Nie musisz już zbawiać świata, rodziny ani siebie

(fot. unsplash.com)

Zamiast “Dzisiaj w Betlejem” ciśnie się na usta “Znowu w życiu mi nie wyszło”? Dziś pierwsza lekcja w szkole odpuszczania sobie.

Zaczyna się niewinnie, a wręcz pozytywnie. Start “radosnego czasu oczekiwania” to jednocześnie start rozmaitych postanowień. Jak trudna i wspaniała może to być sprawa wiedzą ci, którzy spróbowali - nie dość, że ćwiczenie mięśnia woli, to jeszcze robienie przestrzeni na coś (Kogoś) większego niż gładka przyjemność ze słodyczy, fejsa albo alkoholu. Do tego obowiązkowo roratni “challenge” - w tym roku chodzę codziennie! Albo przynajmniej co drugi dzień / trzy razy w tygodniu / raz na tydzień / podaj swoją opcję. Dam radę.

Adwent swobodnie miesza się z “magią świąt”. Instagramowe profile ścigają się, który pokaże najbardziej grudniową wersję grudnia: kocyk, sznury lampek, gorąca czekolada. Premiera kolejnego sezonowego love story, na które można skoczyć do kina w Mikołajki, ale potem, w domu - oczywiście udekorowanym podług internetowych inspiracji - popisowy taniec Hugh Granta jako premiera Wielkiej Brytanii. Nowe wzruszające kampanie dużych marek sprawnie zbudowane przez zespoły kreatywne agencji reklamowych. Dzwoneczki w piosenkach.

I wreszcie dojeżdżamy do mety. Nie chodzi nawet tylko o to słynne mycie okien dla Jezusa, obśmiewane do znudzenia i, jak odwieczny grudniowy topos, powracające rok w rok. Przede wszystkim - rodzinna atmosfera, ciepła i serdeczna. Według najnowszych trendów nie ciśniemy na gotowanie dniami i nocami, ale jednak między siankiem a świecą z Caritasu musi być wszystko, co trzeba.

Tylko co jeśli nic z tego nie wypali? Codziennie przegrywaliśmy z budzikiem o piątej, postanowienie drugiego dnia upadło i już się nie podniosło, lampki na karniszu wyglądają smętniej niż u znanej instagramerki, na ostatniej prostej do północy lepiliśmy pierogi i mieszaliśmy sałatkę, a potem, ze zmęczenia, irytacji i napięcia, pokłóciliśmy się przy wigilijnym stole, na dodatek - niech nas Bóg broni - o politykę? Albo założyliśmy sobie, że tym razem będzie z luzem - i tak się tym wymogiem luzu spięliśmy, że zamiast kompotu z suszu musieliśmy popijać melisę.

Zamiast “Dzisiaj w Betlejem” ciśnie się na usta “Znowu w życiu mi nie wyszło”?

Czas na szkołę odpuszczania sobie.

Lekcja pierwsza: nie miej do siebie żalu (nawet o żal)

“Uczucia to najbardziej trwałe rzeczywistości na świecie” - mówił ks. Krzysztof Grzywocz w jednej ze swoich konferencji. Nic nie pomoże spychanie ich pod dywan. Nieuznane i nieprzeżyte wrócą tylnymi drzwiami w najmniej spodziewanym momencie, zadziałają jak bomba z opóźnionym zapłonem.

Złości cię, że znów poprzytykaliście się z wujkami? Gorzej, gdyby nie złościło. Czujesz żal i rozczarowanie, masz poczucie straty? Nic dziwnego - oczekiwanie było wielkie, miało być pięknie i magicznie, a było przerażająco normalnie, tymczasem pstryk, iskierka zgasła. Na dodatek do następnych świąt cały rok.

Nie musisz rzucać talerzami ani demonstracyjnie strzelać focha, reakcja zależy od ciebie. Po prostu nie udawaj sam przed sobą, że wszystko jest okej. Zrób poświąteczną gimnastykę psychiki i spytaj sam siebie, co teraz czujesz. Odpowiedz szczerze. A potem zastanów się skąd to się wzięło. Oswojone uczucia mają mniejszy rozmach.

Nie muszę być na szczycie własnego jednoosobowego rankingu w żadnej z kwestii. Moje zadanie to raz za razem zgadzać się na bycie człowiekiem, a rolę Zbawiciela - siebie, rodziny i całego świata - oddawać Jemu.

Lekcja druga: przyjrzyj się oczekiwaniom

Marzenia o przejściu Adwentu i świąt na duchowym wysokim C, marzenia o przemianie zabałaganionej sypialni w insta-pokój, marzenia o domowej atmosferze jak z serialu windują oczekiwania (“ma być idealnie!”). Oczekiwania nakręcają nerwówkę (“nie jest!”). A stąd już tylko kroczek do frustracji (“nigdy nie będzie; jestem beznadziejny/-a!!!”). 

W ilu domach i głowach powtórzył się taki scenariusz? Nie ma co się na siebie zżymać, lepiej się temu przyjrzeć.

Skąd te nakręcone oczekiwania? Perfekcjonizm? Potrzeba kontroli? A może tęsknota za uporządkowanym życiem, za spokojem i harmonią? I, ostatecznie, za poczuciem bezpieczeństwa?

Dobra nowina: to jest ludzkie.

Lekcja trzecia: pamiętaj o Solenizancie i o tym, kim On jest

Zawsze, kiedy przeżywam trudną sytuację, moja koleżanka, E., z wielkim wdziękiem powtarza mi swój stały tekst: pamiętaj, że obok ciebie siedzi wszechmogący Bóg!

Ta świadomość dobrze robi na złapanie odpowiedniej perspektywy. “Święta, święta i po świętach” - padło dzisiaj pewnie za wieloma stołami, i chwała Panu, bo kto z nas dałby radę przeżyć jeszcze jeden dzień nad sałatką jarzynową i karpiem? Najważniejsze, że Solenizant zostanie.

I nieważne, ile rzeczy mi nie wyszło. Nie muszę być na szczycie własnego jednoosobowego rankingu w żadnej z kwestii. Moje zadanie to raz za razem zgadzać się na bycie człowiekiem, a rolę Zbawiciela - siebie, rodziny i całego świata - oddawać Jemu.

Zrób poświąteczną gimnastykę psychiki i spytaj sam siebie, co teraz czujesz. Odpowiedz szczerze. A potem zastanów się skąd to się wzięło.

Zadanie domowe? Sylwester bez wciągania brzucha

Kocham Adwent. Co roku wstaję na roraty, co roku mam nadzieję, że jednak będzie lepiej niż rok temu, że uda mi się w końcu zaliczyć wszystkie cztery zwrotki “Rorate caeli”, pieśni śpiewanej na wejście u dominikanów. Co roku frustruję się, że najdalej dochodzę do drugiej.

Kocham przedwcześnie świąteczny klimat. Co roku łykam to jak pelikan, dołączam do korowodu instagramowych świąteczniar, sprzątam sypialnię z niespotykaną werwą, zapalam waniliowe świeczki i rozwieszam w pokoju choinkowe lampki z pasją godną Joyce Byers w pierwszym sezonie “Strangers Things”.

Kocham nasze świąteczne rytuały rodzinne. Co roku łudzę się, że może tym razem będzie lukier jak w reklamie kawy Jacobs.

Ale na sylwestra mam jedno zadanie: nie wciągać brzucha. A jedynymi postanowieniami na nowy rok niech będzie przyglądanie się swoim emocjom, pragnieniom i reakcjom. I przypominanie sobie, że - Bogu dzięki! - nie muszę nikogo zbawiać.

Redaktorka i dziennikarka DEON.pl, autorka książki "Pełnymi garściami". Prowadzi blog dane wrażliwe.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie musisz już zbawiać świata, rodziny ani siebie
Komentarze (3)
Andrzej Ak
26 grudnia 2019, 22:21
Ja bym taki świat nazwał lukrowaną codziennością, która skutkuje ogromną niewiadomą co do naszego zbawienia; niewiadomą, która nadejdzie kiedyś wraz z opuszczeniem naszego ciała. Porzućmy ten nasz egoistyczny focus na codzienny folklor, a spróbujmy się wysilić i spojrzeć na stan naszego serca. Czy w czasie tych świąt daliśmy szansę Bogu, aby coś w naszych sercach naprawił? Czy czujemy jakikolwiek dotyk Boga w naszym wnętrzu? Czy po Eucharystii odebraliśmy należny nam Pokój, który jest jednym z wielu Darów, którymi Bóg pragnie nas ciągle obdarowywać? Porzućmy iluzję Miłości Boga, która miała by realizować się tylko w odpuszczaniu nam popełnianych grzechów. Bóg pragnie dla nas o wiele więcej. Jednak, aby móc przyjąć więcej trzeba być wewnętrznie (duchowo) lepiej przygotowanym, a to bezpośrednio jest związane nie z naszym folklorem przedświątecznym i świątecznym lecz z naszym sercem, naszą duszą i duchem oraz naszą świętością, bez której nasz duch blednie i niknie.
Andrzej Ak
26 grudnia 2019, 22:21
Cz II I jak to pogodzić choćby z naszym grzechem obżarstwa przy świątecznym stole, ze stanem czystości naszego ducha w te święta? A bez ducha człowieczego próżno zabiegać u Boga o więcej Darów, których potrzebujemy na naszych drogach życia. Duch człowieczy jest naczyniem w którym Bóg składuje swoje Dary. To naczynie musi wciąż być przez nas uświęcane na drodze dialogu człowieka z Duchem Świętym. Polecam zastanowić się nad tym, choćby przez pryzmat np tego świadectwa wiary: https://www.youtube.com/watch?v=oe95HJx5VH8
HL
~Hanna Lewandowska
30 grudnia 2019, 11:11
to super, ale co to konkretnie znaczy?