Kto nie jest przeciwko nam...

Małgorzata Bilska

Piątek 22 lutego - święto katedry św. Piotra, Apostoła, a zarazem wspomnienie św. Małgorzaty z Kortony, franciszkańskiej tercjarki. W tym dniu Jezus Miłosierny przekazał siostrze Faustynie Kowalskiej, aby namalowano Jego obraz z napisem "Jezu ufam tobie." To też i moje święto - kolejna rocznica nawrócenia.

Znaczenia daty odkrywałam post factum. Teraz jest ważna. Nie muszę o tym mówić publicznie. Lecz w obliczu mody na krytykę Kościoła i wyczekiwania jego końca, warto wiedzieć: takie wypadki jak mój nie są odosobnione.

Niedawno media zelektryzował młody aktor Maciek Musiał ("Ojciec Mateusz", "Rodzinka.pl" i inne), który powiedział w wywiadzie dla tvp.info, że nie chce się bawić w okresie postu. Wiele dostał od Boga i jest Mu wdzięczny. Dlatego huczna "osiemnastka" będzie po Wielkanocy. Co w tym dziwnego? Nic. Problem w tym, że w naszych czasach mamy do czynienia z odwróceniem hierarchii sfer prywatnej i publicznej. To system naczyń połączonych - im bardziej cielesność, seksualność i intymność przestają być postrzegane w kategoriach prywatnych, a stają przedmiotem walki politycznej i generatorem zysków w popkulturze, z tym większą siłą sprawy religijne wypadają ze sfery publicznej do wstydliwej prywatności. Teraz potrzeby seksualne wydają się czymś oczywistym, a "osiągnięcia" w tej dziedzinie wręcz powodem do dumy. Potrzeby duchowe mają być natomiast wymysłem kasty kapłanów, którzy od kilku tysięcy lat kombinują, jak utrzymać władzę nad światem, sprawując kontrolę nad ludźmi, nad umysłami, a przede wszystkim nad ciałami, które aktualnie celebrują "wyzwolenie". Dlatego można mówić otwarcie o seksie, lecz o wierze w Boga? Nie wypada...

DEON.PL POLECA

Nie jestem osobą publiczną, za którą biegają paparazzi - i Bogu dzięki. Raczej mi to nie grozi. Są osoby stworzone do dawania świadectwa w środowisku gwiazd i celebrytów, jak np. Szymon Hołownia, a są i takie, które służą Bogu w zakonach klauzurowych, na dalekich misjach. Każdy ma swoje miejsce, równie ważne. A także autentyczne, osobiste doświadczenie wiary, którym może się dzielić (no chyba, że jest zewnętrzna, stricte rytualna i dzielić się nie ma czym).

Nie ma w Kościele miejsc lepszych i gorszych. Cieszy mnie posoborowe docenienie wkładu świeckich w kształt Kościoła i kultury. Skończyły się czasy, gdy droga laikatu była uważana za powołanie "drugiej kategorii", a ich codzienność - za przestrzeń niegodną obcowania z Bogiem. Tym ważniejsza jednak jest formacja świeckich, a zwłaszcza ich wrażliwość na osoby poszukujące. Jeśli ktoś oddalił się - z różnych powodów - od Kościoła, to bliżej mu do świeckich katolików, z którymi sąsiaduje/przyjaźni się/pracuje, niż do księdza w "służbowym uniformie", którego może starannie omijać. I tu pojawia się pytanie: "Czy polscy świeccy, którzy katolicyzm odziedziczyli w spadku, nie znają zbyt wielu innych wyznań, a z racji uwarunkowań historycznych nie lubią ateistów (kojarzonych z komunizmem), są gotowi na spotkanie osób wątpiących, poszukujących?"

Maciek Musiał jest fajnym, młodym, świeckim chrześcijaninem. Są tacy. Jest też trochę zagorzałych antyklerykałów, którzy zażarcie walczą z Kościołem. Pomiędzy nimi mieści się spora grupa ludzi, którzy do wiary się zniechęcili. Może nie znaleźli w Kościele odpowiedzi na pytania egzystencjalne; może ktoś z krzyżem na ustach wyrządził im krzywdę; może stracili poczucie sensu, nie mając oparcia w rodzinie lub wspólnocie; może nie lubią udawania, bycia letnimi itd...

Ja też kiedyś uznałam, że jeśli mam chodzić do kościoła tylko dlatego, że "wszyscy tak robią" - szkoda czasu. Gdyby nie owo "nie", nie miałabym okazji dokonać wyboru i powiedzieć "tak". Lepiej być zimnym lub gorącym, niż nijakim. Jezus doskonale wiedział, że ci nie mają nic do zaoferowania.

Mając w pamięci własną, niełatwą drogę, martwią mnie reakcje tzw. porządnych katolików na podobnych do mnie kiedyś "odstępców od normy". Zbyt rzadko dostrzegam życzliwe pochylenie się nad osobą, która błądzi. Dominuje postawa: "Kto nie jest z nami, jest przeciwko nam". Jezus co prawda użył sformułowania "Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; a kto nie zbiera ze Mną, rozprasza. (Łk 11:23), ale trzeba to zdanie rozumieć w szerszym kontekście. Nauczał przecież także: "Kto nie jest przeciwko nam, jest z nami" (Mk 9: 40). Nie można spłaszczać Ewangelii tak, by pasowała to naszych przekonań, traktować wybiórczo Pisma Świętego.

Kilka dni temu pospierałam się o to na facebooku z pewnym znajomym. Tygodnik "Wprost" opublikował wywiad z Jerzym Stuhrem pt. "Choroba to samotność" (18-24 lutego 2013). Znalazł się w nim taki fragment:
- Pan się wstydzi za Kościół czasem?
JS: Nie wstydzę się. Powiem szczerze: unikam.
- Kościoła?
JS: Troszeczkę. Zaczęło się od tego, że popularność mnie dopadła w Kościele. Patrzą się: idzie do spowiedzi, czy nie? Do komunii idzie? Można sobie z panem zdjęcie zrobić? Ja w niedzielę do kościoła nie chodzę. Chodzę w poniedziałki.

Znajomy bardzo się tym zgorszył. Ponieważ z racji wykonywanego zawodu bywa opiniotwórczy, uznałam, że sprawa jest ważna. Kategorycznie twierdził, że jest to lekceważenie podstawowych zasad wiary, co grozi relatywizacją. Ktoś chce być elitarny i oryginalny, a to nie prowadzi do Boga. Wynika z pychy! Mnie też się dostało, bo przyznałam, że kiedyś pomyliłam dni i zapomniałam o środzie popielcowej, więc pościłam w czwartek. Chciałam Bogu wynagrodzić. Nie ma takiego obowiązku, ale jestem pewna, że Bóg mnie zrozumiał. Ma poczucie humoru, czego sama wiele razy doświadczyłam.

O wiele bardziej, niż msza w poniedziałki oburza mnie co innego. Jak ocenić katolików, którzy śpiewają "Ojcze Nasz" i "Alleluja", gapiąc się na sławnego współbrata, żeby mieć temat do plotek? Czy to licuje z godnością mszy i domu Bożego? Jak można kogoś zaczepiać, prosząc o zdjęcie po wyjściu z kościoła, gdzie się modlił (a może w nim) itd.? Wiara nie jest TYLKO sprawą prywatną, ale prywatną - też. Bo jest relacją z Bogiem i nie służy jej podglądanie przez gapiów. Czy to jest zgodne z przykazaniem "dzień święty święcić?"

Co zrobi osoba, która publicznie mówi o sobie "jestem wierzącym katolikiem" (narażając się na sensację), a nagle słyszy, że jest grzesznikiem większym niż inni, bo jej grzech... bardziej na oko widać? Porazi ją miłość bliźniego i od razu wróci do szeregu? Czy też dojdzie do wniosku, że skoro msze w poniedziałki nie są są nic warte, przestanie chodzić do kościoła?

Naście lat temu nie chodziłam do kościoła w żaden dzień tygodnia. Na szczęście zamiast mnie potępiać, kto zaczął ze mną rozmawiać, bez zgorszenia. Czy jest inna, ewangeliczna droga?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kto nie jest przeciwko nam...
Komentarze (18)
27 czerwca 2013, 15:11
​(...)biorąc pod uwagę fakt, że treści wyrażają się nie tylko za pomocą słów, że jak wskazuje doświadczenie- możemy coś wiedzieć- nie umiejąc tego wyrazić słowami, a jednocześnie zupełnie się nie stosować do pewnych zasad, i ich nie rozumieć, mimo iż umiemy je precyzyjnie zwerbalizować, uznałem powyższe kryterium refleksyjności wiary za zgubne. W związku z powyższym właściwe uczestnictwo w Liturgii nie musi polegać na wyjaśnianiu wszystkiego w słowach, a odprawianie jej w nieznanym języku wcale nie oznacza niezrozumienia.  Bo jak pisał ks. Romano Guardini: „Akt liturgiczny realizuje się już w samym oglądaniu czynności liturgicznych. Wierni, spostrzegając to, co się dzieje na ołtarzu, i wypowiadając słowa liturgii, nie tylko są widzami, ale już realizują akt religijny. Przeżyłem to kiedyś w katedrze w Palermo, kiedy namacalnie odczułem wielkie skupienie i uwagę, z jaką wierni godzinami śledzili przebieg liturgii Wielkiej Soboty nie zaglądając do tekstów, bez żadnych „wprowadzających” wyjaśnień. Samo przyglądanie się wiernych było już czynnością, uczestnictwem w realizacji świętych wydarzeń liturgicznych. Bo istota aktu nie zawiera się w wyjaśnieniu dodanym do gestów — że np. znaczy to to a to. Lecz gdy kapłan „wykonuje” czynność symboliczną jako akt liturgiczny a oglądający to wierni „odczytują” tę czynność, wtedy sens wewnętrzny zostaje odebrany w zewnętrznym wyrazie. W przeciwnym wypadku wszystko jest czystą stratą czasu i lepiej by było po prostu „powiedzieć”, o co chodzi. Symbol jest bowiem sam w sobie czymś cielesno–duchowym, wyrazem niewidzialnego w widzialnym.” Właściwe uczestnictwo wiernego w Liturgii, czy w ogóle religijność ma polegać na nakładaniu na codzienność Wzoru, który dany jest właśnie w Mszy Świętej, która jest uobecnieniem Męki Krzyżowej Wieczernika i zstąpieniem Niebios, Wieczności na ziemię. To nakładanie odbywa się za pomocą sposobów ukształtowania codziennych sfer życia.  W zrozumieniu tego przeszkadzają jednak kolejne zjawiska:(...)
27 czerwca 2013, 15:11
Szanowna Autorko,  "ieszy mnie posoborowe docenienie wkładu świeckich w kształt Kościoła i kultury. Skończyły się czasy, gdy droga laikatu była uważana za powołanie "drugiej kategorii", a ich codzienność - za przestrzeń niegodną obcowania z Bogiem." Skąd takaż opinia. Owo posoborowe "docienienie roli laikatu" to był w istocie wynik błędnej, krzywdzącej opini na temat tradycyjnej pobożności. Szukamy dziś wymyślnych form, koncertów, tańców, ewangelizacji ulicznych, żeby przyciągnąć ludzi do Kościoła. Staramy się jak najbardziej aktywizować w sferze sacrum i przez to pogłębiać swoją wiarę. Mamy wyrzuty sumienia, że mówimy za mało o Bogu.  W powyższych troskach współczesnego człowieka, który chce być religijny kryje się kilka pułapek. NIe będęich tu opisywał, ale odsyłam do atrykułu na ten temat:  http://misjakultura.blogspot.com/2013/06/zarosnieta-sciezka-ku-niebu-ludowa.html
D
DD
26 lutego 2013, 00:02
Nie liczyłbym na to, na co (prawdopodobnie) ma nadzieję autorka artykułu. Społeczeństwo się spolaryzuje. Większość "letnich", niezdecydowanych, sceptycznych, obojętnych - odejdzie od KK, stanie się mniej lub bardziej zadeklarowanymi ateistami. Wiele czynników się na to złoży - rozwój cywilizacyjny dokonujący się w efekcie postępu naukowo technicznego będzie systematycznie oddalal ludzi w szczególności od tradycyjnych, zorganiowanych w kościoły i religie form duchowości. Dodatkowo kryzys KK, który można bagatelizować, ale którego jednak nie sposób zakwestionować (w szczególności skandale obyczajowe, upadek moralny kleru) pogłębi ubytek wiernych. Pozostaną tylko Ci najbardziej potrzebujący wiary w Boga, ci bardziej radykalni w poglądach, przekonani. W tym sensie jakość wiary poprawni się, ale szeregi wspólnoty KK będą dalece mniejsze. Kiedy w okres dorosłości i zakładania rodzin wejdzie pokolenie urodzone w latach 90 i na przełomie XX i XXI wieku - spadnie ilość chrztów. Dotychczas, wiele osób, nawet tych letnich, brało kościelne śluby, chrzściło dzieci. To się zmieni już za kilka lat, wtedy ilość katolików w Polsce spadnie nawet w statystykach. KK przetrwa, ale straci swoją pozycję społeczną i polityczną, co może paradoksalnie uzdrowić tę wspólnotę.
~~
25 lutego 2013, 22:53
Dzieci poczętych metodą in vitro nie można rozpoznać na podstawie dodatkowej bruzdy na twarzy - mówiła w TVN24 genetyk prof. Ewa Bartnik. Odwołała się w ten sposób do wypowiedzi ks. prof. Franciszka Longchamps de Berier, który w niedanym wywiadzie stwierdził, iż lekarze po wyglądzie rozpoznają dzieci poczęte tą metodą. - To stygmatyzacja - oceniła prof. Bartnik.?
B
BV
25 lutego 2013, 22:09
Krytycy ks. Franciszka Longchamps de Bériera nie zdają sobie sprawy, że swoją ostrą, a nawet brutalną wypowiedzią zrobił on dla dyskusji wokół in vitro więcej, niż ktokolwiek inny w ostatnich latach. Sprowadził bowiem toczący się dotychczas ideologiczny spór na nową płaszczyznę, której dotychczas unikano. Jego wywód był prosty i logiczny - rozmawiamy o in vitro, rozmawiajmy też o zagrożeniach. To wywołało wściekłą furię komentatorów z mediów głównego nurtu i ich dyżurnych ekspertów, bo oto wygodny spór z opluwaną doktryną Kościoła przeniósł się na zupełnie inny obszar - nauki. Spłycanie tego sporu mało inteligentymi wywodami o segregacji dzieci w szkolnych ławkach, emocjonalymi wypowiedziami, czy listami rozhisteryzowanych ojców już tego nie zmieni. Problem w świecie nauki z in vitro bowiem istnieje. O zagrożeniach, braku precyzyjnych badań, analiz skutków - zaczynają coraz głośniej mówić również polscy naukowcy, genetycy. W świetle dzisiejszej wiedzy naukowej, chociaż słabo upowszechnionej, bezsporne wydaje się zwiększone ryzyko zapadalności dzieci poczętych in vitro na określone, rzadkie choroby, będące konsekwencją sztucznego zapłodnienia. Potwierdzają to badania i statystyki m.in. z Dani, Holandii, Finlandii czy Kanady. Dyskusja na ten temat, którą wywołał bezwzględnie atakowany przez ostatnie dni ksiądz, wreszcie się rozpoczęła. Branża in vitro to szybko rozwijający się i dochodowy biznes, który już dziś szacowany jest na setki miliardów dolarów. Debata o zagrożeniach jest dla klinik niewątpliwie psuciem rynku. To się musi jednak zmienić. Rodzicom, którzy myślą o in vitro, należy się rzetelna informacja, z jakim potencjalnym ryzykiem wiąże się ich decyzja. Skwitowanie sprawy stwierdzeniem, że nie ma problemu oraz kolorowy folder reklamowy dobrze prosperującej kliniki nie mogą być jedyną odpowiedzią na wątpliwości. Te wątpliwości obudził  ks. Longchamps de Bérier, kierując dyskusję na nowy tor. Żadne inwektywy pod jego adresem już tego nie zmienią.
R
Radom
25 lutego 2013, 16:47
Mam pytanie: Czy pani Małgorzata Bilska jest z Radomia? bez podtekstów?
G
gg
24 lutego 2013, 12:54
@leszek masz rację, o ile istnieją tylko dwa stany "z nami" i "przeciwko nam". jednak istnieje co najmniej trzeci stan "obojętność", a tak na prawdę całe spektrum stanów między "z nami" i "przeciwko nam"
24 lutego 2013, 11:56
@leszek Co ma do znaczenia Ewangelii wartość logiczna?
MB
Małgorzata Bilska
24 lutego 2013, 11:39
@ leszek Nie rozumiem, co Pan chciał przez to powiedzieć. @ AP Potrzeba samotności w kościele nie wyklucza się z problemem z gapiami. Zwłaszcza w okresie po ciężkiej chorobie, o której wiedziała cała Polska. Wielki szacunek dla Pana Stuhra za otwartość. Ja też nie lubię tłumów, dlatego unikam niedzielnych mszy u dominikanów :-), pielgrzymek, procesji itd.. A także balów, hucznych wesel i mas w każdym innym wydaniu. Ze zrozumieniem znaczenia poszczególnych części mszy św. - jak wynika z mojego doświadczenia - ma kłopot sporo osób. Ale woli się nie przyznawać z obawy przed reakcją otoczenia. Dlatego dałam przykład, że nie ma się czego bać. Wiara to poszukiwanie i żywa relacja - proces a nie stan  
A
AP
24 lutego 2013, 10:56
Pani zrozumiała Msze w poniedziałek? Chyba, że dalszy fragment to wyjaśnia, bo z tego co ja pamiętam z wywiadu sprzed kilku lat, gdzie też była mowa o poniedziałku zamiast niedzieli, p.Stuhr lubi samotność w kościele, a Msza kojarzy mu się z przedstawieniem teatralnym pełnym pustych gestów.  Dobrze też, że p.Stuhr nie pojawił się (a może jednak?) na deonie i nie wpisał swoich spostrzeżeń po abdykacji Benedykta XVI. Niektórzy księżą, biorąc pod uwagę ich odpowiedzi do tutejszych bywalców, nie pozostawiliby na nim suchej nitki ;-)))
L
leszek
24 lutego 2013, 10:45
Zdania "kto nie jest z nami ten jest przeciwko nam" i "kto nie jest przeciwko nam ten jest z nami" mają dokładnie tę samą wartość logiczną.
J
Jac
24 lutego 2013, 10:10
dziękuję. dobrze, że jesteś :-)
jazmig jazmig
24 lutego 2013, 10:03
Od oceny postawy Stuhra jest Bóg, i nikt inny, bo to jest sprawa między nimi, dlaczego chodzi na msze świete w inne dni, niż niedziele. Odniosę się do zdania: Zbyt rzadko dostrzegam życzliwe pochylenie się nad osobą, która błądzi. Nie wiem, co autorka ma na myśli pisząc o tym pochylaniu, ale zbyt łatwo wini się zwykłych katolików za grzechy ich braci, przykładem tego zjawiska jest cytowane przeze mnie zdanie. Nie poczuwam się do cudzych win, mam dostatecznie dużo swoich win i słabości, żebym jeszcze miał obwiniać siebie za innych. Ja bardzo chętnie pomogę każdemu, kto tej pomocy pragnie, ale nie umiem się narzucać z pomocą. W każdej dyskusji bronię katolickich wartości, wskazuję ich słuszność nie tylko z punktu widzenia Pisma Świętego, ale również zdrowego rozsądku. Jeżeli jednak ktoś uparcie tkwi w błędach, to jest to jego wybór. Ma do tego prawo.
M
malgorzata
24 lutego 2013, 08:33
Pani Małgosiu świetny tekst :) Miałam okazje kiedys byc na jednej mszy z panem Czesławem Miłoszem u krakowskich dominikanów i w w nadmorskiej Kuznicy z panem Arturem Żmijewskim, który uspakajał płaczącego synka. Pan Czesław w naszym Krakowie wzbudzał mniejsze zainteresowanie niż pan Artur w nadmorskim kurorcie :) 
Katarzyna Rybarczyk
23 lutego 2013, 22:24
ps. Ja bym jednak napisał "Msza" WIELKĄ LITERĄ  ... Poprawne jest pisanie "msza św." małą literą. Pisanie dużą literą jest określone jedynie jako "możliwe", tzn. dopuszczalne.
T
Tomek
23 lutego 2013, 21:41
Chciałbym Pani, Pani Małgorzato pogratulować tego artykułu-świadectwa. Chce się naprawde to czytać. Natomiast co do Pana Stuhra, ja go rozumiem. Jednak wydaje i się można inaczej rozwiązać taką sytuację jak jego. Można uczestniczyć w Mszy Św. np w sobotę na wieczór, która de facto jest Mszą niedzielną, można uczestniczyć w Mszy Św. w miejscu gdzie ludzie są bardziej powściągliwi, jest tyle wspólnot, a można jakoś się przyzwyczaić i zcierpieć te spojrzenia gapiów. A na spowiedź umówić się z księdzem poza Mszą Św. ps. Ja bym jednak napisał "Msza" WIELKĄ LITERĄ 
23 lutego 2013, 21:14
Dziękuję za ten tekst Pani Małgorzato , zauważyłem że z dużą przyjemnością czytam Pani artykuły odnajdując w nich wiele z tego co sam myślę i chciałbym powiedzieć ale nie zawsze potrafię. Ja również wiele lat nie chodziłem do kościoła i tak nieraz myślę że miałem wiele szczęścia że na swej drodze spotkałem kapłana który nie zgorszył się mną i moim życiem nie groził , nie moralizował  bo jak czytam niektórych..............to pewnie dalej bym był od kościoła i Kościoła z daleka.Miałem szczęście. Pozdrawiam 
TJ
taki jeden
23 lutego 2013, 21:13
Mądrze napisane. Nie miałem takiej fazy, żeby przez innych ludzi przestać chodzić do Kościoła, ale rozumiem. Stuhra też. Bóg przyjmuje również w poniedziałki. Poza tym, dzień tygodnia to kwestia umowna, a wiara to osobista relacja z Bogiem, a nie pokazywanie się przed publiką. Sądzący zostaną osądzeni.