Karanie biskupów tak, by nie sprawić im przykrości? Nie, te trzy rzeczy muszą się zmienić
Model komunikowania decyzji w sprawie biskupów zaniedbujących obronę małoletnich i takie ich karanie, by przypadkiem nie sprawić im przykrości i nie odebrać przywilejów, jakie przyjęła Stolica Apostolska, staje się coraz mniej skuteczne. Powód jest zaś oczywisty: dla pewnej - rosnącej - części świeckich oznacza on w istocie obronę systemu, a nie realną sprawiedliwość.
„Tomek, a Ty znowu niezadowolony” - usłyszałem od mojego przyjaciela księdza, bardzo zresztą zaangażowanego w obronę małoletnich, po tym, jak skomentowałem, że umożliwienie przejście na sutą emeryturę biskupowi Andrzejowi Dziubie nie jest karą szczególnie dolegliwą, a z pewnej perspektywy jest w zasadzie kpiną ze sprawiedliwości. „Co Kościół musiałby rzeczywiście zrobić, żebyś poczuł się zadowolony, skoro ciągle ci mało” - zacytował ów niezwykle zacny, pobożny i sprawiedliwy ksiądz pewnego swojego znajomego duchownego. Odpowiedź na to dobre - nie ma co ukrywać - pytanie będzie publiczna, bo często je zadają sobie (i mnie) szczerze wierzący katolicy, w tym duchowni.
Zaspokojenie postulatów moich, ale nie tylko moich (czego dowodem jest liczna korespondencja i wiele rozmów, które odbyłem) jest niezwykle proste, a można je podsumować w kilku zasadniczych punktach: po pierwsze elementarna sprawiedliwość, po drugie przejrzystość, a po trzecie komunikacja, która uniemożliwia ściemnianie, udawanie, że nic się nie stało, że w istocie winne wszystkiemu są media, względnie jacyś wrogowie Kościoła, a nie sam biskup, który został słusznie ukarany. I naprawdę niewiele trzeba zrobić, by zmienić zarówno model komunikacji jak i kar tak, by spełniał on wymienione wyżej standardy.
Wystarczy zacząć od pełnej (to niekoniecznie znaczy ze szczegółami) i podanej w tym samym dokumencie, w którym jest mowa o zmienia na stanowisku biskupa, informacji o powodach owej rezygnacji. Informacji na temat przyczyn w ogóle zabrakło w przypadku arcybiskupa Andrzeja Dzięgi (została ona wydana dopiero po medialnej aferze i interwencjach polskich biskupów), a w przypadku biskupa Andrzeja Dziuby została podana w osobnym dokumencie, co sprawiło, że admini strony diecezji łowickiej mogli w ogóle nie podać tej informacji (a na stronie umieszczono ją dopiero po medialnej aferze i licznych pytaniach). Instytucja, która nieustannie mówi o znaczeniu prawdy nie powinna się obawiać prawdy właśnie.
Drugi element, czyli sprawiedliwa kara, też jest dość oczywisty, i jego także w tym przypadku zabrakło. I znowu nie chodzi o nie wiadomo jakie stopniowanie kar, bo te, co jasne, są w przypadku prawa kanonicznego ograniczone. Wystarczyłoby zamiast umożliwienia samodzielnej rezygnacji zwyczajnie odwołać biskupa ordynariusza. To niby drobna różnica, ale znacząca. W pierwszym przypadku można nie tylko opowiadać, że była to decyzja samodzielna, związana ze stanem zdrowia (tak zrobił, świadomie wprowadzając duchownych swojej diecezji w błąd, arcybiskup Dzięga), ale także zachowuje się zestaw przywilejów, w tym wypłacaną z pieniędzy diecezji specjalną emeryturę (nie tą z ZUS-u, która zwyczajnie należy się każdemu, kto przepracował swoje lata), która Episkopat wyznaczył dla każdego biskupa seniora i prawo do rezydowania - znowu za pieniądze wiernych - w diecezji, w której było się biskupem.
I aż trudno nie zadać pytania, czy biskup, którego działanie naraziło małoletnich wiernych na ogromne szkody osobiste, a diecezję (a zapewniam, że czas wypłacania odszkodowań za zaniedbania biskupów przyjdzie i w Polsce, i to szybciej niż się wielu spodziewa) na gigantyczne wypłaty związane z przegranymi procesami sądowymi, powinien być jeszcze utrzymywany - na wysokim poziomie - przez własną diecezję? Czy nie lepiej środki, które byłyby mu wypłacane na utrzymanie przeznaczyć na specjalny fundusz odszkodowawczy w diecezji? Zapewniam przy tym, że biskup senior z głodu by nie umarł, bo należy mu się (co zrozumiałe, bo to nie jest nagroda, ale uprawnienie, które sobie wypracował) pensja z ZUS-u, której nikt nie może i nie ma prawa mu odebrać, a miejsce do mieszkania - w tej lub innej diecezji - też z pewnością by ktoś, za darmo lub za niewielką opłatą biskupowi seniorowi udostępnił. Decyzja o odwołaniu, zostawiając już na boku kwestie finansowe (choć i one mają symboliczne znaczenie) zamiast umożliwienia samodzielnej rezygnacji jest też wyraźnym sygnałem, że ktoś został ukarany, a nie że po prostu odszedł. I to także ma znaczenie komunikacyjne.
I wreszcie kwestia ostatnia, czyli sprawiedliwość. Nie jest dla mnie jasne, dlaczego arcybiskup Dzięga czy biskup Dziuba otrzymali kary mniejsze niż biskupi, którzy w oparciu o te same procedury byli oceniani w Polsce wcześniej. Dlaczego ich nie obejmują zakazy pełnienia posługi biskupiej w diecezji? Dlaczego nie ma mowy o zakazie wystąpień publicznych, choć przecież takie kary nakładano już wcześniej. Czy to oznacza, że Watykan dokonał kroku wstecz (co byłoby bardzo złym sygnałem), czy odpowiedzialność owych dwóch biskupów była mniejsza, a może Watykan miota się i poprzednich biskupów ocenił niesprawiedliwie? To także są pytania, które rodzi strategia karania i komunikacji Watykanu.
A zadaję je, bo mam wrażenie, że z jakiegoś zaskakującego powodu uważamy, że od biskupów czy od Stolicy Apostolskiej należy wymagać mniej transparentności czy sprawiedliwości niż od innych graczy publicznych. Moim zdaniem jest dokładnie odwrotnie. Komu więcej dano, od tego więcej wymagać należy.
I żeby nie było watpliwości: cieszy mnie, że obu biskupów odwołano. To dobrze. Ale nawet to, co zrobiono dobrze, można zrobić lepiej, tak by symboliczne znaczenie tych decyzji stało się jaśniejsze.
Skomentuj artykuł