Naprawianiem Kościoła zajmują się inni. Gdzie są katolicy?
Naprawianiem Kościoła zajmują się głównie ludzie, którzy sytuują się poza jego strukturą. Nie jest to myśl specjalnie oryginalna, bo jest to zjawisko obserwowane od lat. W ostatnim czasie uwidoczniło się w sposób szczególny w sprawach dotyczących wykorzystywania małoletnich przez niektórych duchownych.
Weźmy np. mecenasa Artura Nowaka, który nie kryje swojej rezerwy do Kościoła i na lewo i prawo powtarza, że jest to „bagno”. W żaden sposób nie przeszkadza mu to w reprezentowaniu ofiar wykorzystania przed sądami ani też w udzielaniu „dobrych rad”, co należy zrobić, by zło z Kościoła wyplenić. Sekunduje mu w tym b. jezuita Stanisław Obirek. Obaj panowie piszą o „złym” Kościele książki, w których odkrywają skandale finansowe, etc.
Dalej posłanka Joanna Scheuring-Wielgus i warszawska radna Agnieszka Diduszko-Zyglewska, które opracowują mapę pedofilii w Kościele, dla której bazą są właściwie publikacje medialne. Albo pastor Paweł Chojecki z Lublina, który większość programów swojej internetowej telewizji poświęca nie sprawom własnej wspólnoty lecz Kościoła katolickiego. „Odnowicieli” Kościoła bez trudu odnaleźć można w rozmaitych badaniach opinii publicznej. Zawsze najlepsze rady mają, ci którzy określają się jako niewierzący.
Można byłoby takich przykładów podawać bez liku. Zastanawiające są intencje. Naprawa Kościoła, jeśli mieści się w katalogu intencji, jest w nim - jak się wydaje - gdzieś na odległym miejscu. Na pierwszym należałoby raczej postawić interesy finansowe - wszak publikacja skandalizującej książki przynosi realne zyski, dalej interesy polityczne - walka z pedofilią w Kościele może dać efekt w postaci ponownego wyboru do Sejmu, interesy medialne - grzebanie w brudach Kościoła może podnosić oglądalność, a co za tym idzie dostarczać też pieniędzy.
Zostawmy jednak te osoby i intencje, którymi się kierują na boku. Nie zapominajmy jednak o tym, że z boku czasem widać ostrzej, więc też nie wolno nam, ot tak, odrzucać krytyki. Rodzi się jednak bardzo ważne pytanie. Dlaczego katolicy, ci którzy identyfikują się z Kościołem, którzy w nim są, uczestniczą w jego życiu, aż tak intensywnie nie walczą o jego odnowę? Czy to brak odwagi? Czy to oglądanie się na innych, którzy być może zrobią to lepiej? Czy może przeświadczenie, że w Kościele wcale nie ma aż tak wielkiego zła, a to o czym mówią media, to sprawy jednostkowe i wyolbrzymione? Dlaczego niczym apostołowie, którzy zamknęli się w Wieczerniku z obawy przed Żydami, oddajemy innym pole? Dlaczego ustępujemy i miast pozycji ofensywnych zajmujemy te w obronie? Może jest gdzieś obawa, że nasi współwyznawcy, osoby będące tak jak my w Kościele, uznają nas w pewnym momencie za szkodników?
Trudno jest oczywiście znaleźć jednoznaczne odpowiedzi na tak postawione pytania. Jeśli jednak spojrzymy na posynodalne syntezy diecezjalne czy ostatnio zaprezentowaną przez KEP syntezę ogólnopolską, to widać w nich z jednej strony lęk, z drugiej właśnie oglądanie się na innych. Niewielki udział wiernych, mizerne zaangażowanie się księży. Można odnieść wrażenie, że większość uznaje, że dobrze jest, jak jest, nic nie trzeba zmieniać. Założenie błędne, które trzeba odrzucić. Taka postawa prowadzi właśnie do tego, że ustępujemy, oddajemy pola innym. W istocie Kościół za bardzo nas nie interesuje. Jest tylko jakimś sklepem z sałatkami, do którego przychodzimy raz w tygodniu, by wybrać najlepszą. Albo jest po prostu tylko dostawcą usług sakramentalnych. Ale to przecież brak identyfikacji ze wspólnotą. Kościół nie zmieni się, jeśli będziemy stosowali słynną zasadę BMW (bierny, mierny, wierny). Wymaga tego, byśmy angażowali się wszyscy - nawet za cenę tego, że ktoś uzna, że Kościołowi szkodzimy. Nie ma jednak sensu przejmować się opiniami innych, należy po prostu robić swoje. Z nic nierobienia kiedyś zostaniemy bowiem rozliczeni.
Skomentuj artykuł