Kolędowanie na emigracji

Bartłomiej Parys SVD

W ubiegłą niedzielę liturgicznie zakończył się okres Bożego Narodzenia. To jednak nie oznacza końca kolędowania. Nie mam na myśli jednak śpiewania kolęd, ale tradycyjną w polskiej kulturze wizytę księdza w domu. W Polsce to wciąż w miarę powszechny zwyczaj, a wyłamanie się z szeregu dla niektórych jest nawet znakiem wielkiej odwagi. A jak "kolędowanie" wygląda w polskiej społeczności za granicą?

Gdyby stworzyć hierarchię praktyk związanych z katolicyzmem i ważnych dla przeciętnego emigranta z Polski, to wyglądać by ona mogła następująco (w porządku malejącym): wielkanocna święconka, chrzest dziecka, pasterka, świąteczna spowiedź, msza niedzielna. Na liście tej zabrakłoby jednak wizyty duszpasterskiej. Polaka na emigracji ta praktyka, którą zapewne pamięta ze swojego dzieciństwa, w ogóle nie pociąga. Obywa się bez niej znakomicie.

W pewnym sensie dla księdza, która ma kontakt z Polakami na emigracji, kolęda to czysta przyjemność. Tylko parę rodzin do odwiedzenia. Wizyty te są bardzo przyjacielskie i odbywają się w miłej atmosferze, trwając niekiedy po kilka godzin. Ale i dla samych zainteresowanych kolęda przynosi zupełnie inną jakość (choćby już tylko przez to, że data i godzina wizyty są zawsze uzgadniana wspólnie - tak by była ona najdogodniejsza dla rodziny).

DEON.PL POLECA

Emigracyjne kolędowanie spełnia te wszystkie teoretyczne założenia kolędy, o których tak często mówi się w Polsce. Chodzi wszak o to, by na początku roku pomodlić się wspólnie z księdzem, pobłogosławić mieszkanie i porozmawiać o nurtujących sprawach życia religijnego.

Odbiór kolędy w Polsce jest jednak znany. Wystarczy obejrzeć niejeden skecz kabaretowy lub karykaturę, które wraz z nadejściem sezonu kolędowego, wpadają na nasze facebookowe tablice. Gdybyście chcieli nakreślić jakiś wspólnych obraz tych "dzieł", powiedzielibyśmy, że kolęda to wizyta urzędnika-inkasenta, który przychodzi odebrać coroczny haracz, a płacącego traktuje paternalistycznie i z lekką pogardą. To oczywiście obraz przejaskrawiony, ale - chyba nikt nie ma wątpliwości - w dużej mierze prawdziwy.

I to zapewne ten przejaskrawiony obraz kolędy sprawia, iż polski emigrant nie czeka i nie tęskni za księdzem w swoim domu. Czy wobec tego można powiedzieć, że w Polsce katolicy przyjmują księdza jedynie z kurtuazji, a wewnętrznie w ogóle nie są z tą praktyką związani, traktując ją jako inwazję w ich prywatne życie?

Może winę za to ponoszą duchowni, którzy przez lata nie wykorzystali tej niepowtarzalnej szansy (w pewnym sensie także ewangelizacyjnej), traktując ten czas jako okazję do wypełnienia kartoteki - często zresztą bez żadnych skrupułów uzupełnianej na oczach rodziny, lub też sprawdzenia karteczek ze spowiedzi wielkanocnej?

To tylko pytania. Nie mam na nie gotowych odpowiedzi. Pytania te jednak muszą się pojawiać. Wiara musi się przemieniać w kulturę, a kultura to część człowieka, bez której nie jest sobą, także jako wierzący.

Patrząc na polskich katolików, żyjących na emigracji, można odnieść wrażenie, że największy sukces na tej płaszczyźnie odniósł jedynie ów wielkanocny koszyczek (o którym zapewne jeszcze kiedyś napiszę). Częścią polskiej kultury religijnej na emigracji nie stała się kolęda, mimo że miała ona największy potencjał kulturotwórczy, zarówno w tworzeniu polskiej społeczności jak i cementowaniu tej więzi. Kolęda mogła też być okazją do niesienia pomocy potrzebującym, zarówno tej duchowej jak i materialnej. Nie da się jednak tego stanu zmienić na emigracji. Emigracja bowiem nie tyle tworzy nowe, co wyostrza dobrze znane i z polskiego podwórka zjawiska.

--
Autor jest kapłanem - misjonarzem werbistą. Pracuje w Irlandii, podejmując posługę na rzecz nowej ewangelizacji także w przestrzeni mediów. Prowadzi m.in. swój serwis "Strony Mocno Poświęcone": www.barteksvd.net

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kolędowanie na emigracji
Komentarze (12)
K
kn
20 stycznia 2013, 15:11
2. Dalej pisze Ojciec w komentarzu: „Cieszę się także, że ksiądz uzupełnił ten tekst o bardzo pozytywne przykłady”, tych pozytywnych przykładów brakuje mi w Ojca felietonie. Ojciec jest jeszcze bardzo młodym kapłanem i pozwoli mi Ojciec, że udzielę mu jednej rady, zanim Ojciec napisze jakikolwiek tekst krytyczny, niech wpierw poszuka pozytywów, niech spyta współbraci w kapłaństwie z większym doświadczeniem, nie po to aby ukrywać prawdę, ale żeby być obiektywnam. Kolęda to nie tylko spotkanie z ludzmi życzliwie nastawionymi do Kościoła, ale czasami, a może więcej niż czasami, sptkanie z ludzmi atakującymi Kościół czy księdza. Cieszyłbym się, gdyby Ojciec jak i niektórzy inni kapłani byli obiektywni. Jest już wystaczająco dużo innych, którzy nie potrafią, czy nie chcą dostrzec nieraz bardzo wielkiego wysiłku tylu duszpasterzy, podając gorzkie pigułki często bardzo krzywdzącej krytyki, a już facebookowe tablice nie mogą pretędować do miana obiektywnych. A anonimowość, drogi Ojcze, czasami jest dobra nie po to aby się ukrywać, ale żeby być może kogoś nie speszyć albo też nie stawiać siebie w centrum. Czasami ma się po prostu powód, nie koniecznie złe zamiary. Owszem, jeśli zdecyduję się napisać jakiś artykuł, to Ojciec może być pewny, z imieniem i nazwiskiem, teraz natomiast nie mają one tutaj żadnego znaczenia. Serdecznie Ojca pozdrawiam.
K
kn
20 stycznia 2013, 15:08
 1. „Dziękuję za księdza głos. Choć warto się przedstawić z imienia (a może i nazwiska?), wtedy łatwiej rozmawiać. Wydaje mi się iż ksiądz za bardzo poczuł się oskarżony tym tekstem i przeoczył jedno stwierdzenie w nim zawarte. "To tylko pytania. Nie mam na nie gotowych odpowiedzi." Tak, oczywiście, że problem jest także w tym iż inicjatywy brak - ale inicjatwy brak także z jakiegoś powodu. Cieszę się także, że ksiądz uzupełnił ten tekst o bardzo pozytywne przykłady. To tylko mały felietion na 4000 znaków - z natury rzeczy nie jest w stanie opisać zjawiska całościowo. Ale od tego są komentarze, takie jak księdza. Pozdrawiam serdecznie!” ...Drogi Ojcze! Słusznie Ojciec stwierdził, że Ojcu się wydaje, ponieważ osobiście to mnie nie dotyczy, gdyż podobnie jak Ojciec pracuję za granicą, może nieco dłużej bo już 18 lat i Ojciec mnie w tym wypadku o jakość kolędy oskarżyć nie może. Mam natomiast dobre kontakty z księżmi pracującymi w Polsce i dlatego mogę na ten temat nieco powiedzieć. To nie prawda, że Ojciec postawił tylko pytania, chociaż i pytania mogą często brzmieć jak oskarżenia, zwłaszcza w pewnym kontekscie.. Zresztą nie tylko ja odebrałem ten felieton jako krzywdzący bo przecież to Ojciec napisał:"Odbiór kolędy w Polsce jest jednak znany. Wystarczy obejrzeć niejeden skecz kabaretowy lub karykaturę, które wraz z nadejściem sezonu kolędowego, wpadają na nasze. Gdybyście chcieli nakreślić jakiś wspólnych obraz tych "dzieł", powiedzielibyśmy, że kolęda to wizyta urzędnika-inkasenta, który przychodzi odebrać coroczny haracz, a płacącego traktuje paternalistycznie i z lekką pogardą. To oczywiście obraz przejaskrawiony, ale - chyba nikt nie ma wątpliwości - w dużej mierze prawdziwy." 
R
rita
20 stycznia 2013, 03:25
Emigracja, Greenpoint, kilka lat temu. W bloku sami Polacy, ksiądz umówiony. Po modlitwie mówi, że nie ma czasu. Proszę, by usiadł, ksiądz znowu swoje, że nie ma czasu i tak się targujemy. Wówczas synek- 3 letni wtedy: to po co przyszedłeś, jak nie masz czasu. Wtedy ks usiadł, chyba z wrażenia... A dla mnie to niemiłe wspomnienie z emigracji. W ogóle często w NY spotykaliśmy ignorantów księży, wywyższających się.
20 stycznia 2013, 01:54
Tomek podał dość trafne argumenty stojące za brakiem rzekomego zainteresowania wizytą duszpasterską. Sam artykuł uważam za krzywdzący. Proszę skontaktować się np. z księzmi Marianami z londyńskiej parafii na Ealingu, aby lepiej rozeznać się, jak wygląda kolęda na emigracji. Kapłani są tu bardzo zabiegani, bo potrzeb parafian (w tym właśnie kolęd) jest wiele i dlatego nasza wczorajsza kolęda należała raczej do krótkich.
Ł
Łukasz
19 stycznia 2013, 22:22
Ja chciałbym odnieść się tylko do wątku polskiego obrazu kolędowania kapłanów. Tęsknię za momentem, w którym ksiądz parafialny miałby chęć (bo wtedy czas też się znajdzie) odwiedzić parafian tak poprostu. Żeby czasami przeszedł się po wsi i zajrzał do sąsiadów, zapytał co słychać, pobawił sie z dzieciakami, zatrzymał pod sklepem ... itp. a nie tylko uciekał z parafii "odpocząć" do miasta. Kurcze wydaje mi się, że mógłby być naprawdę dobrym wujkiem, kimś bliskim, kimś kto w naturalny sposób mówi  o Bogu i żyje tak jak mówi.  Wciąż brak nam otwartości.
T
Tomek
19 stycznia 2013, 21:58
Owszem być może niewiele osób na emigracji przyjmuje księdza, ale może być tego wiele przyczyn. Chociażby są przyzwyczajeni do polskich standardów wizyty kolendowej, a tam za granicą mieszkają w takich warunkach, zresztą z najrózniejszymi ludźmi z całego globu, że nie bardzo jest jak tego księdza przyjąć. A zatem pewnie nakładają się na to warunki mieszkaniowe, bytowe, dylematy moralne, skrępowanie, negatywne doswiadczenia wyniesione z polskiej kolędy, wygoda i święty spokój, a wreszcie są tacy którzy nie widzą wogóle potrzeby kolędy jako takiej. Jedynym pewnie sposobem na zmianę tego stanu rzeczy jest zacieśnianie więzi, otwartość kapłana, dośtępność, przyjazne nastawienie. A to że są potrzebni na emigracji polscy kapłani, to nie trzeba nikogo przekonywać. Są problemy i stany człowieka, w których bez właściwego księdza mówiącego po polsku ani rusz.  
M
Maria
19 stycznia 2013, 18:01
Nie cierpię tzw.kolędy. Jakie to krępujące! Mam 55 lat, najczęściej przychodzi jakiś młody wikary, którego pierwszy raz spotykam oko w oko, w towarzystwie kościelnego i kilku ministrantów. Mam z nimi rozmawiać o swioch problemach?! Dla spokoju świętego przyjmuję ich raz w roku i cieszę się, gdy sobie pójdą i mam z głowy. Wolałabym zanieść koperty do biura parafialnego.
K
kn
19 stycznia 2013, 10:38
Niech Ojciec tak nie oskarża księży, że oni winę ponoszą za ten czy inny stan rzeczy. To jest problem złożony, a kolęda jest często związana z bardzo dużym wysiłkiem i fizycznym i psychicznym. To prawda, że niektórzy księża zachowują się jak inkasenci. Ale nie należy generalizować. Tak się składa, że sam byłem kapelanem Polaków na obczyźnie i byłem na kolędę zapraszany, oczywiście nie przez wszystkich Polaków, pomimo naszej znajomości. Też mogłem sobie pozwolić na kilkugodzinną kolędę z obiadem, z kawą na ustaloną godzinę. To właśnie był też powód, aby nie zapraszać na kolędę, tu trzeba było własnej inicjatywy ludzi no i czasu, a z tym jest różnie. A poza tym Ojciec dobrze wie, że co innego np. w pierwszy piątek miesięca odwiedzić 3 osoby, a co innego np. 21 osób, widząc przy tym, że ten, czy tamten już 11:30 je obiad i robi dżemkę południową, inny o 13:00, jeszcze inny o 10:00 ma u siebie pomoc. Niestety tu już trzeba odwiedziny inaczej organizować. Ilu księży jest jak prawdziwa "Pomoc świąteczna" odwiedzając przy okazji kolędy biednych ludzi pomagają im także finansowo i uzupełniają kartotekę, żeby nie zapomnieć gdzie mieszka człowiek potrzebujący pomocy. Tego media nie powiedzą. Szkoda, że Ojciec tego nie dostrzegł. A jeśli chodzi o pieniądze, to może Ojciec nie wie, że wielu biskupów opodatkowało kolędę w stylu np. 2zł. od każdego mieszkańca, nie ważne czy katolika czy nie. A więc jeśli parafia ma 2000 ludzi, w tym np. 200 innowierców, mimo wszystko parafia musi od kolędy wysłać kurii 4000 zł. Nie wliczając opłat na seminarium duchowne i dom księży emerytów. Ale to pestka, ojciec takich problemów nie ma. Ma Ojciec rację, że kolęda to wizyta duszpasterska, tyle że często bardzo trudna i wyczerpująca i nie wszystko od księdza zależy. Teorię zdał Ojciec celująco, ale o praktyce radziłbym Ojcu porozmawiać z księżmi, którzy na na codzień muszę się borykać z tymi problemami. A to tylko po to, aby nie dołączać do do innych mediów, które w podobnym tonie trąbią.
A
aodA
19 stycznia 2013, 09:32
Ciekawa obserwacja ta o Irlandii,jak i ta o Polsce. W mojej obecnej parafii księża nie zbierają datków w czasie kolędy tylko proszą o złożenie ich na tace niedzielną. Faktem jest że mają mało czasu ale jak problem poważniejszy to porozmawiają dłużej w czasie kolędowania.
S
Stark
18 stycznia 2013, 17:56
Misjonarzem wIrlandii ?? Najwięcej na misjach zagranicznych jest Irlandczyków. Sorry ale Afryka i Azja czeka .
A
asbabicz
18 stycznia 2013, 17:44
Bardzo cenię Kolęde i błogsławienstwo domu. Zawsze przygotuję cos smacznego do jedzenia, księza i ministranci chętnie jedza mandarynki i barszcz z uszkami. Ciastek nie chcą. Zawsze dam po 2-5 zł ministrantom a księdzu w kopercie najmniej 50 zł. Bo musi to wystarczyć w parafii na caly rok, sa koszty ogrzewania Koscioła, księza sa dla nas poswiecili nam swe zycie, muszą cos jeśc, ubrać sie, uszyć sutanny komże, ornaty, prąd woda, musza sie umyc. Muszą miec na paliwo bo jada z Komunią świetą do umierających samochodem, tak szybciej i bezpieczniej, Ksiądz nie może nocą tułac sie pieszo po drogach. Kochamy naszych kapłanów, a jak sie kogoś kocha to o niego dba, nawet dzieli skromna emeryturą.
MK
Magda K.
18 stycznia 2013, 17:33
Apsolutnie nie zgadzam się ze z Księdzem! Mieszkam na emigracji 7 lat-środkowa Anglia. Przekrój społeczny, kulturowy, reiligijny naszej emigracyjnej społeczności nie różni się niczym od tej zapieszkującej Polskę. Tyle samo ludzi pragnie i cieszy się z kolędy tu co i w Polsce. Wiem że Księdza refleksje oparte są na osobistym doświadczeniu ale proszę nie uogólniać na całą polską emigrację bo to niesprawiedliwe.....