Nie tylko pedofilia zadaje dzieciom rany
W jednym z przedszkoli znajoma nauczycielka zapytała grupę 6-latków, co w sobie lubią. Dzieci zaczęły chwalić się tym, co potrafią i czego już dokonały. To samo pytanie zadała grupie czterolatków. Oni najczęściej odpowiadali: "za kręcone włosy", "za brązowe oczy", "bo jestem kwiatuszkiem tatusia".
W globalnej i lokalnej walce z pedofilią łatwo zapomnieć, że dzieci krzywdzi nie tylko czynienie z nich obiektów seksualnych przez dorosłych, choć niewątpliwie jest to jedna z największych zbrodni przeciwko nim. Dorośli zbyt często odbierają im świat, w jakim sami mieli przywilej wzrastać.
Jeszcze dwadzieścia - trzydzieści lat temu przynajmniej pozwalano nam dorastać we własnym tempie - mieliśmy dzieciństwo. Dziś panuje raczej moda, żeby dziecko wyprzedzało nie tylko rówieśników, ale również rywalizowało ze sobą samym. Nie pozwala mu się na słabość, przeciętność; często nastawia krytycznie do jego własnych ograniczeń, bo przecież może być kimś innym, lepszą wersją siebie. Niestety psychika dzieci nie nadąża za oczekiwaniami rodziców i społeczeństwa. Dorosłe dzieci - lecz nie dojrzałe - coraz częściej próbują odbierać sobie życie, które je zwyczajnie przerasta. Według statystyk prowadzonych przez Komendę Główną Policji w 2018 roku samobójstwo próbowało popełnić 746 nastolatków w wieku 13-18 lat i 1143 osoby w wieku 19-24 lat. Nie ma się co pocieszać tym, że jednocześnie zwiększa się odsetek odratowanych młodych. Istotą problemu nie jest bowiem poziom usług medycznych nad Wisłą. Pytanie, dlaczego w ogóle młodzi ludzie w Polsce chcą się zabijać. Według raportu fundacji "Dajemy Dzieciom Siłę" Polska jest pod tym względem na drugim miejscu w Europie.
"Zajmij się sobą"
Kilka dni temu, jadąc wieczorem tramwajem, moją uwagę zwrócił chłopiec, który na oko miał jakieś 10-11 lat. Krótkie spodenki, hulajnoga pod ręką i czapka z daszkiem, a obok plecak wypchany do granic możliwości, futerał z jakimś instrumentem, spora torba z zakupami spożywczymi i topowy smartfon, w którym zanurkował chwilę po wejściu do tramwaju. Wyrwał go dopiero dźwięk połączenia. "Mama wróci jutro, będę późno. Masz zakupy?… Zrób sobie śniadanie, wcześnie wychodzę... Nie graj za długo" - słychać było dość wyraźnie głos ojca. Po kilku przytaknięciach chłopiec zwiesił głowę i wrócił do grania. Po drodze przegapił swój przystanek, co było widać, gdy zaklął. Ta sytuacja jest symptomatyczna dla tego, przez co dziś przechodzi nasze najmłodsze pokolenie pozostawione zbyt często same sobie i zmuszane do uczestniczenia w wyścigu dorosłych. Dzieci ponoszą konsekwencje przyspieszenia, w jakie wprawiliśmy świat. Stają się współrodzicami, a bywa i tak, że ich zastępują na pełen etat.
Niestety rośnie nam pokolenie, które choć jest zaradne życiowo, to zupełnie nie radzi sobie z własnymi emocjami. W jednym palcu ma obsługę kalendarza i aplikacji pomagających optymalizować efekty pracy, ale gubi się w uczuciach. Pokolenie, które będzie wiedziało, na co je stać w życiu zawodowym, ale nie pozna swoich "możliwości" w kochaniu. Wyznające w życiu zasadę "no limit" i w imię tego samego braku granic pozwalające krzywdzić się za cenę akceptacji. O tym, co czują, nie dowiesz się z rozmowy, ale z instagramowych zdjęć opatrzonych hasztagami.
Oczywiście takie pokolenie wyrośnie, o ile dzisiejsze dzieci w ogóle dożyją swojej dorosłości. Statystyki samobójstw to nie jedyne, co powinno nas martwić. W marcu lekarze i rodzice zaalarmowali, że psychiatria dziecięca w Polsce jest w krytycznym stanie. Już rok wcześniej temat ten podnosił Rzecznik Praw Dziecka, ale przeszło to bez echa. Brak wykwalifikowanego personelu oraz miejsc na oddziałach przy jednoczesnym wzroście zachorowań wśród najmłodszych sprawił, że na jednym z warszawskich oddziałów szpitalnych dzieci po próbach samobójczych i z depresją zamiast do sali trafiały na dostawki w korytarzu i materace na podłodze. To nie jest przestrzeń, w której osoba chcąca umrzeć może odzyskać zdrowie i poczuć się przyjętą (zaakceptowaną).
4-latkowie mają nam coś ważnego do powiedzenia
Nie chcę pomstować na współczesność. Jest jednak coś niepokojącego w tym, że z dzieci próbuje się zrobić dorosłych. Spadają na nie dziś ciężary, z którymi nie radzą sobie rodzice, wychowawcy i państwo. Wchodzą w świat dorosłych przedwcześnie zupełnie pokiereszowane przez życie, toksyczne relacje i uzależnienia. Niszczy je obojętność dorosłych, która w zależności od szerokości geograficznej przyjmuje różne oblicza: wojny, wydawania siłą za mąż, wcielania do bojówek, głodu, bezdomności, przemocy domowej i rówieśniczej, alkoholu, narkotyków… ale i nowych technologii, presji osiągania sukcesów, zorientowania na wyniki, aż po zwyczajny brak czułości.
Skąd zatem kryzys? Dotyczy on przede wszystkim dzieci, których nikt nigdy nie przedstawił sobie samym, więc trudno od nich wymagać, że znają i kochają siebie. Ich wewnętrzne "ja" jest kimś zupełnie obcym - zbyt często znienawidzonym. Nikt im nie powiedział, że ich wartość wynika przede wszystkim z tego, że są i nie muszą zasługiwać na miłość. Swojej tożsamości i odpowiedzi na to co przeżywają, poszukują coraz częściej w wirtualnym świecie z dala od dorosłych. Szukają w sieci nie tylko rówieśników i gier, ale również seksu, przemocy i ekstremalnych doznań. Według Rzecznika Praw Obywatelskich dziś już 43 proc. z nich ogląda tzw. patosreaming. Młodzi sprawdzają, jak bardzo można nagiąć granice, w nadziei, że odnajdą własne. Wszystko po to, żeby choć trochę poznać siebie. Wydaje im się, że wtedy mogą coś o sobie powiedzieć, jeśli wiedzą, na ile ich stać.
W jednym z przedszkoli znajoma nauczycielka zapytała grupę 6-latków, co w sobie lubią. Wszystkie odpowiedzi dotyczyły sprawczości i sprawności, dzieci chwaliły się najczęściej za to, co w oczach rodziców uchodziło za wartościowe, a niektóre miały już udokumentowane pierwsze osiągnięcia. To samo pytanie zadała grupie czterolatków. Oni najczęściej odpowiadali: "za kręcone włosy", "za brązowe oczy", "bo jestem kwiatuszkiem tatusia". To naprawdę daje do myślenia. Przez dwa lata dokonuje się w nich całkowite przewartościowanie, wcale nie na lepsze.
Dziadkowie: db+; rodzice: "pała"
Dzieciom coraz trudniej spotkać się z rodzicami. Bywa, że ponad połowa ich kontaktów jest również utrzymywana w sposób wirtualny za pomocą telefonów i Facebooka. Z dziećmi się nie rozmawia, do dzieci się mówi, a obecny rozwój technologii sprawia, że to jeszcze łatwiejsze niż kiedyś. Jeśli już dochodzi do rozmów, najczęściej dotyczą one zawiedzionych oczekiwań, słabych ocen i problemów wychowawczych. Większym wsparciem dla nich okazują się często dziadkowie niż rodzice. To, co bywa nazywane rozpuszczaniem wnuków, tak naprawdę jest bezkompromisową akceptacją i bezgraniczną miłością, do której dzieci lgną i której potrzebują. Zdobywają dzięki nim najcenniejsze informacje o sobie - jestem pięknym człowiekiem, akceptowanym, moja słabość mnie nie przekreśla, moje zdolności nie mówią o mnie wszystkiego.
Tym, czego brakuje dzisiaj dzieciom, jest czas. My go mieliśmy znacznie więcej. Zmiany, które się w nas dokonywały, były ewolucją, a nie rewolucją. Dzień Dziecka to doskonały pretekst, żeby zacząć budować więź. Żaden, nawet najlepszy gadżet nie może się równać z czasem poświęconym dziecku. Bez oczekiwań, bez odmierzania go, bez dawania do zrozumienia, że musieliśmy coś poświęcić dla tego wspólnego wyjścia. A po całym dniu pełnym emocji warto po prostu usiąść i zapytać: "jak się dziś czujesz?", "czy jest coś, o czym chciałbyś bardzo porozmawiać?" i "kocham Cię" - bez żadnego "ale". Dzieci bardziej od gadżetów rozwijających ich zdolności, potrzebują rodziców i przestrzeni do bycia dzieckiem, które rozwijają ich poczucie wartości i wrażliwość. Sami zobaczcie, co je cieszy najbardziej:
Jest radość???? ????
Opublikowany przez Tata w budowie Środa, 29 maja 2019
Szymon Żyśko - dziennikarz i redaktor DEON.pl, opiekun blogosfery blog.deon.pl. Autor książki "Po tej stronie nieba. Młodzi święci". Prowadzi autorskiego bloga<<
Skomentuj artykuł