Kursy dla narzeczonych i małżeńskie zakalce

(fot. unsplash.com)

"W pierwszych latach po ślubie nadzieja ma moc zaczynu drożdży" - czytamy w Amoris Laetitia. Wiadomo jednak, że aby wyrosnąć, drożdże potrzebują specjalnych warunków - odpowiedniej temperatury, składników. Wspólnota Kościoła musi zadbać o te warunki, bo inaczej z wielu małżeństw pozostanie tylko zakalec.

Mój kursowy niewypał

Siedzimy z Marcinem, wtedy jeszcze narzeczonym, na kursie przedmałżeńskim prowadzonym przez znanego księdza specjalizującego się w tej formie duszpasterstwa. Nie napiszę, o który kurs chodzi, żeby nie robić (anty)reklamy. Zdradzę tylko, że po kilku godzinach słuchania jedynym, co czujemy, jest ból tyłków wrzynających się w twarde krzesła. Owszem, są ciekawsze momenty, ale w większości jesteśmy znużeni. Przede wszystkim formą. Gdyby chcieć opisać ją jednym słowem, byłoby to określenie "nieinteresująca". I nie chodzi już nawet o to, że prowadzący zwyczajnie przynudzają, ale choćby o to, że prowadzą smętny monolog, w którym czas na pytania uczestników (a przecież tych jest cała masa!) przewidziano na ostatni kwadrans spotkania… Nie wspominając już o momentach, w których spoglądamy na siebie z zażenowaniem - jak na przykład wtedy, kiedy o seksualności i naturalnym planowaniu rodziny opowiada nam na oko sześćdziesięcioletnia babcia.

Zgoda, być może po prostu źle trafiliśmy. Zwykły niefart albo nasza wina, że kierowaliśmy się znanym, medialnym nazwiskiem, nie sprawdzając wcześniej opinii uczestników, którzy dany kurs skończyli. W kursach przedmałżeńskich dziś naprawdę można przebierać, bo oferta jest całkiem bogata. Można wybrać opcję dłuższą, czyli kurs w formie 10 cotygodniowych spotkań, albo przyspieszoną, czyli tak zwany kurs weekendowy, który poleca się w sytuacjach nadzwyczajnych, na przykład kiedy narzeczeni mieszkają w oddalonych od siebie miastach albo jedno z nich przebywa poza granicami kraju.

Niezależnie jednak od tego, o jakiej formie przygotowania mówimy, w kontekście niedawno opublikowanej posynodalnej adhortacji apostolskiej Amoris Laetitia warto podjąć refleksję na temat jakości kierowanej do narzeczonych oferty oraz tego, co powinno stanowić największą wartość takiej formy przygotowania. Dokument nie pozostawia w tej materii żadnych wątpliwości: "Powinni oni (narzeczeni - przyp. red.) mieć możliwość poznania atrakcyjności pełnej jedności, która uwzniośla i udoskonala społeczny wymiar życia, przyznaje seksualności jej najwspanialszy sens, a jednocześnie promuje dobro dzieci i daje im najlepsze warunki dla ich dojrzewania i wychowania" (AL 205).

Więcej małżeństw na kursach!

Nie mam wątpliwości, że najpełniej, a jednocześnie w sposób najbardziej wiarygodny (!), budzący zaufanie, taką atrakcyjność mogą przekazać jedynie małżeństwa z długoletnim stażem. Małżeństwa, które mają za sobą co najmniej kilka kryzysów, z których wyszły obronną ręką, które doświadczyły całkowitego wywrotu życia, jakim jest pojawienie się dzieci, które przetrwały próbę codzienności. Oczywiście z rozmów ze znajomymi wiem, że to się już dzieje - niektóre kursy są w znacznej części prowadzone właśnie przez pary. Warto zadbać, aby stało się to powszechną praktyką, bowiem - jak pokazuje moje własne (i nie tylko) doświadczenie - ten aspekt katechizacji narzeczonych jeszcze szwankuje.

Dzielenie się doświadczeniem przez oboje małżonków jest tym bardziej istotne, jeśli mówimy o tak ważnym aspekcie przedmałżeńskiego przygotowania, jakim jest tematyka seksualności, otwierania się na potomstwo oraz form kontrolowania płodności, jeśli małżonkowie rozważą w swoim sumieniu, że należy odłożyć w czasie poczęcie kolejnego dziecka. Kwestia naturalnych metod planowania rodziny zwykle wywołuje uśmieszki pod nosem narzeczonych. Wielu z nich przychodzi na kursy tylko dlatego, że taki jest po prostu wymóg. Bez "papierka" z kursu nie będzie pięknej uroczystości z białą suknią, Ave Maria i dziewczynkami sypiącymi kwiatki. Dlatego tym bardziej jest to wielka szansa i jednocześnie duszpasterskie wyzwanie, by w jakiś sposób przyciągnąć młodych ludzi, którzy prawdopodobnie następnym razem pojawią się w kościele przy okazji chrztu ich dziecka.

Być może to szokujące, ale wielu narzeczonych przygotowujących się do zawarcia małżeństwa sakramentalnego z góry zakłada, że nie będzie stosowało się do tego aspektu nauczania Kościoła, którym jest kwestia regulacji płodności w sposób naturalny. Wielu z nich rozpoczęło współżycie jeszcze przed ślubem, dla nich mówienie o wartości zachowania czystości do nocy poślubnej jest więc czystą abstrakcją. Dlatego tym bardziej należałoby pomyśleć nad sposobem zachwycenia ich pięknem chrześcijańskiej wizji małżeństwa.

Płodność to też sprawa mężczyzn!

Jestem przekonana, że nie będzie w stanie zrobić tego kobieta, która bardziej wygląda na babcię aniżeli żonę (i kochankę - swojego męża, rzecz jasna), a w dodatku występuje sama. Dla mnie osobiście tamta lekcja nie była przekonująca i być może gdybym nie znała świadectw wielu wspaniałych małżeństw z powodzeniem praktykujących naturalne metody planowania rodziny, moje poglądy na te sprawy byłyby zupełnie inne. Wystąpienie obojga małżonków, którzy opowiadają o znaczeniu NPR, jest tym bardziej istotne, że rozpoznawanie cyklów płodnych nie jest wyłącznie zadaniem kobiety. Jeśli mężczyzna nie będzie uczestniczył w tej sferze małżeństwa, z czasem może ona okazać się problematyczna i stać się kością niezgody pomiędzy małżonkami. Co więcej, dla kobiet rozpoznawanie płodności czy okresowe powstrzymywanie się od współżycia w przypadku nieplanowania dzieci wydaje się czymś, co przychodzi dość naturalnie. Bywają zatem momenty, w których mężczyzna musi zwyczajnie poczekać na żonę, co z kolei może powodować różne frustracje i nieporozumienia. Dlatego tak ważne jest wszechstronne pokazanie realnych problemów związanych z NPR, wobec których stają chrześcijańscy małżonkowie oraz - co chyba jeszcze ważniejsze! - umożliwienie narzeczonym zadawania pytań i dzielenia się swoimi wątpliwościami tak, by mogły one zostać rozwiane przez osoby, których życiowe doświadczenie i praktyka pokazują, że życie zgodne z katolickim nauczaniem o małżeństwie, seksualności i płciowości jest nie tylko możliwe, ale i wnosi wiele dobra w relację dwóch osób.

"Trzeba przypomnieć o znaczeniu cnót. Wśród nich czystość jest cennym warunkiem autentycznego rozwoju prawdziwej miłości międzyosobowej. […] istnieje konieczność większego zaangażowania całej wspólnoty, z podkreśleniem szczególnego znaczenia świadectwa samych rodzin…" - czytamy w Amoris Laetitia (206). Wiele razy spotykałam się z zarzutami, które można streścić mniej więcej tak: co księża mogą powiedzieć o małżeństwie, skoro żyją w celibacie? Argument niepoważny, jeśli wziąć pod uwagę, że kapłani co dzień spotykają w konfesjonale dziesiątki osób opowiadających także o problemach życia małżeńskiego. Niemniej, prócz kapłanów doskonałym źródłem informacji, a wręcz kopalnią wiedzy i życiowego doświadczenia, są małżonkowie, zwłaszcza ci z wieloletnim stażem i to właśnie im powinno się oddać znaczną odpowiedzialność za formację narzeczonych.

Cały katechizm? Nie tym razem!

Kolejną kwestią jest zakres tematyczny spotkań przedmałżeńskich. "Nie chodzi o przedstawienie im całego katechizmu lub nasycenie ich zbyt wieloma kwestiami. Także i w tym wypadku prawdą jest, że «nie obfitość wiedzy, ale wewnętrzne odczuwanie i smakowanie rzeczy zadowala i nasyca duszę». Ważniejsza jest jakość niż ilość, a priorytetowo należy potraktować - wraz z odnowionym przepowiadaniem kerygmy - te treści, które przekazywane w sposób atrakcyjny i przyjazny pomogą im zaangażować się w proces trwający całe życie «z wielkodusznością i wolnością»" (AL 207). Nie ma sensu wykładanie narzeczonym - zwłaszcza tym, którzy nie są regularnie praktykującymi katolikami - całego katechizmu czy, co gorsza, historii Bożej miłości do człowieka od stworzenia świata. Jest to oczywiście ważne, ale kurs przedmałżeński ma być konkretną formą przygotowania do zawarcia sakramentu małżeństwa, nie korzystaniem z okazji, że oto duszpasterz ma przed sobą całkiem pokaźną trzódkę młodych, spośród których znaczną część zobaczy ponownie w kościele podczas udzielania Pierwszej Komunii ich dzieciom, a więc…

Ostatnim ważnym aspektem, na który zwraca uwagę papież Franciszek, jest sprawa dalszej opieki duszpasterskiej i zainteresowania narzeczonymi - już małżonkami - po zawarciu sakramentu. "Ponadto należy znaleźć sposoby, poprzez rodziny misyjne, własne rodziny narzeczonych i różne środki duszpasterskie, by zaoferować przygotowanie dalsze, które spowodowałoby dojrzewanie ich miłości poprzez towarzyszenie wypełnione bliskością i świadectwem. Często bardzo użyteczne są grupy narzeczonych, a także propozycje dobrowolnych konferencji na różne tematy, naprawdę istotne dla młodych" (AL 208).

Zatroszczyć się o młodych małżonków!

Obecnie sprawa wygląda mniej więcej (bo nie wszędzie i nie zawsze) tak: młodzi ludzie teoretycznie są przygotowani do życia w małżeństwie - w końcu zostali poinformowani, że odtąd "będą stanowić jedno ciało", że na zawsze i nic ich nie rozdzieli. Dowiedzieli się, że mają się kochać i szanować oraz otwierać na potomstwo, bo kolejne dzieci są błogosławieństwem nie tylko dla rodziny, ale całej wspólnoty Kościoła. Usłyszeli również, że stosowanie antykoncepcji jest grzechem, a korzystanie z NPR jako metody "zabezpieczenia przed ciążą" to nie tylko nadużycie, ale w ogóle wypaczenie jej sensu. I co się dzieje? Bąbelki od szampana wyszumiały już w głowie, biała sukienka odwieszona na wieszak, po prezentach od weselnych gości zostały strzępy opakowań, a po podróży poślubnej wspomnienie. Zaczyna się proza życia, w której… małżonkowie zostają sami. Wielką wagę przykładamy obecnie w Kościele do odpowiedniego przygotowania narzeczonych, by później pozostawić świeżych małżonków samym sobie. Oczywiście, istnieją rozmaite wspólnoty, których szczególnym charyzmatem jest duszpasterska opieka nad małżeństwami i rodzinami, jednak… jeśli młodzi sami nie poszukają, nie wyjdą z inicjatywą, mogą pozostać z wrażeniem osamotnienia. Warto zatem w parafiach oferować cykliczne spotkania dla młodych małżeństw, podczas których będą oni mogli dzielić się swoimi wątpliwościami, zadawać pytania, a przede wszystkim umacniać świadectwem pięknych rodzin.

Okres pierwszych lat po ślubie jest szczególnie ważny. "W narzeczeństwie i w pierwszych latach małżeństwa nadzieja ma w sobie moc zaczynu drożdży, jest tą, która skłania, by patrzeć poza sprzeczności, konflikty, koniunktury; tą, która zawsze sprawia, że można spojrzeć dalej. To ona wprawia w ruch wszelki niepokój, aby trwać w drodze ku rozwojowi. Sama nadzieja zachęca nas do życia w pełni chwilą obecną, aby całym sercem wejść w życie rodzinne, ponieważ najlepszym sposobem przygotowania i umocnienia przyszłości jest dobre życie chwilą obecną" (AL 219). Chyba nikt z doświadczonych małżonków nie ma wątpliwości, że to, jak przetrwamy pierwsze małżeńskie kryzysy, jak odnajdziemy się w szarej codzienności, kiedy "on drażni rozrzucanymi skarpetkami, a ona nie jest już tak ponętna, gdy budzi się bez make-upu", to, jak przetrwamy próbę, którą dla wielu małżonków jest pojawienie się pierwszego dziecka, rzutuje na naszą późniejszą relację. Im bliżej i pełniej jesteśmy ze sobą na początku, tym łatwiej i lepiej później. Wiadomo jednak, że drożdże, aby wyrosnąć, potrzebują specjalnych warunków - dobry kucharz z troską przygotowuje zaczyn, dodając mleka, cukru, mąki, a następnie odkładając w ciepłe miejsce. Wspólnota Kościoła musi zadbać o te warunki, bo inaczej z wielu małżeństw, nawet tych z najlepszymi chęciami, pozostanie niestety tylko zakalec.

Marta Brzezińska-Waleszczyk - dziennikarka, publicystka, doktorantka, badaczka mediów społecznościowych. Współpracowała z takimi mediami, jak Fronda.pl, Gazeta Polska, Rzeczpospolita, Radio Wnet, Radio Warszawa, Niecodziennik, Fronda (kwartalnik), a ostatnio z Natemat.pl. Obecnie związana z Przewodnikiem Katolickim oraz portalem Ksiazki.wp.pl. Żona Marcina i mama Franciszka Antoniego.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kursy dla narzeczonych i małżeńskie zakalce
Komentarze (6)
K
Krzysiek
5 maja 2016, 09:36
Może to z racji środowiska w którym się obracam, ale wydaje mi się w ostatnich latach następuje wyraźne ożywienie w Kościele Katolickim. Sytuacja jest co prawda daleka od ideału, ale postęp jest bardzo zauważalny. Jest duża grupa młodych i starych którzy od Kościoła (i Jezusa) stronią i tym ludziom nie da się pomóc na siłę, ale mimo tego coraz więcej młodych (mam na myśli  osoby w wieku 20-35 lat) wyraźnie się do wiary przyznaje i jest skłonnych do angażowania się w jakimś stopniu w życie kościoła. Spójrzmy chociażby na EDK, oazy, rekolekcje, ŚDM, przecież tam jest mnóstwo ludzi!  Jesteśmy już na etapie, że nie ma co narzekać na Kościół, bo nawet w mojej biednej parafii na końcu Polski jest z 7 siedem różnych grup przykościelnych (od kółka różańcowego, po grupę charytatywną) i wystarczy odrobina dobrej woli, aby gdzieś się podpiąć lub znaleźć "grupę wsparcia".  Niektórzy pod wpływem mniej lub bardziej świadomego wyboru odwracają się tyłem, ale na tych niestety nie ma się za bardzo wpływu. Co do samych kursów przedmałżeńskich to sprawa z nimi ma się tak samo jak ze szkołą. Założenie jest dobre, ale przy tak dużej liczbie różnorodnych uczniów pojawia się ogromy problem organizacyjny w postaci zarządzania kadrami, tworzeniem klas, dostosowaniu ogólnego programu nauczania, materiałów pomocniczych itp. itd.
T
TomaszM
5 maja 2016, 09:26
10 lat temu uczestniczyłem w całkiem ciekawym i przydatnym kursie przedmałżeńskim, który prowadził  młody franciszkanin. Brak doświadczenia życiowego prowadzącego wcale nie był przeszkodą, aby w przystępny sposów przedstawić naukę Kościoła na temat małżeństwa. Kus pod względem merytorycznym był na wysokim poziomie ale prowadzący skupiał się na najważniejszych kwestiach. Nie pamiętam, czy była mowa o kryzysach małżeńskich, ale jeżeli nawet coś mówił to na tym etapie narzeczeni nie maja potrzeby słuchać, a jeżeli nawet słuchają to od razu zapominają.  Jedynie czego brakowało to większego skupienia się na ideale miłości małżeńskiej, czyli do czego w małżeństwie się zmierza, czego marzeczeni jeszcze nie mają, czego przez całe soje życie będą się uczyć. Od strony praktycznej miłość kobiety i meżczyzny w dniu ślubu i tych samych ludzi po 10 latach z kilkorgiem dzieci wygląda inaczej. Trzeba młodych bardziej uświadomić, że są jeszcze parą kochających się egoistów, o czym przekonają się dobitnie, gdy podczas setnej z kolei nocy będą decydować, któwstaje do płaczącego dziecka. NIe ma dwóch identycznych małzeństw ale ideał pozostanie zawsze taki sam. Kurs nie może obejmować zbyt wielu zagadnień, nie ma szans, żeby taki kurs przygotował na wszystkie ewentualności na całe życie. Może warto, aby proboszczowie w swojej parafi jedną niedzielną mszę poswięcili specjalnie dla małżonków rok po ślubie, inną dla tych 3 lata po, kolejną dla tych z 5 letnim starzem, a jeszcze inną z 10 i większym doświadczeniem.  
3 maja 2016, 07:21
Zycie od pierwszych dni w rodzinie, 12 lat katechezy w szkołach, duszpasterstwa dzieci i młodzieży – to tu należy przygotowywać młodych ludzi do małżeństwa. Żaden, nawet najlepiej prowadzony kilkunastogodzinny kurs nie przygotuje do potencjalnie 40-50 lat małżeństwa. Świadectwa małżeństw własnych dziadków, rodziców, rodziny są o wiele bardziej ważne, niż godzinna bajdurzenie przez zaangażowane młode katolickie małżeństwo. Ze da się przejść kryzysy, jak układać sobie życie w codziennym szarym(?) życiu – tego wszystkiego jesteśmy w stanie nauczyć się tylko we własnej rodzinie. Miałem okazje kilka razy wysłuchać takiego emocjonalnego bajdurzenia (świadectwa) małżeństw z kilkuletnim stazem – tej infantylnej papki nie da się słuchać. Wiarygodne świadectwa to ewentualnie mogą przekazać „starsi” ludzie po 60 i po 30-40 latach stażu małżeńskiego. Ale czy młodzi, piękni i zakochani będą ich słuchać? W obecnych czasach warto zastanowić się nad zaostrzeniem procedur dopuszczających do ślubu w kościele. Bo po co ludziom niewierzącym ten ślub. Dla ceremonii, czy dla rodziny i prezentów?
J
justyna
2 maja 2016, 21:51
Zaraz, zaraz... Czegoś tu nie rozumiem... Cemu osoby sześćdziesięcioletnie  wg. Pani  redaktorki "nie są w stanie zachwycić pięknem chrześcijańskiego małżeństwa?" Małżeństwo z wiekiem staje się mniej piękne? "Kobieta, która bardziej wygląda na babcię niż na żonę"?   Kobieta żyjąca w małżęństwie bez względu na wiek przede wszyskim ŻONĄ. Jest też  KOCHANKĄ SWOJEGO MĘŻA bez względu na wiek. Skąd przypuszczenie, że nie jest? Mysli pani, że ludzie w tym wieku nie są aktywni seksualnie? A nawet jeżeli z wiekiem nie jest to pełny seks to kochający się małżonkowie nadal pozostają kochankami okazując sobie bliskość fizyczną w formie pieszczot o charakterze seksualnym.  Czy aby ta Pani nie powinna być oceniana za to co miała do powiedzenia (o tym nie ma słowa w artykule! - widocznie Pani jak tylko na mówiącą popatrzyła uznała, że nie warto słuchać bo prelegentka ze względu na wiek jest "nieprzekonywująca").  Wie pani co to jest ageizm? To dyskryminacja ze względu na wiek, wyrażająca się m.in w tym, że o ocenie starszej osoby decydują względy pozamerytoryczne i jest ona oceniana lekceważąco lub źle ze względu na swój wiek. Dokładnie to Pani robi! Zgadzam -  lepiej by było, żeby o sprawach związanych z płodnością mówili małżonkowie - tak pozostaje wrażenie, że to sprawa kobiet.
KJ
k jar
2 maja 2016, 19:09
Co do duszpasterstwa: za bp Wilhelma Pluty, który jako pierwszy organizował w Katowicach duszpasterstwo rodzin w 1951 roku każdy pracujacy z młodymi ksiądz musiał przejść kurs dla narzeczonych, czyli był sprawdzany, czy mógłby ewentualnie być narzeczonym, czy nici z małzeństwa. Jak nie przeszedł wogóle nie mógł pracowac z młodymi rodzinami. Podobnie robił kardynał Wojtyła w Krakowie w latach 70. Czytam teraz jak wyglądały poradnie życia małzenskiego w okresie Wielkiej Nowenny i porównuję z obecnym czasem, to regres niewyobrażalny. Miesięczne raporty z parafii z odbytych rozmów z rodzinami, tabele poruszanych kwestii, sprawdzanie wypełniania kalendarzy małżeńskich z pomiarów temperatury porannnej, rozdawanie słynnych tamponów owulacyjnych Fijałkowskiego (w wielkich miastach jak Łódz, Warszawa, Poznań obowiązkowe!). Kościół wogóle zarzucił obecnie systematyczną pracę z rodzinami i nawet nie próbuje znaleźć alternatyw dla wspólczesnych czasów. Cieszy się, że wogóle ludzie młodzi chcą ślub brać w Kościele - jeśli to tak ma wygladać, to trudno się dziwić, że sytuacja jest niewesoła. Nie wiem, jak kursy dekanalne wyglądają (moze się któryś ksiadz wypowie), czy są szkolenia, bo dawniej były organizowane przez kurialne agendy. Jeśli są to przecież muszą pracować księża na parafiach z rodzinami i pisać z tego sprawozdania, więc nie wiem, jak to oni wypełniają, że ludzie niezadowoleni z ich pracy.
KJ
k jar
2 maja 2016, 18:50
Regres w duszpasterstwie rodzin dotyka zarówno sfery przygotowania młodych do małżeństwa, jak i przygotowania księży do pracy z narzeczonymi, jak i młodymi rodzinami. Pomimo wielopokoleniowych doświadczeń cofamy się, bo szkielet tego duszpasterstwa przygotowano w innych realiach społecznych (po 1957 roku na fali Wielkiej Nowenny) i od tego czasu robiono tylko kosmetyczne zmiany. Spraw jest tak dużo, ze odniosę się tylko do kilku kwestii: uczenie NPR narzeczonych to porażka. Tego winno się uczyć w szkole średniej (po 16 roku życia), bo żeby wypracować rutynę zachowań trzeba czasu. W dobie komputerów cyklu wystarczy skupiać się jedynie na niestandardowych sytuacjach. Co do chłopaków: w dobie domowych testerów oceny płodności męskiej nie wyobrażam sobie narzeczonych, którzy przychodzą na kurs bez tych danych: analizy cyklu u narzeczonej i stanu płodności u narzeczonego. Oni muszą to wiedzieć, zeby podjąć świadomą decyzję, więc uczenie ich dopiero tego to musztarda po obiedzie (albo odroczenie ślubu). Wiem, że niewiedza jest straszna, ale trwanie w nieświadomości jeszcze gorsze - co w końcu robią rodzice, co robią matki (tu jest pies pogrzebany, bo matki zabierają córki do ginekologa, aby ten wypisał im tabletki antykoncepcyjne, a nie żeby nauczył ich NPR, a Kościół nie interweniuje, więc trudno żeby nie było ignorancji na kursach dla narzeczonych). Kursy prowadzone przez doświadczone małżeństwa to  też musztarda po obiedzie, bo to dotyczy tylko newralgicznych sytuacji, a gdzie wczesniej uczenie planowania budżetu domowego, pielęgnacji niemowląt, organizacji życia rodzinnego, itp. Dawniej robiono to w domach rodzinnych, organizacjach katolickich, głownie sodalicjach, a po 1949 zupełnie zaniechano. Skutki opłakane. Trzeba wrócić do korzeni duszpasterstwa, bo taka kosmetyka nie wypala.