Krucjata o 0,3 % podatku
Rządowa propozycja likwidacji Funduszu Kościelnego to woda na młyn dla wiodących mediów w Polsce. Znowu jest o czym pisać, a okołokościelne przepychanki to zawsze "wdzięczny" temat.
Katarzyna Wiśniewska w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej" aż zaciera ręce z radości, że dobrowolność odpisu 0,3 % podatku na rzecz Kościoła nareszcie obnaży prawdziwe oblicze polskiego katolicyzmu. Wpływy z tego podatku będą miarodajnym probierzem, który podważy mit katolickiego Narodu i dowiedzie powierzchowności wiary Polaków. Bo - zdaniem Wiśniewskiej - "wbrew temu, co słyszymy od prawicowych katolików, nie żyjemy w "katolickim kraju" - są w nim też ateiści, którzy nie mają obowiązku dokładać do Kościoła". Redaktorka "GW" z nieukrywanym zadowoleniem ogłasza, że biskupi i proboszczowie będą musieli zabawiać się w zręcznych marketingowców, bo nie wystarczy już tupnąć nogą, a ludzie ze strachu zrobią krzyżyk w swoich PITach, przekazując datek na Kościół.
Tygodnik "Wprost" również zauważa, że "Kościół będzie musiał zabiegać o łaskę wiernych" i dodaje, że "optymistyczne szacunki resortu ministra Boniego (że 0,3 % podatku wyniesie ponad 100 mln zł - prz. wł.) mogą okazać się bardzo przesadzone".
Wiele wskazuje na to, że podobnymi intencjami kieruje się premier Donald Tusk, próbując przepchać szybko projekt zmian w finansowaniu Kościoła. Nietrudno zauważyć, że na zeszłotygodniowym spotkaniu w ramach Konferencji Episkopatu Polski rząd działał z zaskoczenia. Minister Boni postawił biskupów pod murem. Przyznają to nawet dziennikarze z "Wprost".
W całym tym zamieszaniu wokół Funduszu wkrada się jednak pewna nieścisłość, która wprowadza w błąd. Niektóre media upraszczają sprawę. Przedstawiają "reformę" rządu tak, jakby chodziło o finansowanie wszystkich dzieł prowadzonych przez Kościół. Ale przecież kwota 90 mln zł to, według źródeł MONu i MENu, zaledwie 4,9 % z puli 1,8 mld zł przeznaczonej rocznie z budżetu państwa na funkcjonowanie Kościoła katolickiego. Z tej ogólnej kwoty opłacane są m.in. pensje dla katechetów, kapelanów więziennych i szpitalnych, a także dotuje się uczelnie katolickie i wspiera remonty zabytków kościelnych. Nie może więc tu być mowy o zaciskaniu pasa i szukaniu oszczędności, ponieważ w skali całego budżetu kwota 90 mln zł to prozaiczna suma, która zbyt wielu dziur finansowych nie załata.
Premier Donald Tusk wyjaśniając ostatnie posunięcia stwierdził, iż chodzi mu o to, by"wierni, a nie ogół podatników" dysponowali swoimi pieniędzmi na rzecz wybranego kościoła. Dążenie do uregulowania finansowych zależności między państwem i Kościołem jest jak najbardziej na miejscu. Tylko dlaczego dotyczy to jedynie niewielkiej części systemu finansowania Kościoła? I skąd ten pośpiech? Przecież większość obszarów działalności Kościoła nadal będzie współfinansowana przez podatników. Gdyby więc premier chciał być konsekwentny w tym, co mówi, to podobną zasadą: "Niech zdeklarowani wierni za to płacą" należałoby objąć także nauczanie religii, kapelanów, remont zabytków. Ale na taki krok się nie zdobędzie, bo to zakładałoby naruszenie konkordatu.
Skomentuj artykuł