Konieczne mechanizmy kontroli
To, co według świadków rozmawiających z dziennikarzami Wirtualnej Polski, działo się w prowadzonym przez siostry prezentki DPS-ie w Jordanowie, jest skandalem i powinno być dogłębnie wyjaśnione zarówno przez władze świeckie, jak i kościelne. Nie ma i nie może być ani w Kościele, ani poza Nim usprawiedliwienia dla tego rodzaju przemocy i jej tolerowania.
Nie będę epatował opisem tego, co działo się w tym ośrodku. Bicie, zamykanie na noc w klatkach, smarowanie ekskrementami niepełnosprawnych, wiązanie na całe noce, wymyślanie od diabłów, podkreślanie własnej władzy przez siostry - tak najkrócej można podsumować ten tekst. Eksperci, którym dziennikarze pokazali zebrane opowieści, nie mają wątpliwości, że to było „bestialstwo”. O wszystkim wiedziała przełożona zakonna DPS-u, i nie tylko nic nie zrobiła, ale zdaniem części ze świadków sama budowała ten pełen przemocy system, poniżała pracowników, a także mieszkańców i ich rodziny. Matka generalna zapewnia, że o niczym nie wiedziała, że jest przekonana, że dzieci w ośrodku mają świetną opiekę.
Ta sprawa, co oczywiste, musi być dogłębnie wyjaśniona, i to zarówno od strony władz świeckich (odpowiedzialni za drastyczną przemoc i jej tolerowanie powinni być postawieni przed sądem), jak i kościelnych. Wyjaśnione musi zostać także to, dlaczego - choć system przemocy fizycznej, emocjonalnej, psychicznej i duchowej - mógł funkcjonować tak długo, dlaczego informacje o nim nie docierały (jeśli rzeczywiście nie docierały, a sprawa nie była tuszowana czy lekceważona wyżej) do odpowiednich przełożonych, dlaczego w samej wspólnocie zakonnej w DPS agresja i przemoc części z sióstr nie spowodowały (jeśli rzeczywiście nie spowodowały) odpowiedniej reakcji i poinformowania zarówno władz zakonnych, jak i świeckich o tym, co tam się dzieje. Takich informacji nie wolno lekceważyć, one - dla dobra osób skrzywdzonych, uniknięcia kolejnej krzywdy, ale także dla dobra instytucji - muszą być wyjaśnione, a konsekwencje muszą być wyciągnięte. Nie ma innej drogi.
Ale, a nie jest to przecież pierwsza tego rodzaju sprawa, informacje o nadużyciach w ośrodkach prowadzonych przez zgromadzenia zakonne i zakony stawiają przed nami także inne poważne pytania, a także uświadamiają pewne fundamentalne prawdy. Pierwszą z nich jest ta, że ludzie wierzący (w tym osoby konsekrowane) niczym istotnym nie różnią się od innych. Frustracja, agresja, przemoc występują wśród nich tak samo często, jak gdzie indziej, a w niewielkich wspólnotach, pozbawionych mechanizmu kontroli władzy, która dodatkowo jest sakralizowana, mogą występować nawet częściej. Wiara, a nawet poświęcenie dla Boga, regularna modlitwa, nie sprawiają, że przestają nas dotyczyć normalne, a czasem patologiczne, ludzkie odruchy, że przestajemy być podatni na zło, przemoc czy agresję. Sam fakt ślubów zakonnych czy święceń kapłańskich nie czyni z nas aniołów ani świętych, nie dodaje nam cierpliwości, inteligencji, ani nawet świętości. To zaś oznacza, że kościelne instytucje muszą podlegać identycznej kontroli, jakiej podlegają (a przynajmniej powinny podlegać, bo niestety w przypadku DPS-ów bywa różnie) instytucje świeckie.
Ale to nie wszytko. Zgromadzenia zakonne, zakony, a nawet inne instytucje kościelne (nie tylko katolickie) charakteryzują się jeszcze jedną cechą, która wymaga szczególnej ostrożności. Jest nią sakralizacja modelu życia, w tym modelu sprawowania władzy, a także swoista korporacyjność i przekonanie o świętości instytucji, którą się reprezentuje. To zaś sprzyja tuszowaniu, ignorowaniu informacji, które mogą zaszkodzić dobremu imieniu instytucji, a także tolerowaniu działań nieodpowiednich wśród tych, którzy są wewnątrz korporacji. I z tej perspektywy, o czym pisałem przy okazji wstrząsającego raportu dotyczącego nadużyć seksualnych i ich tuszowania w Południowej Konwencji Baptystów w USA, należy stworzyć niezależne od instytucji kościelnej mechanizmy kontroli, a także struktury odwoławcze. Tak, jak w państwie istnieje rzecznik praw obywatelskich, tak w Kościele - ale poza kontrolą struktury hierarchicznej - istnieć powinien rzecznik ochrzczonych (wszystkich, tych konsekrowanych, wyświęconych, ale i tych zupełnie „szeregowych”), który mógłby przyjmować skargi, zażalenia zarówno od nieodpowiednio potraktowanych wiernych w parafii, jak i od wikariuszy, którzy są mobbingowani przez proboszczów, czy księży źle traktowanych przez biskupów, do którego mogłyby zgłosić się traktowane przemocowo siostry zakonne, i gdzie można by zgłaszać takie sprawy, jak ta opisana przez Wirtualną Polskę.
Instytucja ta powinna być maksymalnie niezależna od struktur kościelnych, w szczególności od biskupów i przełożonych, z odpowiednim zespołem, a także z możliwością prawnego działania. Jej lider powinien mieć mandat, którego nie można by mu odebrać, gdyby zaczął zabierać się za nieodpowiednie sprawy czy przesadnie naciskał. Jak pokazały niezależne od episkopatów komisje wyjaśniające skandale seksualne, tylko ten model realnie się sprawdza. Kontrola wewnątrzkorporacyjna (nie tylko w Kościele, ale i poza nim) kończy się często działaniami pozorowanymi, a na te jest zwyczajnie za późno.
Reforma instytucjonalna to jednak nie wszystko. Kościół, tak jak społeczeństwo, potrzebuje także o wiele większego wyczulenia na przemoc związaną z władzą, ale nie tylko. Przemoc w wymiarze duchowym jest szczególnie groźna, bowiem niszczy niekiedy pod płaszczykiem teologii i duchowości, a sami przemocowcy niekiedy także usprawiedliwiają się duchowo. W zamkniętym systemie, skupionym niekiedy na ochronie własnego dobrego imienia, to robi się szczególnie niebezpieczne. I właśnie dlatego potrzebujemy wytrwałej pracy nad zmianą mentalności, ale także nad wprowadzeniem mechanizmów realnej kontroli władzy, w tym władzy duchowej.
Skomentuj artykuł