarówno mocnych, jak słabych. Widzę miejsce zarówno dla wyraźnego głoszenia kerygmatu i odrzucania herezji, jak też zwyczajnego pochylenia się nad słabością, zagubieniem, poszukiwaniem, niepewnością, wrażliwością na lęk, obawę przed karą, napiętnowaniem.

A może my nie potrafimy czasem odróżnić tego, co jest istotą od tego, co jest tonacją - formą?

Myślę, że tutaj kluczowy jest lęk. Osobiście razi mnie to, że niektórzy dekretują swoje stanowisko jako nieomylne i jedyne. Dlaczego my się wzajemnie podgryzamy i zjadamy? Bo w głowach mamy często wyobrażenie o jedności Kościoła, która niweluje wszelkie różnice. Tymczasem Kościół jest bogaty wielością barw, tonów, kształtów, języków, jest cudownie symfoniczny, nie tracąc swej jedności. Dotyczy to również form głoszenia Słowa.

Założę się z Ojcem, że wobec tych słów padnie z niektórych stron zarzut: "Przecież Pan Jezus mówił: "Tak, tak. Nie, nie". Jak te słowa odnieść do próby wypośrodkowania, docierania do ludzi na granicach?

Myśląc o autorach takiego zarzutu, chętnie zacytuję papieża Franciszka, który pisał, że "u niektórych zauważa się ostentacyjna troskę o liturgię, o doktrynę i prestiż Kościoła, ale nie przejmują się rzeczywistym wprowadzeniem Ewangelii w życie Ludu Bożego i konkretne potrzeby dziejowe. W ten sposób życie Kościoła zamienia się w obiekt muzealny albo własność niewielu" (EG 95). Faryzeusze przyszli do Jezusa z kobietą pochwyconą na cudzołóstwie i zapytali Go: Kamienować czy nie kamienować? W duchu logiki: "Tak, tak. Nie, nie". Znamy tę historię. Czy Pan Jezus powiedział wówczas tak, czy nie? Pan Jezus, który jest mistrzem ewangelizacji, potrafił być bardzo radykalny. Faryzeuszów nazwał plemieniem żmijowym i grobami pobielanymi. Potrafił też siadać za stołem z prostytutkami i celnikami. I nie wierzę, że od razu wszyscy się nawrócili. Po prostu, On wchodził w dialog i ucztował z tymi, którzy byli pogardzani, a ich życie religijne i moralne było dalekie od ideału. A ci, którzy wyznawali bezwzględną zasadę "Tak, tak. Nie, nie", przypinali Mu łatkę żarłoka i pijaka, zarzucali rozwadnianie doktryny wiary, łamanie szabatu i przepisów rytualnych. Słowem, Jezus, ich zdaniem, był niejednoznaczny, nie zachowywał Prawa. Tymczasem On oznajmiał, że nie przyszedł znieść Prawa, ale je wypełnić. Mając na uwadze dobro konkretnego człowieka, wzywał go do nawrócenia, a nie kładł na niego ciężarów nie do uniesienia.

Niektórzy powiedzą, że kiedy faryzeusze przywlekli tę grzeszną kobietę do Jezusa, to w niej była już decyzja i ona po tym spotkaniu już nie grzeszyła.

Czy ona nie grzeszyła, tego nikt nie wie. Biorąc tekst biblijny dosłownie, nie wiemy, co się z nią stało. To znaczy, trzeba powiedzieć, że Pan Jezus czasem był również nieskuteczny. Głoszenie Królestwa przez Jezusa nie zawsze spotykało się z pozytywnym przyjęciem: mieszkańcy Nazaretu, faryzeusze, bogaty młodzieniec, uczniowie, którzy odeszli podczas mowy o Eucharystii. Nie istnieje stuprocentowa skuteczność. Nie ma takiej metody apostolskiej, kaznodziejskiej czy duszpasterskiej, która byłaby zawsze skuteczna. Nawet Jezus - boski Mistrz - mimo swojej wszechmocy szanuje ludzką wolność, pozwala ludziom odejść, nie zmusza do niczego. Choćbyśmy stawali na rzęsach, nie dotrzemy do wszystkich.

Wracając do tej kobiety, ona była przegrana. Prawdopodobnie była przekonana, że wywleczona z alkowy zostanie ukamienowana, a na pewno upokorzona. Jeśli zrodziła się w niej decyzja nawrócenia, to dlatego, że Jezus nad nią się pochylił i wydobył ją z tej ciemności. Nieprawdą jest, że ludzie, którzy przychodzili do Jezusa, już byli po decyzji. W nich rodziła się decyzja, bo Jezus przyszedł do nich. Jeśli ta kobieta później już nie grzeszyła, to tylko dlatego, że dotknęła ją Moc miłości Pana Jezusa, który potraktował ją po ludzku.

Jak Ojciec rozumie drugi standardowy cytat, przytaczany w naszych sporach, że przecież Pan Jezus zrobił rozróbę w świątyni jerozolimskiej. Jak w kontekście głoszenia Słowa rozumieć to wydarzenie?

No właśnie, Pan Jezus zrobił tak radykalną i jednoznaczną rzecz w świątyni. Nie wśród celników i prostytutek, nie wśród tych, którzy są na obrzeżach, lecz wśród tych, którzy w pobliżu centrum kultu kręcili swój interes. To byli sprzedawcy i bankierzy, mający dobre układy z kapłanami. Zapewne odprowadzali obfite prowizje do skarbca świątyni. Pan Jezus im powiedział, by nie robili z domu Ojca jaskini zbójców. Najostrzejsze spory Jezus prowadził z ludźmi, którzy uważali się za pobożnych i starali się zachowywać Prawo, znali się na Pismach i teologii. To jest jakiś paradoks. Jezus nie wypowiadał też "biada" pod adresem okupanta rzymskiego albo Greków, którzy w Jerozolimie próbowali zaszczepiać pogańskie zwyczaje. Upominał natomiast elitę Narodu Wybranego.

Czasem trzeba więc uderzyć pięścią w stół. Ja tego nie przekreślam, nie twierdzę, że nie wolno tak robić. Legendy dominikańskie mówią, że żył sobie pewien człowiek w niesakramentalnym związku. Był sympatyczny, kręcił się wokół dominikanów. Różni inteligentni ojcowie próbowali go łagodnie przekonywać, rozmawiać z nim. Przyszedł pewien ojciec i oburzony mówi: "Co? Żyje bez ślubu? To rozpusta!" I objechał go z góry na dół. Skutek był taki, że ten człowiek wkrótce przystąpił do sakramentów świętych. Cała sztuka duszpasterstwa polega na tym, że w indywidualnym kontakcie należy wyczuć sytuację człowieka i określić sobie, z kim mam do czynienia. Są ludzie, którym trzeba mówić prosto z mostu i nie bawić się w żadne subtelności. I jeśli się do nich nie wystrzeli z czołgu, to się nie przebije ich pancerza. A jeśli przy innych podniesie się trochę głos, to podwiną ogon i uciekną.

Jeśli mój wywiad w GW wywołał gwałtowne reakcje ludzi utwierdzonych w wierze, którzy się boją, że rozmywam naukę Kościoła, to równocześnie otrzymałem masę maili od ludzi z obrzeży, dla których było to jakieś światło i promyk nadziei, że mają szansę odnaleźć się w Kościele.

Zakony średniowieczne głosiły Słowo chodząc z miasta do miasta, po wsiach, na placach i rynkach. Zakonnicy wychodzili z kościołów (do czego nota bene zachęca obecny Papież). Czy dzisiaj coś takiego jest możliwe? Czy to nie wyglądałoby śmiesznie?

Możliwe jest, bo takie rzeczy dzisiaj się już dzieją. Neokatechumenat, grupy nowej ewangelizacji organizują takie uliczne akcje ewangelizacyjne. Czy to jest śmieszne? Na pewno takie wydarzenia giną w natłoku informacji i różnych nauczycieli. Tylko czy kiedyś było inaczej? Czy Pan Jezus chodzący po Jerozolimie był jedynym głosem, który się tam pojawiał? Takich nauczycieli było pełno.

Czy można do takiej praktyki powrócić, nie w formie jednorazowych wydarzeń, ale stałej formy głoszenia Słowa? No bo jak dotrzeć do tych ludzi na obrzeżach, którzy do kościołów nie przychodzą? Mamy do nich wychodzić czy czekać?

Wychodzić jak najbardziej, ale niekoniecznie w takiej formie. Św. Dominik zanim założył zakon przez 10 lat mieszał w samym sercu kraju opanowanego przez albigensów i waldensów, czyli przez herezję. Dominik z nimi dyskutował. On ze Słowem Wcielonym poszedł między nich. Samo pojawianie się i znikanie z jakimś happeningiem nie wystarczy. Ja w coś takiego nie wierzę. Jeśli te osoby nie mogą się później zwrócić do kogoś, kto podtrzyma ich zainteresowanie, to wzniecony w nich płomień szybko zgaśnie.

Czyli trzeba być pośród nich?

Tak.

Ale jeśli my siedzimy zamknięci w zakonach i murach kościołów i kuriach, to jak to zrobić?

Dobrze, że są kościoły i kurie, jednak nie wszyscy do nich trafią. Jeden z braci opowiadał mi, że kiedy został proboszczem, przeszedł z wizytą duszpasterską - kolędą po całej parafii od domu do domu, by zobaczyć, kto w niej mieszka. Poświęcił przynajmniej 15 minut każdej rodzinie, czasem godzinę. Nie jest to duża parafia, ale dotknięta różnymi schorzeniami, głównie alkoholizmem. Kiedy wchodził do domu, to go czasem najpierw przeklinali, potem płakali, a następnie zaczynali rozmawiać. Albo byli tak zamroczeni, że nie dało się rozmawiać. I on jest przekonany, że to są jego obrzeża i krańce świata, ludzie, do których trzeba wychodzić. Całe myślenie w parafii może polegać na tym, że to właśnie jest nasza wspólnota, do której należy wychodzić. Na terenie parafii żyją ludzie, do których można trafić. Jasne, że niektórzy drzwi nie otworzą.

Inny mój brat po tradycyjnej kolędzie bez zapowiedzi zaczął odwiedzać tych, którzy odmówili przyjęcia księdza. Próbował z nimi nawiązać kontakt, spytać o powód, dla którego nie byli zainteresowani jego wizytą. I mówił, że wielu ludzi wpuściło go do domu. Inni zatrzaskiwali drzwi. Można robić akcje ewangelizacyjne na placach i ulicach, a można to robić w parafiach. Największą siłą Kościoła wychodzącego na obrzeża nie są księża i zakonnicy, którzy mieszkają w klasztorach, kuriach i na plebaniach, ale wierni świeccy. Oni już są w miejscach, gdzie ksiądz może się co najwyżej pojawić albo kogoś odwiedzić. Na studiach, w szkole, w pracy, na imieninach u cioci. Jeśli ci ludzie świeccy będą potrafili podzielić się swoją żywą wiarą i atrakcyjnie opowiedzieć ludziom na obrzeżach, że słyszeli inspirujące kazanie, obejrzeli świetny film, trafili na Chestertona czy Lewisa albo polecić katolicki portal w Internecie, to będziemy ewangelizowali.

Świeccy są obecni w szkołach jako katecheci. W wywiadzie dla "GW" mówi ojciec, że religia w szkołach nam nie wyszła. Ale co nam dokładnie nie wyszło? Przecież to chyba jest wzorcowy sposób działania. Nie siedzimy w murach kościelnych, ale idziemy tam, gdzie jest młody człowiek - w tym wypadku do szkoły.

W momencie, gdy religia wchodziła do szkoły w Polsce, ja byłem już po rozmowie z moimi braćmi z Niemiec, którzy pracowali w Monachium i próbowali zakładać duszpasterstwa. Już 30 lat temu młodzi Niemcy katechizowani w szkole, z którymi duszpasterze grali w ping-ponga albo jeździli na wycieczki, na jakąkolwiek próbę poruszenia tematów religijnych mówili: "A daj spokój, szkoła była przed południem!". W świadomości młodych Bawarczyków religia została sprowadzona do jeszcze jednego przedmiotu szkolnego. Niczego więcej. Dla nich to nie była sprawa wiary, żywego kontaktu z Bogiem, tylko suma wiadomości, którą trzeba zaliczyć na ocenę jak na geografii czy biologii. 30 lat minęło i podobnie patrzy na religię wielu młodych Polaków. Szkoła ze swoją strukturą oceniania będzie się kojarzyła z wiedzą egzekwowaną. Jest i druga strona medalu. Nauczający katechezy nie zawsze czują się apostołami i świadkami Chrystusa. "My tylko nauczamy przedmiotu" - mówią.

Jeśli wycofamy religię ze szkoły i przeniesiemy z powrotem do parafii, to będziemy docierać do mniejszej liczby ludzi. W szkole mamy szansę trafić do młodych, a jak się z niej wycofamy, to nie będziemy trafiać tylko do małej garstki, która do nas przyjdzie?

To jest nieprawdziwa wizja. Wystarczy porozmawiać z katechetami. Ten argument ilościowy jest argumentem referentów katechetycznych. Niestety, praktyka pokazuje, że nawet jeśli w klasie jest jakaś grupa, która chce słuchać, to wystarczy pięciu uczniów, którzy tak rozwalają katechezę, że się tam nie da nic zrobić. Jeżeli się posłucha o katechetach, którzy puszczają filmy, którzy rozmawiają z dwoma osobami przy biurku, a reszta robi, co chce, na przykład, odrabia zadania, to trudno mówić, że do kogoś skutecznie docieramy. Raczej jest tak, że większość bardziej odciąga tę małą grupkę, która jeszcze mogłaby i chce z katechezy skorzystać. W szkole są małe grupki, które chcą korzystać z lekcji religii, natomiast wpływ klasy, wyśmiewanie i kpiny z katechetów - którzy często sami do tego dają powody albo nie potrafią opanować klasy i przebić się przez chamstwo i cynizm uczniów - sprawia, że tak naprawdę tracą ci, którzy coś chcą usłyszeć. Doceniam ciężką pracę katechetów, sióstr i księży w szkołach, cieszę się każdym dobrem, które przez nich się dzieje, jednak proszę zapytać, ilu z nich lubi katechizować w szkole, ilu kocha swoją pracę.

Być może tak musi być, że większość nie przyjmuje tego, co głosimy? Może to jest jakaś forma krzyża?

Jeżeli chcemy z katechezy robić drogę krzyżową dla katechetów, to kontynuujmy obecny model. Ale jeżeli chcemy szukać optymalnego sposobu przepowiadania Ewangelii i prowadzenia ludzi do dojrzałej wiary, to mówmy do tych mniejszych grup, które chcą słuchać, które mogą stać się zaczynem i potem dawać świadectwo. To ma większy sens. Chrześcijaństwo działa na zasadzie zaczynu, zakwaszania ciasta, a nie przekonania wszystkich. Pan Jezus wychodził na pustynię, na górę, na brzeg morza, brał ludzi na bok i tam z nimi rozmawiał. Nawet kiedy przemawiał do tłumu, to tworzyli go ludzie, którzy przyszli Go posłuchać.

Druga sprawa, która budzi mój sprzeciw - być może jeszcze ważniejsza - to oderwanie religii w szkole od kontekstu sakramentalnego, od kontekstu parafii, od tego, że katechizowanie wiąże się z przestrzenią sakralną, przekazywaniem wiary. To jest niepowetowana strata. Błędne jest założenie, które kiedyś było oczywiste, że na katechezę trafiają ludzie wierzący. Oni są ochrzczeni, ale często niewierzący. Katecheza w małym stopniu ewangelizuje, a przecież Kościół nie zakłada wiary jako czegoś oczywistego.

Jeżeli nie religia w szkołach, to co? Czy mamy jakiś inny gotowy pomysł?

Nie mam dokładnego planu, ale myślę, że fatalne jest to, że zniszczyliśmy strukturę przyparafialną. To był strzał w stopę. Zlikwidowaliśmy system katechizowania, przekazywania wiary. Jego odtworzenie będzie bardzo trudne, a być może nie ma na to już szans. Religia w szkołach przedstawiana jest jako wielkie osiągnięcie pastoralne. Nie widzę tego. Oczywiście, w demokratycznym państwie, w którym żyje ileś procent katolików płacących podatki, mamy prawo zagwarantować nauczanie katechezy w szkołach. Jeżeli jakiś palikotowiec będzie mówił, że jesteśmy agendą Watykanu i że Kościół nie ma prawa nauczać religii w szkole, to powiem, że jest głupi, że chce wprowadzić totalitarne państwo oparte na laickim fundamencie.

To nie zmienia jednak faktu, że religia w szkołach nie przynosi zakładanych efektów. Uważam, że lekcję religii musimy powiązać z ewangelizacją, z żywym przekazem wiary i życiem sakramentalnym. Katecheza skierowana do niewierzących jest nieskuteczna, bo jest przekazywaniem komuś niepotrzebnych mu wiadomości. Nie szkoda róż, gdy płonie las. Dywagowanie czy religia ma być w szkole czy nie ma być w szkole, jest wtórne wobec faktu, że młodzi ludzie nie znają Boga. Pytajmy raczej, jak tym młodym poganom zwiastować Chrystusa i Jego Ewangelię. Potrzebujemy nawrócenia duszpasterskiego, czyli uznania, że dotychczasowe formy docierania do ludzi są nieadekwatne, więc musimy szukać nowych dróg. Jeśli będziemy trzymali się wygodnie tego, co było dobre jeszcze 30 lat temu, niewiara pokolenia dzisiejszych uczniów, będzie naszą winą.

W wywiadzie dla "GW" powiedział Ojciec, że gender nie jest jedynym problemem rodziny i małżeństw w Polsce. Tych problemów jest zdecydowanie więcej. Jakie to są problemy?

Jeśli chodzi o świat zewnętrzny, problemem jest pewien klimat medialny. Powszechna dostępność pornografii i filmów, które pokazują rozwiązłość, zdrady, klimat towarzyski portali i gazetek "z wyższych sfer", gdzie co chwilę ktoś ma inną żonę, innego męża. Można powiedzieć, że patrząc na to, co się nam pokazuje w mediach, to zasadniczo wszyscy się rozwodzą, mają nowych partnerów albo żyją na kocią łapę. To jest pewien model, który się lansuje i on przenika do świadomości ludzi. Jeżeli człowiek nie jest silną indywidualnością, to wygrywa w nim instynkt stadny. I jeśli widzi, że wszyscy tak robią, to nie znajduje powodu, dlaczego on miałby postępować inaczej. Wierność małżeńska wymaga trudu i samozaparcia. Rozwój własnego małżeństwa jest rzeczą trudną. Skok w bok jest łatwiejszy, a skoro "wszyscy" tak robią, to łatwo się usprawiedliwić.

Druga rzecz, to sytuacja ekonomiczna. Małżeństwa często są rozbite, bo ktoś musi wyjechać za chlebem na saksy albo dwoje rodziców musi tyle pracować, że ich w ogóle nie ma w domu. Są tak zmęczeni swoją pracą, że nie mają czasu ani na rozmowę ze sobą, ani ze swoimi dziećmi. Wielu ludzi walczy o swoje małżeństwa, bo wierzy, że jest to sakrament, to jest świętość. Mają się do czego odwołać, do mocy, która pochodzi od Boga. Jeżeli ludzie nie potrafią się modlić i korzystać z tego źródła, to są bardziej bezbronni wobec trudności, które się pojawiają w każdej rodzinie i małżeństwie.

Wreszcie trzeba powiedzieć, że coraz powszechniejsze są postawy egoistyczne czy egocentryczne. Każdy kto się żeni czy za mąż wychodzi, chciałby mieć udane małżeństwo i wspaniałą rodzinę, ale nie każdy jest gotowy płacić swoim życiem, by taką rzeczywistość budować. Coraz częściej ludzie oczekują, że stworzą taką rzeczywistość szybko i łatwo, a jak przychodzą trudności, to się zniechęcają. Jak w sloganie: kiedyś rzeczy się naprawiało, a dziś wymienia się na nowe. Niestety często to samo dotyczy więzi małżeńskich czy rodzinnych.

Jaką możemy stworzyć propozycję dla małżeństw? Jak Kościół może im pomagać przeżywać te trudności?

Często powtarzam, że Pan Jezus błogosławił dzieci, a nauczał dorosłych, a my nauczamy dzieci, a błogosławimy dorosłych. Mamy niedostateczne duszpasterstwo i nie dotyczy to tylko rodzin. Grup duszpasterskich dla młodzieży wcale nie jest dużo, są duszpasterstwa akademickie, ale one trafiają do 2 procent studentów, dla małżeństw też nie ma zbyt wielu propozycji. Jeżeli mówimy o rodzinach, to zgłaszają się single i pytają, dlaczego ciągle mówicie o rodzinie, piszecie listy na niedzielę Świętej Rodziny, lansujcie hasła "Kościół rodziną silny". "A co macie dla nas? My przecież też jesteśmy w Kościele" - pytają. Ludzie, którzy są na emeryturze mówią: "Dla nas to tylko odklepanie różańca w Kościele i nic więcej".

Co z tego wynika? Wygląda na to, że nie potrafiliśmy wytworzyć dostatecznie różnorodnych form duszpasterskich, żeby ktoś, kto szuka miejsca w Kościele, mógł je znaleźć. Oczywiście narzekanie na istniejące duszpasterstwo może być forma usprawiedliwiania się. Siedząc w kapciach na fotelu nie znajdzie się miejsca w Kościele. Ale faktem jest, że propozycji różnych grup z naszej strony jest za mało. Ich musi być więcej. Jaki jest sens powstawania tych wspólnot? Chociażby taki, żeby umocnić swoją wiarę. Nawet jeżeli ci ludzie nie prowadzą misji ewangelizacyjnych albo akcji charytatywnych, to już sam fakt, że mogą się spotkać w gronie ludzi, którzy wierzą podobnie i mogą się wzajemnie umocnić, mogą porozmawiać o swoich trudnościach jest ogromną wartością.

Pan Jezus zakładał wspólnoty. Założył wspólnotę apostołów. Apostołowie, którzy chodzili i głosili Ewangelię, zakładali kościoły. Pierwsze Kościoły nie były budynkami z wieżą i kuriami biskupimi, ale grupkami ludzi, którzy się znali, wspólnie modlili i wzajemnie wspierali. Zatem bez względu na to, czy to będzie młodzież, małżeństwa, seniorzy, czy single, tworzenie środowisk, gdzie jedni będą mogli posłuchać o Jezusie, drudzy umocnić swoją wiarę, a jeszcze inni podzielą się swoją mocną wiarą, jest dzisiaj niesłychanie ważne. Czymś fantastycznym jest, jeśli doświadczone małżeństwo może pomóc parze rozpoczynającej dopiero swoją przygodę. Albo człowiek, który potrafi się modlić, dzieli się tym skarbem z drugim, który dopiero stawia na tej drodze pierwsze kroki. Tworzenie wspólnot i przestrzeni, w których można się razem modlić, rozmawiać o wierze i umacniać w swoim powołaniu - to główne zadania, które stoją przed nami.

Wiara musi być przeżywana we wspólnocie. Jestem natomiast przeciwnikiem bronienia wartości chrześcijańskich w oderwaniu od fundamentów żywej wiary. Wartości chrześcijańskie używane jako hasła propagandowe albo programy polityczne, to budowla bez fundamentów. Jeśli ktoś nie buduje na Chrystusie, to buduje na piasku. Wielkim skarbem naszej tradycji i kultury jest fakt, że wartości chrześcijańskie są obecne w przestrzeni publicznej i w konstytucji. Jeśli jednak zabraknie żywej wiary, to może się okazać, że budowaliśmy na piasku.

A to nie jest relatywizm?

To nie jest relatywizm, tylko realizm. Jeżeli kamieniem węgielnym nie jest Jezus Chrystus, to psu na budę wszystko. Ktoś może twierdzić inaczej, ale ja uważam, że jeśli wszystkiego nie oprzemy na wierze, na osobistej relacji z Chrystusem nierozerwalnie złączonej z Magisterium Kościoła, to jakiekolwiek budowanie wartości rodzinnych, tradycyjnych, patriotycznych będzie drogą donikąd, zakończy się klęską. Złudzeniem jest przekonanie, że te wartości obronią się w oparciu o prawo naturalne wpisane w serce człowieka. Jeśli ktoś tak myśli, niech spojrzy na Belgię. Kraj kiedyś katolicki, po pół wieku sekularyzacji pozbawiony sankcji transcendentalnej, właśnie zadekretował możliwość eutanazji dzieci. Bez uznania prawdy absolutnej, wszystko można demokratycznie zadekretować, nawet zabijanie dzieci i dorosłych w majestacie prawa. Jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jezus czasem też był nieskuteczny
Komentarze (45)
G
grzegorz(nieGrzegorz)
6 marca 2014, 17:24
Jazmig - bój się Boga! Gdzie nie ma prawa tam nie ma grzechu. A zbawienie dzięki Zmartwychwstaniu - jest dla wszystkich. Pan Bóg udzielił Ducha świętego tak samo poganom jak i wierzącym, to nawet Szymon Skała sie zadziwił!
jazmig jazmig
2 marca 2014, 09:54
@ateista "Ktoś może twierdzić inaczej, ale ja uważam, że jeśli wszystkiego nie oprzemy na wierze, na osobistej relacji z Chrystusem nierozerwalnie złączonej z Magisterium Kościoła, to jakiekolwiek budowanie wartości rodzinnych, tradycyjnych, patriotycznych będzie drogą donikąd, zakończy się klęską." Czyli szanowny ojciec uważa, że conajmniej 2/3 świata idzie do nikąd i jest skazanych na klęskę? (chrześcijan jest około 33%) ... Tak jest, te 2/3 świata jest skazane na klęskę, a dokładniej na piekło po śmierci. Dorze odczytałeś tę prawdę.
jazmig jazmig
2 marca 2014, 09:50
@Rafał Borowski jazmig - błagam, zacznij w końcu odróżniać faryzueszów, ewentualnie kupców w świątyni od pogan i grzeszników z Ewangelii w stosunku do ich odpowiedników dzisiaj. ... Ja odróżniam, a ty nawet nie potrafisz przeczytać ze zrozumieniem to, co ja napisałem. Napisałem wyraźnie, że Jezus mówił do faruzeuszy o wiele ostrzej, niż jest napisany list KEP ws. ideologii gender, bo Jezus do faryzeuszy potrafił się odzywać naprawdę ostro. Przy Jezusie o. Kozacki to ciamcia lamcia.
B
bart
1 marca 2014, 17:38
Szkoda,że O. Kozacki nie przedstawił swych poglądów w GW tak wyczerpująco jak na portalu "Deonu"...
K
kran
1 marca 2014, 14:40
Jan Paweł II powiedział: "Młodzi mają prawo tego od Kościoła oczekiwać, także od społeczeństwa, aby katechizacja dokonywała się w środowisku szkolnym. Dlatego dobrze się stało, że po tylu latach dyskryminacji lekcje religii wróciły do szkół polskich" O. Kozacki natomiast podziela pogląd Palikota i twierdzi, że jest przeciw religii w szkole... http://www.lo34.natan.pl/ ... Tyle tylko, iz efektem tej katechizacji jest masowe odejście młodego pokolenia od Kościoła, od Boga i od religii. ...Oj chyba nie od tego Palikot lewica feministki proponują młodzieży życie na luzie pij ile chcesz bierz co chcesz sypiaj z kim chcesz aKościół 10 przykazań które idą w sprzeczności do ideologii wyżej wymienionych Niestety potem jest alkoholizm narkomania samobójstwa rozpad rodziny wyścig szczurów Ci młodzi ludzie są wypaleni w wieku 35 lat i wrakami ludzkimi Potem tych co podchodzili ciągną do kościoła po śmierci a jakksiądz nie chce pochować to lecą na skargę to tvn polsatu wyborczej
RD
Roberto de Mattei
1 marca 2014, 07:37
Prof. Roberto de Mattei: Co robić, gdy wszystko się zmienia? „Czy Kościół musi udzielać nowych odpowiedzi, zgodnych z duchem czasu? W historii Kościoła wielcy reformatorzy, tacy jak św. Piotr Damiani i św. Grzegorz Wielki, zachowywali się w inny sposób. Gdyby nie to, w celu niewyobcowania Kościoła z rzeczywistości tamtych czasów musieliby uzasadnić symonię i XI-wieczny nikolaizm. Zamiast tego potępili te rany ognistymi słowami, wzywając do reformy obyczajów i przywrócenia zdrowej doktryny. Kościół przyjmuje z radością każdego, kto pokutuje za popełnione grzechy i zamierza zerwać z moralnym nieuporządkowaniem w którym się znajduje, nie może jednak w żaden sposób uzasadniać stanu grzesznika. Bezcelowe byłoby uzasadnianie, że taka zmiana dotykałaby jedynie praktyki duszpasterskiej a nie doktryny. Jeśli nie ma spójności między praktyką a doktryną to oznacza to, że praktyka stała się doktryną. To niestety ma miejsce od czasu Drugiego Soboru Watykańskiego” [url]http://wieden1683.pl/news/prof-de-mattei-co-robic-gdy-wszystko-sie-zmienia/[/url]
1 marca 2014, 00:48
(suplement) Przez SB, UB, kapowanie komuchom, wyrywanie panokci 'wrogom ludu', gloryfikację szamba i morderców; może nawet i przez antysemityzm (choć to taki obergrzech, że lepiej go nie tykać, bo po ruszeniu na Czerskiej nie bądą chcieli widzieć) - przez to wszystko spoko do Boga można jeszcze jakoś dojść, ale jak zaczniesz romans z poznawaniem Chrystusa Brachu bez 'osobistej relacji z Chrystusem' - no sory stary, masz przesrane jak w ruskim czołgu. Możesz wirować jedynie jak pet w toalecie odwlekając co najwyżej w czasie efekt nieuniknionej grawitacji.
1 marca 2014, 00:27
dzięki 'ateiście' > "Ktoś może twierdzić inaczej, ale ja uważam, że jeśli wszystkiego nie oprzemy na wierze, na osobistej relacji z Chrystusem nierozerwalnie złączonej z Magisterium Kościoła, to jakiekolwiek budowanie wartości rodzinnych, tradycyjnych, patriotycznych będzie drogą donikąd, zakończy się klęską." Dlaczego tutaj jest fałszywa dychotomia, a nie postrzeganie możliwego etapu w drodze? Bazgranie dzieciaka za młodu po ścianach może zarówno rozkwitnąć w chuligaństwo, jak i malarstwo, ale Ojciec widzi dlań wyłącznie jedną drogę rozwoju.
1 marca 2014, 00:21
@Rafał Borowski > posmakowałem swoim realnym życiem i konkretnymi decyzjami bycia i po jednej i po drugiej stronie i pomiędzy Zagubione owieczki i faryzeusze pomijają jedną istotną kategorię. Ludzi, którzy świadomie odrzucili Boga i zdecydowali się Mu szkodzić. Czy tę stronę barykady również Pan zna? Jak Pan odróżnia 'intymną relację z Bogiem' od zwykłego zdawania się na 'nosa', czy 'kierowania się porywami serca'? Osobną sprawą jest kwestia domniemanej kluczowości owej 'intymnej relacji z Bogiem' i jej poprawnego stosowania, co do których mam poważne wątpliwości (nie piję konkretnie do Pana, tylko 'statystycznie').
_
__Ateista__
28 lutego 2014, 23:19
"Ktoś może twierdzić inaczej, ale ja uważam, że jeśli wszystkiego nie oprzemy na wierze, na osobistej relacji z Chrystusem nierozerwalnie złączonej z Magisterium Kościoła, to jakiekolwiek budowanie wartości rodzinnych, tradycyjnych, patriotycznych będzie drogą donikąd, zakończy się klęską." Czyli szanowny ojciec uważa, że conajmniej 2/3 świata idzie do nikąd i jest skazanych na klęskę? (chrześcijan jest około 33%)
28 lutego 2014, 22:46
Szanowni dyskutanci - w obecnej chwili prawada jest dosyć brutalna. Nie ma żadnego znaczenia, czy będa lekcje religii w szkołach, czy też katechezy w salkach parafialnych. Młode pokolenie Polaków, zgodnie z zachodnio-eurpoejskim trendem nie jest zainteresowane Kościołem Katolickim. A nawet jeżeli jeszcze przejawia jakiekolwiek śladowe zainteresowanie, to absolutnie nie ma zamairu żyć zgodnie z normami katolickiej nauki. Zamiast czcych dyskusji pojdźcie w niedzielę do kościołów parafialnych, zobaczcie te "tłumy" młodych ludzi w ławkach parafialnych.  Poznajcie też praktyke zycia młodych ludzi. I odnieście to do powszechnej, od kilkunastu lat obecnej w polskich szkołach "nauce religii". Nauki, ktora nie przynosi spodziewanych rezulatów. A jak to nie wystarczy, to poznajcie szczere opinie młodego pokolenia, dlaczego niektórzy jeszcze chodzą na te lekcje. I na ile jest to motywacja faktycznie religijna.
V
VERBUM
28 lutego 2014, 21:56
Drogi Ojcze Pawle! Krytykuje Ojciec a właściwie wręcz podważa sens nauczania religii w szkole, jednocześnie nie proponując konkretnej recepty na uzdrowienie sytuacji. Zabieram głos, ponieważ należę do pokolenia (któremu ówczesna władza wyprowadziła „KRZYŻ” „MODLITWĘ” i „RELIGIĘ” z „Polskiej Szkoły” - rok 1960). I wiem z własnego doświadczenia, że było bardzo trudno pogodzić „obowiązki w szkole” z nauką religii przy kościele. Ale ten trud wynagradzali nam wspaniali nauczyciele religii (w moi przypadku byli to dwaj księża oraz siostra salezjanka i wspaniały Proboszcz, który czuwał nad całością), których do dziś wspominam z ogromną wdzięcznością. Nie chciałabym, aby ponownie religia była wyprowadzana z polskiej szkoły; tym razem rękami polskich kapłanów. Ojcze Pawle, może czasem warto z wyżyn „świętości” zejść na ziemię i spojrzeć na życie tak „po poznańsku”, po „naszemu” i wtedy stwierdzi Ojciec, że problem nie w miejscu, gdzie odbywa się religia a w nauczycielach i uczniach!!! Niestety, świeccy katecheci, ale także – przeważnie bardzo młodzi kapłani z zerowym doświadczeniem wychowawczym zostają „rzuceni na głęboką wodę” i dlatego nauka religii nie zawsze przynosi oczekiwane rezultaty. Fakt ukończenia studiów wyższych nie czyni „nauczycielem”; do nauczania religii potrzebna jest wiedza, ale też po prostu pewien rodzaj „charyzmy”. Pozdrawiam z Poznania
KM
ks. Marcin
28 lutego 2014, 21:01
o. Kozacki powiedział: "Uważam, że lekcję religii musimy powiązać z ewangelizacją, z żywym przekazem wiary i życiem sakramentalnym." Ojcze, po co mówić o tym by wyprowadzić religię ze szkół, jak wystarczy zmienić podejście na bardziej ewangelizacyjne. Gdyby nie religia w szkole w ciągu 6 miesięcy bycia na nowej parafii nie miałbym 5 zaangażowanych na świeżo uczniów, których uczę. Nie wylewajmy dziecka z kąpielą. Takie teksty i to w GW to jest robienie do właśnego gniazda i to nie byle jakich ale śmierdzących odchodów.
K
kacper
28 lutego 2014, 20:26
"zastanawiam się, jak powiedzieć prawdę, ale w taki sposób, by człowieka tą prawdą nie przygniatać, by dać mu czas na dorastanie do pełni prawdy". No oczywiście najlepiej mówiąc pół albo ćwierć prawdy. Szczególnie kiedy "dorastanie do pełni prawdy" nigdy nie nastąpi. Trudno bowiem sądzić, aby rozsądny człowiek zakładał dorośnięcie do pełnej prawdy wszystkich czytelników GW. Jednocześnie mówienie pół albo ćwierć prawdy zapewne przyniesie "wspaniałe owoce" u innych zastanawiających się nad pełną prawdą kiedy usłyszy kapłana mówiącego pół albo ćwierć prawdy. ...A kto nam kapłanów z obrzeży Kościoła do pełni prawdy nawróci ? Bo jacyś tacy zagubieni szwendają się bez ładu i składu po redakcjach i coraz większe głupoty wygadują o tonacjach w "jestem za, a nawet przeciw" i innych "plusach ujemnych". 
J
Joanne
28 lutego 2014, 20:06
"zastanawiam się, jak powiedzieć prawdę, ale w taki sposób, by człowieka tą prawdą nie przygniatać, by dać mu czas na dorastanie do pełni prawdy". No oczywiście najlepiej mówiąc pół albo ćwierć prawdy. Szczególnie kiedy "dorastanie do pełni prawdy" nigdy nie nastąpi. Trudno bowiem sądzić, aby rozsądny człowiek zakładał dorośnięcie do pełnej prawdy wszystkich czytelników GW. Jednocześnie mówienie pół albo ćwierć prawdy zapewne przyniesie "wspaniałe owoce" u innych zastanawiających się nad pełną prawdą kiedy usłyszy kapłana mówiącego pół albo ćwierć prawdy. ... Kolejna moim zdaniem błędnie odebrana wypowiedź Ojca Prowincjała. Nigdzie nie jest napisane, że chodzi o mówienie półprawdy, natomiast jest BARDZO WYRAŹNIE powiedziane, że chodzi o mówienie prawdy w inny sposób. Co to znaczy?  Przypuśćmy, że mam dwóch braci. Jeden jest silny psychicznie, drugi jest słaby i wrażliwy. Jeśli coś się stanie naszym rodzicom, i dowiem się o tym pierwsza, któremu bratu najpierw zakomunikuję tę bolesną prawdę? Oczywiście silniejszemu, następnie pójdziemy razem do naszego młodszego, wrażliwego brata i powiemy mu o tym delikatnie, będąc przy nim i wspierając go. O to właśnie chodzi Ojcu Prowincjałowi - każdy ma inną wrażliwość. Dlatego Jezus używał bicza na tych, na któych powinien był, a pochylał się z miłością nad innymi.  Nikt nie mówi tu o mówieniu półprawd.  Ciekawe. Mam zawsze wrażenie, a nawet pewność, że ci, co najwięcej krzyczą o mówieniu prawdy, sami mają z tą Prawdą problem w swoim życiu. Pozdrawiam
28 lutego 2014, 19:58
@Rafał Borowski Uwaga ogólnie słuszna (o poprawnym rozpoznawaniu), ale czy Pan uważa, że to są jedyne dwie kategorie ludzi odległych od Boga, jakimi należy sobie głowę zaprzątać? @Piotr Słowiński - to by było zbyt proste. Też tak kiedyś kategoryzowałem. Tyle, że posmakowałem swoim realnym życiem i konkretnymi decyzjami bycia i po jednej i po drugiej stronie i pomiędzy... Robi się taki mętlik, że człowiek, jak próbuje to zrozumieć na sposób ludzki, to głupieje. Niektóre sprawy są proste, ewidentne, czarno-białe. A zdarza się, że nie wiem, nie rozumiem, mam kociokwik, bo słucham różnych stron, różnych opinii i jak tak uczciwie słuchać, to każdy z nich... ma rację. Wówczas wracam do pierwocin. Oddalam się, szukam wyciszenia, żeby w spokoju zrozumieć, jak Bóg to widzi. Nie daje konkretnych rozwiązań, tylko wciąż zachęty do realizowania miłości wobec bliźniego. Banał? Ale jak to przełożyć na konkretne decyzje, czyny? To już moja intymność relacji z Bogiem, a także niepowtarzalna relacja z Bogiem każdego innego człowieka, kto tylko liczy się ze zdaniem naszego Stwórcy. Nie dostaniemy odpowiedzi na wszystko - nasz ratunek przed pychą, pierwszym krokiem do upadku i ... śmierci.
J
Joanne
28 lutego 2014, 19:56
"Wartości chrześcijańskie używane jako hasła propagandowe albo programy polityczne to budowla bez fundamentów". A na jakich to fundamentach (wartościach) należy budować programy polityczne zdaniem Prowincjała Polskiej Prowincji Dominikanów (sic) Pawła Kozackiego ? Żle zrozumiana wypowiedź - błędne pytanie - Ojciec nie powiedział, że budowanie programów w oparciu o wartości chrześcijaskie jest złe, tylko używanie tych wartości, mówiąc dosadnie, jako chwytu marketingowego i w celu zdobycia sobie głosujących, jest niewłaściwe. Dlatego jest to budowanie bez fundamentów, idąc tym tropem, jest to budowanie nie domu, ale atrapy domu z namalowanymi pięknymi oknami i drzwiami. ...
Z
zaciekawiony
28 lutego 2014, 19:38
"Wartości chrześcijańskie używane jako hasła propagandowe albo programy polityczne to budowla bez fundamentów". A na jakich to fundamentach (wartościach) należy budować programy polityczne zdaniem Prowincjała Polskiej Prowincji Dominikanów (sic) Pawła Kozackiego ?
G
grzegorz(nieGrzegorz)
28 lutego 2014, 19:20
To jest trzeci wywiad , który mogę przeczytać po objęciu przez o.Kozackiego nowego Urzędu. Faktycznie tylko tonacja troszkę inna w TP a inna w GW i jeszcze ciekawsza na Deonie. Treść podobna. Spraw dużo. Nie sposób ogarnąć. Wzbudza mocne zaniepokojenie pewne współbrzmienie z Palikotem w kwestii religii w szkole . Czy  to też część zmanipulowanej propagandy okołokościelnej?  Elementarna wiedza religijna po prostu jest potrzebna każdemu kto przyznaje się do wiary, niezależnie od tego jak jego gorliwość jest oceniana przez "ortodoksów". A właściwie rozwiązanie jest proste: lekcje w szkołach dla wszystkich a katecheza w parafiach dla szczególnie zainteresowanych. Szczęść Boże!
WK
w kwestii tonacji
28 lutego 2014, 19:00
"zastanawiam się, jak powiedzieć prawdę, ale w taki sposób, by człowieka tą prawdą nie przygniatać, by dać mu czas na dorastanie do pełni prawdy". No oczywiście najlepiej mówiąc pół albo ćwierć prawdy. Szczególnie kiedy "dorastanie do pełni prawdy" nigdy nie nastąpi. Trudno bowiem sądzić, aby rozsądny człowiek zakładał dorośnięcie do pełnej prawdy wszystkich czytelników GW. Jednocześnie mówienie pół albo ćwierć prawdy zapewne przyniesie "wspaniałe owoce" u innych zastanawiających się nad pełną prawdą kiedy usłyszy kapłana mówiącego pół albo ćwierć prawdy.
28 lutego 2014, 18:25
@Rafał Borowski Uwaga ogólnie słuszna (o poprawnym rozpoznawaniu), ale czy Pan uważa, że to są jedyne dwie kategorie ludzi odległych od Boga, jakimi należy sobie głowę zaprzątać?
28 lutego 2014, 18:14
@jazmig - błagam, zacznij w końcu odróżniać faryzueszów, ewentualnie kupców w świątyni od pogan i grzeszników z Ewangelii w stosunku do ich odpowiedników dzisiaj.
jazmig jazmig
28 lutego 2014, 18:09
Jestem natomiast przeciwnikiem bronienia wartości chrześcijańskich w oderwaniu od fundamentów żywej wiary. Ładnie brzmi, ale jest to taki typowy slogan, których o. Kozacki tak rzekomo nie lubi.
jazmig jazmig
28 lutego 2014, 18:04
O. Kozackiemu nie podoba się tonaczje listu KEP ws. ideologii gender, a ja nie widzę w tym liście żadnej agresji, ani żadnych ataków personalnych. Ogólnikowe: nie podoba mi się tonacja, jest stwierdzeniem pustym, skoro autor tego poglądu nie potrafi go uzasadnić. List KEP ma tę ogromną wadę dla ludzi pokroju o. Kozackiego, że literalnie wykazuje czym jest ta ideologia i jakie niesie ona zagrożenia. Niesposób z tym polemizować, więc, żeby jednak powycierać sobie tym listę gębę, można jedynie napisać, że tonacja jest nie taka, jakiej chciałby o. Kozacki. Najprościej byłoby, gdyby o. Kozacki napisał podobny w treści list w tonacji, która mu odpowiada, wtedy my, prostaczkowie, moglibyśmy obydwie wersje porównać i ocenić. Pan Jezus mówił do faryzeuszy o wiele ostrzej, niż brzmi list KEP i jakoś świat się nie zawalił. Jasne jest, że nie należy obrażać ludzi, ale nie wolno mówić nieprawdy lub półprawdy. List KEP z całą pewnością nie jest atakiem ad personam, lecz wyważonym opisaem problemu o nazwie ideologia gender.
P
pg
28 lutego 2014, 17:34
Naprawdę masowe odejście młodych od Kościoła (jeżeli jest rzeczwiście masowe) jesy efektem tej katechizacji?
28 lutego 2014, 17:22
Jan Paweł II powiedział: "Młodzi mają prawo tego od Kościoła oczekiwać, także od społeczeństwa, aby katechizacja dokonywała się w środowisku szkolnym. Dlatego dobrze się stało, że po tylu latach dyskryminacji lekcje religii wróciły do szkół polskich" O. Kozacki natomiast podziela pogląd Palikota i twierdzi, że jest przeciw religii w szkole... http://www.lo34.natan.pl/ ... Tyle tylko, iz efektem tej katechizacji jest masowe odejście młodego pokolenia od Kościoła, od Boga i od religii.
A
Ala
28 lutego 2014, 17:07
Zbyt mało tak rozsądnych głosów w naszym Kościele jak o. Kozacki. Niech Bogu będą dzięki za takich zakonników.
H
H
28 lutego 2014, 16:46
„Jedynie słuszne opinie” nie istnieją. A te, które istniały pociągnęły za sobą miliony ofiar w czasie ostatnich wojen światowych, „cudu komunizmu” oraz czystek etnicznych w Azji i Afryce. ... Totalitaryzm jest wrogiem prawdy i moralności. Wbrew pozorom, jest oparty też na konformizmie i pewnym rodzaju relatywizmu. Jak partia powie "czarne", aktyw, a za nim wszyscy inni mają powtórzyć "czarne". A jak "białe", to "białe", cokolwiek by ludzie prywatnie myśleli. Dotyczy to interpretacji ideologii, nauki i życia codziennego. Co dzisiaj autorytety uznają za dobre, jutro mogą uznać za złe, mężczyznę za kobietę, jakąś grupę ludzi za niegodnych życia lub niepełnowartościowych ludzi. Opowiadanie się za prawdą, racjonalnością i moralnością jest najlepszym antidotum na totalitaryzm. Dlatego jest taka walka totalitaryzmów z religią, moralnością i prawdą.
G
Grzegorz
28 lutego 2014, 16:40
Jan Paweł II powiedział: "Młodzi mają prawo tego od Kościoła oczekiwać, także od społeczeństwa, aby katechizacja dokonywała się w środowisku szkolnym. Dlatego dobrze się stało, że po tylu latach dyskryminacji lekcje religii wróciły do szkół polskich" O. Kozacki natomiast podziela pogląd Palikota i twierdzi, że jest przeciw religii w szkole... http://www.lo34.natan.pl/
C
Cogito
28 lutego 2014, 15:36
Co za wariactwo. Co nas obchodzi co myślą sobie czytelnicy „Wyborczej”. „Mleko się rozlało”… komu się miało rozlać, to się rozlało. Czytając komentarze mam wrażenie, że wielu katolików straciło by sens życia i przynależności do Kościoła (czy na pewno Kościoła?) gdyby przestali się zamartwiać „co inni o nas myślą / mówią / piszą”. Wielu z czytelników GW już zapominało o tym wywiadzie, a tutaj wielu dalej spać po nocach nie może z tego powodu. Ludzie, w znamienitej większości, kupują gazety nie po to by się czegoś nowego dowiedzieć, by poszerzać horyzonty, tylko by czytać tam to, co chcą przeczytać. Tak samo, jak wielu forumowiczów na Deon.pl nie przychodzi tu by cos przeczytać tylko by odtrąbić kolejny akt „zdrady Kościoła, Episkopatu, Magisterium przez jezuitów” nawet jeśli tekst jest nt. wpływu użycia wody święconej na stan wód gruntowych”. Dobrze, że nie mamy takiego klimatu jak w Danii, Belgii, Francji. Chyba by dochodziło do zamieszek ulicznych na tle religijnym. Tylko czy to jest chrześcijańskie świadectwo? Więcej spokoju, szacunku dla cudzych opinii. „Jedynie słuszne opinie” nie istnieją. A te, które istniały pociągnęły za sobą miliony ofiar w czasie ostatnich wojen światowych, „cudu komunizmu” oraz czystek etnicznych w Azji i Afryce.
M
M
28 lutego 2014, 13:56
Bogu niech będą dzięki za Pawła Kozackiego. Potrzebujemy takich biskupów! Pasterzy i nauczycieli, a nie szlachty i polityków dbających o wpływy urzędowe swojej korporacji.
AC
Anna Cepeniuk
28 lutego 2014, 12:34
Super!! Dziękuję za pokazanie w taki sposób "tonacji" i odniesienie do gry .... jak w orkiestrze..... oraz do rodzajów pokarmów..... To obszerne wyjasnienie bardzo było mi potrzebne.... Bogu niech będą dzięki za Ojca Pawła
S
Sam
28 lutego 2014, 12:29
Wartości oderwane od wiary? To taki sofizmat, jak tym z wywiadu dla GW o oderwaniu zasad od człowieka. Czy Bóg, który dał ludziom przykazania, nie jest tym samym Bogiem, który z miłości do człowieka zszedł na ziemię? Czy to nie jest ten sam Bóg, w którego my chrześcijanie wierzymy? Dla chrześcijan nie ma to sensu. A poza tym, można być niewierzącym i uznawać wiele chrześcijańskich wartości. To jest pewne interesujące zjawisko w Polsce. Zacytujmy samego Jezusa (za Mt, r. 7): Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami. Poznacie ich po ich owocach. Czy zbiera się winogrona z ciernia, albo z ostu figi? Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce.
D
DNA
28 lutego 2014, 12:10
@Frenetyczny Zejdź ze mnie człowieku, kto Ci dał prawo do takich osobistych wycieczek? Uderz w stół a nożyce się odezwą.  Rozumiem, że jak wytykasz błędy, to jest osobista wycieczka, a jak chwalisz to juz nie. Weż lepiej coś na uspokojenie... bo nie do Ciebie pisałem, a może do Ciebie...że tak cię to wzburzyło. Zabawne.
W
Witold
28 lutego 2014, 12:02
> Jestem przeciwnikiem bronienia wartości chrześcijańskich w oderwaniu od fundamentów żywej wiary. Wartości chrześcijańskie używane jako hasła propagandowe albo programy polityczne to budowla bez fundamentów. Skoro bierzesz łapówki nie masz prawa bronić napotkanej dziewczyny przed gwałtem, bo nie masz fundamentów 'żywej sprawiedliwości'. Już nie tylko kto bez grzechu nie ma 'podnieść kamienia', aby potępić i ukarać, ale i nie ma go podnieść by bronić. Jakie ładne krętactwo. ... Panie Piotrze, o.Paweł nie  kontestuje odwoływania sie do wartości, które  bronią słabszych. Chodzi mu raczej o to, żeby tych wartości nie używać dla własnego zysku pod płaszczykiem obrony kogoś, kto być może nas tak naprawdę nie obchodzi. Jeśli nas nie obchodzi człowiek, którego mają bronić 'wartości' to odwoływanie się do nich będzie hipokryzją. pozdrawiam
M
Małgorzata
28 lutego 2014, 11:47
Dużo moralizatorstwa bardzo dobrej treści. Tylko jak zwykle pozostaje problem , kto ma się tego podjąć. O religii w szkłach, że nie skuteczna i przynosi kościołowi więcej szkody niż pożytku słyszę od dawna. TO DLACZEGO NIKT Z TYM NIC NIE ROBI?! Dlaczego jak coś jest złe nie jest zmieniane na to co dobre?! Takie prowadzenie lekcji religii jak tu jest opisywane to jest profanacja. Ja też chcę, aby moje dzieci chodziły na religię jak ja chodziłam a nie aby traktowano ją jak zwykły przedmiot albo gorzej. Oczywiście że na takie lekcje katechezy chodziliby ci którzy chcą i tego potrzebują , ale to jest i tak lepsze!
28 lutego 2014, 11:26
@DNA A reszta przedmiotów była wykładana na lekcjach pefekcyjnie, więc nie mogłaś na nich odrabiać "zadań" z religii. Może własnie lekcje religii były nudne, że niepoważnie traktowałaś Boga. A gdy praca bedzie dobrze płatna, ale nudna to się z niej zwolnisz? A kto ma pokazać ludziom tego kochajacego Boga, skoro wszyscy odrabiaja w ramach religii lekcje z innych przedmiotów. Skoro pozbedziesz się pychy i zaczniesz myśleć samodzielnie, a nie schematycznie... i zaczniesz od siebie... to nie bedzie wypisywała takich beznadziejnych kawałków, zwalających winę na kogoś innego. Ja jestem w porządku, ale ten katecheta, to dopiero nudziarz. A może to ty jesteś nudna, żeby nie napisać ostrzej.... Człowieku, zejdź z kobiety i przyjmij spokojnie, że ktoś ma prawo tak myśleć, nie atakuj. "Niepoważnie traktowałaś Boga", "pozbędziesz się pychy" - kto Ci dał prawo do takich wycieczek osobistych? ...
D
DNA
28 lutego 2014, 11:05
@Asia A reszta przedmiotów była wykładana na lekcjach pefekcyjnie, więc nie mogłaś na nich odrabiać "zadań" z religii. Może własnie lekcje religii były nudne, że niepoważnie traktowałaś Boga. A gdy praca bedzie dobrze płatna, ale nudna to się z niej zwolnisz? A kto ma pokazać ludziom tego kochajacego Boga, skoro wszyscy odrabiaja w ramach religii lekcje z innych przedmiotów. Skoro pozbedziesz się pychy i zaczniesz myśleć samodzielnie, a nie schematycznie... i zaczniesz od siebie... to nie bedzie wypisywała takich beznadziejnych kawałków, zwalających winę na kogoś innego. Ja jestem w porządku, ale ten katecheta, to dopiero nudziarz. A może to ty jesteś nudna, żeby nie napisać ostrzej....
A
Asia
28 lutego 2014, 09:46
Świetny wywiad. Zgadzam się co do religii w szkole. Traktowałam ją tylko jako męczący przedmiot, kótry nic mi nie dał. Ja osoba wierząca uciekałam z religii , żeby nie umrzeć na niej z nudów,  a kiedy byłam to odrabiałam zadania z innych przedmiotów.  Kompletnie nic mi nie dała religia w szkole, a wielu zniechęciła całkowicie do kościoła i Boga. A to było już ponad 20 lat temu i nadal nic się nie zmieniło. I zgadzam sie, że problem są pewne postawy , które się lansuje. Gdy studiowałam w latach 90, to prawie nikt nie mieszkał ze soba bez ślubu, teraz jest to powszechne i akceptowalne i powiedziałabym, ze jest już standartem. Nawet osoby uważające się za wierzące, nie widzą w tym nic złego. Póki ludziom nie pokaże się Boga kochającego, który jest żywy, kóry nie jest zramolałym staruszkiem gdzieś daleko i tylko wszystkiego zakazuje i nie uczestniczy w naszym życiu to wszystko inne na nic, a kościoły wkrótce będą puste.
R
robert
28 lutego 2014, 09:43
próbuje Ojciec "tonować" to co nagadał w gazecie wyborczej, ale mleko się rozlało, środowisko gazety kwiczy z radości, że biskupi są źli, że religia w szkole niepotrzebna...
28 lutego 2014, 09:17
Widać dobry kierunke w wielu fragmentach tego wywiadu. Ale niestety też pojawiaja się elementy niepokojące. Dobrym jest pomysł powrotu do nauczania religii powiązanego z życiem kościoła parafialnego.   Bardzo dobrym jest oczywiste wydawałoby sie wezwanie do budowania czegokolwiek na fundamencie żywej wiary. Nie tylko na  tradycji, czy na przepisach. Natomiast niestety pobrzmiewa w tym wywiadzie dalej nutka klerykalizmu w stylu zróbmy, zbudujmy, stworzmy. Kolejne grupy duszpasterskie, kolejne programy duszpasterskie .... Nie. Idźmy i głośmy Dobrą Nowinę. Na cały świat i każdemu stworzeniu. Nie patrzac na statystyki, na skutecznosci itp miary. Każdego dnia, w kazdym miejscu i każdej sytuacji. Głośmy postawą, słowem, swoim życiem. I na koniec drobna uwaga, skoro dziś Jezus i Jego Słowo nie przyciąga ludzi do Kościoła, to jakże wielka jest pycha tworzących programy "naprawcze", którzy uważają, że ich dzieło pociągnie tłumy.     
28 lutego 2014, 08:56
A ja jestem przeciwnikiem ludzi, którzy są zupełnie nieautentyczni. Którzy zabraniają innym tego, do czego mają prawo i obowiązek, a sami w sposób nieuprawniony to robią. Którzy, choć są w Kościele i sprawują w nim urzędy, ale mają swoją własną agendę, która jest zupełnie niezgodna z nauczaniem KK. Którzy mają pełne usta słów o "żywej wierze" i człowieku, to jednak tę wiarę niszczą i podkopują moralność. Takich, co to opowiadają w GW jedno, a na portalach dla katolików drugie. A tak wprost, dla mnie wywiad o. Kozackiego dla GW pokazuje jednoznacznie, jakie ma poglądy i co zamierza zrobić. Biedna prowincja dominikanów, biedni ich parafianie! Tymon, a mnie przeraża, że niektórzy nie są w stanie przyjąć odmiennego zdania zakonnika lub umieją go jedynie krytykować tylko dlatego, że udzielił wywiadu do "Wyborczej". Tak właśnie wygląda polski "prawdziwy" katolicyzm - nieważne, czy mówisz mądrze i wartościowo, czy mówisz o Bogu, ważne, że udzieliłeś wywiadu do "Wyborczej". ...
T
Tymon
28 lutego 2014, 08:50
A ja jestem przeciwnikiem ludzi, którzy są zupełnie nieautentyczni. Którzy zabraniają innym tego, do czego mają prawo i obowiązek, a sami w sposób nieuprawniony to robią. Którzy, choć są w Kościele i sprawują w nim urzędy, ale mają swoją własną agendę, która jest zupełnie niezgodna z nauczaniem KK. Którzy mają pełne usta słów o "żywej wierze" i człowieku, to jednak tę wiarę niszczą i podkopują moralność. Takich, co to opowiadają w GW jedno, a na portalach dla katolików drugie. A tak wprost, dla mnie wywiad o. Kozackiego dla GW pokazuje jednoznacznie, jakie ma poglądy i co zamierza zrobić. Biedna prowincja dominikanów, biedni ich parafianie!
28 lutego 2014, 08:49
Dziękuję Redakcji za ten wywiad. Kapitalny.
28 lutego 2014, 08:38
> Jestem przeciwnikiem bronienia wartości chrześcijańskich w oderwaniu od fundamentów żywej wiary. Wartości chrześcijańskie używane jako hasła propagandowe albo programy polityczne to budowla bez fundamentów. Skoro bierzesz łapówki nie masz prawa bronić napotkanej dziewczyny przed gwałtem, bo nie masz fundamentów 'żywej sprawiedliwości'. Już nie tylko kto bez grzechu nie ma 'podnieść kamienia', aby potępić i ukarać, ale i nie ma go podnieść by bronić. Jakie ładne krętactwo.