Nie byłam zagorzałą czytelniczką Biblii
Wiem, jak trudno jest zacząć przygodę z samodzielną lekturą, gdy niewiele się z niej rozumie. W Kościele dzieją się też rzeczy, które absorbują uwagę – Komunia na rękę czy do ust? Czy koszyczek poświecić samemu czy trzeba w kościele? Niejednokrotnie tak bardzo zajmujemy się rzeczami mało istotnymi, że gubimy po drodze to, co cenne w Kościele.
Dziesięć lat temu pisząc pracę o funkcjonowaniu społeczności protestanckiej w Trójmieście, spotkałam się z kilkoma pastorami. Poza wieloma rzeczami, które nas różniły w przeżywaniu wiary, dużym zaskoczeniem była dla mnie ich znajomość Pisma Świętego i nacisk na to, by każdy wierzący żył Słowem na co dzień.
Sama nie byłam wtedy zbyt zagorzałym czytelnikiem Biblii i zasada sola scriptura była dla mnie czymś nowym, odległym. Była jednak też inspiracją, wyrzutem sumienia, czymś co pracowało we mnie głęboko i długo.
To prawda, że w Kościele katolickim mamy tradycję apostolską, sobory – one dają nam podwaliny wiary, nakierowują. Prawdą jest jednak też to, że jako katolicy często jesteśmy słabeuszami jeśli chodzi o znajomość Pisma, nie mówiąc już o życiu z nim w codzienności.
Pamiętam pewne zdarzenie sprzed dwóch lat. Byłam ze znajomą na mszy, na której ksiądz podczas kazania rzucił słowami w stylu „w wielu domach podczas kolędy leżała na stole Biblia. To pięknie, że macie ją w domu. Smutno jednak brało się ją do ręki. Widać, że nie używana i pachnie kurzem”. Uśmiechnęłam się myśląc, że ksiądz trochę nagina rzeczywistość, ale mina kobiety obok była (delikatnie mówiąc) niezadowolona.
Gdy rozmawiałyśmy później, stwierdziła, że słowa księdza ją uraziły. Cóż, jej Biblia rzeczywiście leży nieużywana. Nie wpadłabym jednak na to, by kłaść ją na kolędowy stół, bo i po co?
Daleka jednak jestem od oceniania ludzi. Wiem jak trudno jest zacząć przygodę z samodzielną lekturą, gdy niewiele się z niej rozumie. W kościele dzieją się też rzeczy, które absorbują uwagę – komunia na rękę czy do ust? Czy koszyczek poświecić samemu czy trzeba w kościele? Niejednokrotnie tak bardzo zajmujemy się rzeczami mało istotnymi, że gubimy po drodze to, co cenne w Kościele. Skupiamy się na przeżywaniu religijności i pobożności, gubiąc duchowość. Biblia staje się wtedy tylko marnym dodatkiem do całości.
Coś, co mocno wpłynęło u mnie na bardziej świadome słuchanie Pisma Świętego, to msze parafialne dla dzieci. Wydawać by się mogło, że dorosły cofa się na nich w duchowym rozwoju, jednak u mnie było trochę inaczej...
Gdy mój kilkuletni syn chciał w nich uczestniczyć, zaczęliśmy chodzić na nie wspólnie. Na początku nie bardzo skupiałam się na samej mszy, ale na tym, by okiełznać dwójkę rozszalałych przedszkolaków. Momentami zwrotnymi były kazania, kiedy ksiądz wychodził z mikrofonem do dzieci i zadawał pytania o to, co usłyszeli przed chwilą w Liturgii Słowa. Wtedy poczułam wstyd! Tak, wstyd. Na większość pytań kapłana nie byłam w stanie odpowiedzieć. Dlaczego? Bo nie słuchałam go uważnie!
Wiele było podobnych sytuacji. Takie małe szturchnięcia, w których widziałam jak daleko mi do uważnego słuchania, a jeszcze dalej – do wcielenia w życie. Nadal jestem w drodze, z różnym skutkiem. Często jednak zadaję sobie dziś pytania: jak często biorę w rękę moje Pismo Święte? Kiedy ostatnio szukałam odpowiedzi na swoje pytania w Biblii? Jaka jest moja biblijna wiedza?
Ogromnym krokiem do przodu były w moim życiu rekolekcje ignacjańskie. Zobaczyłam na nich jak głośno, wyraźnie i jasno mówi do mnie Bóg w Piśmie Świętym – konkretnie do mojej sytuacji, wprost do serca. Ta przygoda ciągle trwa i dziś nie wyobrażam sobie dnia bez sięgnięcia choćby po Ewangelię, którą Kościół proponuje na dany dzień.
Gdy zaczęłam bardziej świadomie szukać swojej przestrzeni na spotkanie z Pismem Świętym, zauważyłam, że w moim otoczeniu jest masa inspiracji! Gros ludzi choćby na Instagramie, którzy żyją pasją do Słowa!
Moim najnowszym odkryciem jest biblejournaling, mało znana w Polsce forma karmienia się Pismem Świętym. Wszystkich, których oburza malowanie bądź pisanie po Biblii - radzę nie patrzeć! Mnie nieustannie zachwyca w tym temacie Jagoda Kwiecień, która swoje cuda pokazuje na Instagramie, dzieląc się tym jak twórczo, estetycznie i oryginalnie można się modlić.
Katolicki rynek wydawniczy oferuje nam również wiele różnych opcji – od Biblii kieszonkowej, do takiej, która zajmuje całą nocną szafkę. Od tłumaczenia mniej lub bardziej przyswajalnego dla współczesnego katolika. Dla mnie ogromnym odkryciem jest Biblia Pierwszego Kościoła i dość oryginalny pomysł, by np. wszystkie słowa, które wypowiedział Jezus, zaznaczyć w tekście na czerwono. Komuś może to nie odpowiadać – mnie pomaga. Wielość i różnorodność wydań jest ogromną szansą. Pytanie: czy zechcemy z niej skorzystać...
Czasem, gdy ktoś mówi mi, że nie potrafi modlić się albo czytać Biblii samodzielnie, pytam od razu: a znasz aplikację Modlitwy w drodze albo Pogłębiarkę? Może wolisz Notes duchowy do samodzielnego wybierania fragmentu Ewangelii? Proszę bardzo, wyszedł w jednym z wydawnictw katolickich. I choć Modlitwę w drodze czy Pogłębiarkę obserwuje w internecie koło 40 tysięcy osób (każde z tych dzieł osobno), to często okazuje się, że wiele osób ich nie zna. Dlaczego?
18 kwietnia zaczyna się kolejny Tydzień Biblijny w Kościele. Może warto spróbować wyciągnąć swoją zakurzoną Biblię i położyć ją w widocznym miejscu? Może będzie zbierać kurz na parapecie w kuchni albo na komodzie, ale spojrzysz do niej chodź raz czy dwa? Co jeśli ten raz wystarczy by poczuć głód spotkania z Nim? Wszak po to nam Pismo Święte, prawda?
Skomentuj artykuł