Nie wykluczajmy niepełnosprawnych dzieci ze wspólnej Eucharystii

(fot. shutterstock.com)

Nie wszyscy rodzice mają siłę i przekonanie by walczyć o obecność swoich dzieci w kościele. Znam takich rodziców, którzy regularnie zabierali dziecko na niedzielną mszę świętą gdy było małe. Gdy podrosło i stało się na swój oryginalny sposób bardziej aktywne, rezygnowali i pozostawiali swoją córkę czy syna w domu, sami przychodząc do kościoła na zmianę.

Przed dziesięciu laty moja córka Malwina przygotowywała się razem z innymi uczniami szkoły specjalnej do przyjęcia Pierwszej Komunii świętej. Gdy nadszedł dzień pierwszej spowiedzi, z lekkim niepokojem poszedłem z córką na tę uroczystość, ale miałem też w sobie ufność w nieograniczone Boże Miłosierdzie. Rodzice z dziećmi weszli do sali, w której na podłodze leżał duży krzyż. Wszyscy położyliśmy na nim ręce i odbyło się krótkie nabożeństwo pokutne, w trakcie którego, po wezwaniach i modlitwach księdza wszyscy odpowiadali: "Amen". Oczywiście, większość dzieci nie mówiła lub wydawała znane sobie i rodzicom dźwięki, taka jest uroda tej szkoły, ale wszyscy, bez wyjątku byliśmy poruszeni i rozmodleni. Następnie, na krótką chwilę każde dziecko wchodziło samo, bez rodzica do sali, w której odbywał się dalszy ciąg spowiedzi. Nie znam przebiegu tego dwuminutowego spotkania, ale po jego zakończeniu, gdy drzwi się otworzyły, Malwina wybiegła z sali rozradowana, rzuciła mi się w ramiona z okrzykiem: "Tato. Jezus naprawdę mnie kocha!" Myślę, że każdy rodzic chciałby przeżyć taką chwilę.

Podobno ksiądz Adam to wyjątek. Nie wiem, nie miałem okazji tego poglądu zweryfikować. Wierzę jednak, że jest więcej takich kapłanów.

DEON.PL POLECA

Od tamtej pory, od przyjęcia po raz pierwszy komunii świętej, Malwina nie daje się już odepchnąć od ołtarza, a i od konfesjonału nie stroni. Ma swoją osobistą relację z Jezusem i byliśmy już świadkami wielu widocznych znaków tej relacji.

Żyjemy obecnie w świecie, w którym wyraźnie zmienia się stosunek do osób z niepełnosprawnościami. W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, zaczął się w Polsce okres, który charakteryzował się intensywnym rozwojem wszelkiego rodzaju placówek opiekuńczych, świetnie wyposażonych, z dobrze przygotowaną kadrą, która zapewniała dzieciom i osobom dorosłym z różnymi niepełnosprawnościami profesjonalną opiekę. Cechą tego systemu był jednak bezwzględny paternalizm. Podopieczny był podporządkowany działaniom opiekunów, którzy starali się zapewnić jak najlepszą opiekę, zgodnie ze swoją wiedzą. Właśnie, to oni, opiekunowie (również rodzice) uważali, że wiedzą najlepiej, czego potrzebuje ich niepełnosprawny syn, córka czy podopieczny. Tego rodzaju podejście nadal bardzo dobrze jeszcze się trzyma. Dowodem na to jest gwałtowna reakcja przewodniczącej Komitetu Praw Osób z Niepełnosprawnościami ONZ pani prof. Theresii Degener w trakcie składania niedawno relacji z wykonywania przez Polskę zapisów Konwencji ONZ o Prawach Osób Niepełnosprawnych: "Skończmy z tym paternalizmem!"

Tak, wydaje się, że lepiej wiemy czego "nasi niepełnosprawni" potrzebują. No i to właśnie jest nie do przyjęcia. Podczas jednego z wywiadów, gdy opowiadałem o pracy zawodowej osób z niepełnosprawnością intelektualną, prowadzący rozmowę zapytał: "A może oni tego nie chcą?" Odpowiedziałem: "Nic prostszego, trzeba zapytać".

I tu jest klucz. Trzeba zacząć pytać.

W dzisiejszym świecie, bardziej już wyczulonym na prawa człowieka, powinniśmy dokładnie dowiedzieć się, czego naprawdę potrzebuje osoba z niepełnosprawnością. Uzyskanie rzetelnej odpowiedzi często wymaga wysiłku i czasu. Trzeba nawiązać osobistą relację, trzeba zrozumieć sposób myślenia zapytanego, stworzyć warunki do swobodnej wypowiedzi. Trzeba często wreszcie nauczyć się języka rozmówcy, aby otrzymać prawdziwą odpowiedź. W szczególności jest to ważne w przypadku osób z niepełnosprawnością intelektualną, które są najbardziej odrzuconą i wykluczoną społecznie grupą spośród osób niepełnosprawnych. Cały nowoczesny system wsparcia osób z niepełnosprawnościami powinien być oparty na jak najlepszym określeniu indywidualnych potrzeb każdej z nich. Do tego mają prawo jako ludzie i jako pełnoprawni obywatele.

Kościół katolicki w Polsce robi bardzo dużo dobrego na rzecz osób z niepełnosprawnościami. Kościelne organizacje pozarządowe prowadzą różnego rodzaju placówki opieki i wsparcia. W ramach Kościoła istnieją prawdziwe i żywe wspólnoty, takie jak "Arka" czy "Wiara i Światło", które gromadzą osoby z niepełnosprawnościami oraz ich przyjaciół i opiekunów. Parafii, w których funkcjonują takie wspólnoty jest jednak mniejszość. W większości polskich parafii osoby z niepełnosprawnościami nie mają swojego miejsca. Odbiera im się nierzadko prawo do uczestnictwa w niedzielnej mszy. Na mszy świętej bowiem, powinien trwać tradycyjnie przyjęty porządek i spokój, a te są zazwyczaj przez osoby z niepełnosprawnością zaburzane.

Dobrze jeżeli gdzieś w okolicy jest odprawiana specjalna msza święta dla osób niepełnosprawnych, ale jeśli takiej propozycji brak, nie uczestniczą w niedzielnej mszy w ogóle.

Moja córka, po tak pięknie przeżytej pierwszej spowiedzi, komunię świętą przyjęła po raz pierwszy w prawie pustym kościele. Dwa dni po uroczystym "przyjęciu" pozostałych dzieci z parafii na terenie której znajduje się jej szkoła. Nauczyciele, księża i rodzice przyjęli ten fakt jako oczywistość. Przecież Oskar, modląc się, głośno krzyczy w niezrozumiałym dla większości języku. Majka rusza się bez przerwy, a wózki Sebastiana i Krzysia zajmują dużo miejsca. Z pewnością więc wyczekiwana przez parafian uroczystość byłaby zakłócona, a i relacja wideo by się nie udała.

Nie wszyscy rodzice mają siłę i przekonanie, by walczyć o obecność swoich dzieci w kościele. Znam takich rodziców, którzy regularnie zabierali dziecko na niedzielną mszę świętą, gdy było małe. Gdy podrosło i stało się na swój oryginalny sposób bardziej aktywne, rezygnowali i pozostawiali swoją córkę czy syna w domu, sami przychodząc do kościoła na zmianę. Nie byli w stanie znieść spojrzeń, znaczących pochrząkiwań i komentarzy współparafian. Powyższy mechanizm, którego skutkiem jest wypchnięcie osób z niepełnosprawnościami z większości miejsc, w których przebywają inni ludzie, jest bardzo bolesny w przypadku zgromadzenia eucharystycznego. Wszak w zgromadzeniu chrześcijan to ci wykluczeni powinni zająć pierwsze miejsca. Podkreśla to wyraźnie papież Franciszek, życząc sobie, aby pierwsze rzędy krzeseł na uroczystościach z jego udziałem były zarezerwowane dla chorych i niepełnosprawnych.

Marzę o takiej parafialnej wspólnocie, która troszcząc się o udział swoich członków w Eucharystii, zapewniłaby odpowiednie wsparcie osobom z niepełnosprawnościami i ich bliskim tak, aby wszyscy mogli wspólnie wziąć udział w Najświętszej Ofierze. Czasami wystarczy jedna osoba, a czasem trzeba kilku parafialnych wolontariuszy, żeby wspomóc osobę z niepełnosprawnością w trakcie mszy świętej. Ale musi być to wsparcie stałe i regularne, aby budowała się wspólnotowa relacja z obecnymi na Eucharystii. Jestem przekonany, że to może być sposób na autentyczne ożywienie wspólnoty w każdej parafii.

Jean Vanier uważa, że osoby z niepełnosprawnościami są spoiwem wspólnoty i gdy ich we wspólnocie brakuje, nie da się zbudować trwałych ścian Kościoła opartego na nauce Chrystusa.

Jan Młynarczyk - przedsiębiorca, z wykształcenia fizyk, przewodniczący Rady Fundacji na Rzecz Osób Niepełnosprawnych "ARKADIA" w Toruniu, ojciec Malwiny - osoby z zespołem Downa (malwinka.pl)

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie wykluczajmy niepełnosprawnych dzieci ze wspólnej Eucharystii
Komentarze (1)
Andrzej Ak
3 grudnia 2018, 22:06
Od jakiegoś czasu sam to też zauważam w kościelnych ławkach. Zamiast wspólnoty osób zjednoczonych miłością Ducha Świętego, dostrzegam teatr ludzi, którym chyba bliżej do uczestnikiów teatru niż wierzących sercem zjednoczonym z Bogiem. Osobiście wcale bym się nie powoływał na autorytet żadnego "dyktatora" jednak, palących zmian pośród wierzących jest bardzo wiele. Zdecydowanie formuła 1 godzinnej Mszy jest niewystarczająca, aby ludzi wybudzać z letargu wiary i otwierać na poznanie Prawdy o nas samych i naszym otoczeniu. Pracy jest bardzo wiele, jednak w niektórych wspólnotach chyba musi upłynąć sporo czasu, aby coś tam drgnęło. Niestety blokada Ducha Świętego zaczyna się od hierarchów i idzie w dół do wiernych. Jak to zmienić? Ja osobiście nie wiem, a Panu się nie śpieszy ani nie jest skory, aby wymuszać zmiany na siłę.