Kto się narodził w Boże Narodzenie?
Idą Święta - czekoladowe mikołajki, sterowane helikoptery i promocje na tablety. Zaczyna się festiwal lamentów, dziennikarze weryfikują kondycję duchową narodu; ilu deklaruje a ilu chodzi, co który planuje rozstać się z Kościołem... Objedzeni kutią, zmęczeni nudnymi ciotkami i marną telewizją, spędzimy w odrętwieniu kolejne dni. Czy to jeszcze pamiątka narodzin Boga z ludzką twarzą?
Na początek kilka scenek rodzajowych. Wczoraj dostałem kartkę z życzeniami od banku, w którym od pół roku nie mam nawet konta. Enigmatyczne wzory przypominały choinkę na tle śniegu. Wierszyk rozpoczynał się od pierwszych liter firmy - było coś o beztroskich, pachnących i hojnych świętach (z małej litery). Kiedy wracałem pociągiem do domu, na zatłoczonym korytarzu studenci mechaniki popijając "flaszeczkę" urządzali wigilię (również z małej litery). Jeden z niszowych magazynów literackich wydał jakiś czas temu grudniowy numer drukując wiersze na opłatkach ("teraz możesz zjeść swojego ulubionego poetę!"). W Kapitolu stanu Wisconsin stanęła "ateistyczna" szopka z Darwinem, Einsteinem i Goldmanem zamiast Trzech Króli oraz czarnoskórą dziewczynką w żłóbku zamiast Jezusa. Gdzieś w codziennym rozgardiaszu wzruszałem ramionami na te obrazki. I nagle, jak złodziej w środku nocy zaskoczyło mnie pytanie z kategorii tych wielkich i doniosłych; czy pamiętamy jeszcze, kto się narodził w Boże Narodzenie?
Na początku pomyślałem sobie tak - czemu tu się dziwić, przecież co grudzień powtarzamy do znudzenia ten sam, rytualny scenariusz. Jedni, zionąc przetrawionym alkoholem pójdą na pasterkę, inni posiedzą w domu, rewanżując sobie rok pracy bez urlopu, ktoś podniesie lament nad brakiem "Kewina" w telewizji. Biznes zawłaszczy przestrzeń, Boże Narodzenie stanie się sezonowym wydarzeniem nawet tam, gdzie kościoły świecą pustkami.
Z całej tej sytuacji na spokojnie można wyciągnąć dwa wnioski. Po pierwsze, poza postpolityką, zaczynamy żyć w świecie postchrześcijańskim. Historia na naszych oczach zatacza wielkie koło. Przeszliśmy długą drogę od święta przesilenia zimowego w epoce kamiennej, przez rzymskie Saturnalia do Bożego Narodzenia. Grudniowe dni radości, podarków i wolnego od pracy, w jakiś dziwny sposób wpisane są w dzieje rozwoju cywilizacji starego kontynentu. Być może przyszła pora na kolejne przesilenie?
Z drugiej jednak strony, może trzeba zawiesić na kołek cały ten defetyzm i zabrać się do solidnej roboty? Niektórym hierarchom marzy się powrót do tzw. katolicyzmu ludowego. W jednym z wywiadów arcybiskup Michalik w swoim stylu odpowiedział: "Wartość pobożności ludowej z jej maryjnością, tak jeszcze niedawno wyśmiewaną przez niektóre środowiska intelektualistów, przywróciła Ameryka Łacińska z sanktuarium maryjnym w Guadalupe. Owoce tej pobożności i moc wiary sprawdzonej przez krwawe masońskie prześladowania w Meksyku pokazują jej wartość."
W słowach tych przebrzmiewa nostalgia za Kościołem doby PRL, formowanym duchowo przez kardynała Wyszyńskiego - silnym i opornym na totalitaryzm. Ale jeśli wystarczyło uwolnić rynek, wpuścić zachodnie media, otworzyć granice, aby cała ta "ludowość" nie zdała egzaminu w konfrontacji z naiwnym liberalizmem - jaką mamy gwarancję, że teraz nie zawiedzie? Nie do końca w moim odczuciu sprawdziła się też koncepcja "Tygodnika Powszechnego". Ludzie ani nie są "ludowi", ani "intelektualni". Chrystus nie miał dylematów środowiskowych idąc do celników i prostytutek czy dyskutując z uczonymi w Piśmie. Dziwne, że nie dostrzegamy ślepych uliczek obu alternatyw dla rozwoju polskiego Kościoła. Śmiem twierdzić, że jest tylko jedna droga, która ma jeszcze moc odwrócić ateizację Europy, jako idei cywilizacyjnej.
Przeczytajmy na nowo Ewangelię, weźmy do rąk św. Augustyna, Pascala, Mikołaja z Kuzy. Nie dajmy sobie wmawiać zaściankowości i zacofania. Jakkolwiek banalnie to brzmi: chrześcijaństwo nie jest drogą na skróty. Jeśli nie zaczniemy wychodzić do ludzi, nie będziemy mieć odwagi opowiadać o Jego narodzeniu i Zmartwychwstaniu, czego możemy oczekiwać po naszej religijności? Szczególnie w ten czas, gdy zamiast kościołów wypełniają się centra handlowe, trzeba mówić donośnym głosem: "Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał". Odpowiedzialność za przypominanie o tej prostej prawdzie spada na nas wszystkich. Nie ma innego wyjścia i nie może być.
Marcin Makowski - redaktor i publicysta DEON.pl, twórca portalu DziwnaWojna.pl. Jego teksty można przeczytać na blogu autorskim. Twitter: @makowski_m
Skomentuj artykuł