Niepełnosprawni idą po swoje

(fot. Sergey Kohl / Shutterstock.com)

W jesiennym numerze kwartalnika "Więź" ukazała się seria tekstów poświęconych roli osób niepełnosprawnych w Kościele. Nie jest to lektura łatwa ani przyjemna. Jeśli ktoś z nas myślał, że akurat na tym polu nie daliśmy ciała, to właśnie przyszła pora, żeby się mocno zdziwił.

Dmuchany od lat balon zadowolenia z tego, że "przecież nikt nie pomaga tyle, ile my", głośno pęka w starciu z prostym pytaniem, które kierują do nas niepełnosprawni: "czy naprawdę uważacie, że wszyscy jesteśmy w Kościele równi?".

To prawda, że Kościół pomaga. Wiele kościelnych placówek opiekuje się chorymi, u których stopień niepełnosprawności uniemożliwia sprawne funkcjonowanie w społeczeństwie. Pracownicy tych instytucji są często wzorami chrześcijańskiego poświęcenia. Każdy, kto choć raz odwiedził taki ośrodek, mógł na własne oczy zobaczyć, jak wygląda ewangelia w praktyce.

Rzecz w tym, że niepełnosprawność ma więcej niż jedno oblicze. A to z kolei wymaga od nas przyjęcia więcej niż tylko jednej postawy. Ludzie o niskim stopniu niesprawności, którzy doskonale odnajdują się we wszystkich życiowych sytuacjach, nie oczekują od nas troski i współczucia. Oczekują szacunku i pełnego uznania ich roli w społeczeństwie - czyli po prostu tego, czym naturalnie darzymy siebie nawzajem. Bez ograniczeń, bez żadnych "ale". Okazuje się jednak, że szacunek przychodzi nam dużo trudniej niż współczucie. Chętnie siadamy przy łóżku niepełnosprawnego, mniej chętnie oferujemy mu jakąś ważną we wspólnocie funkcję. Opieka tak, współpraca niekoniecznie.

Instytucje państwowe wyprzedzają tu Kościół o lata świetlne. Niestety, znów zostaliśmy daleko w tyle. Przyznaję, że nie wiem, jakie rozwiązania na poziomie instytucjonalnym należałoby wprowadzić. Jednak na pewno musi je poprzedzać realna zmiana myślenia (i dotyczy to wszystkich ludzi Kościoła, nie tylko tych, którzy zajmują w nim ważne stanowiska).
Nawet jeśli deklarujemy solidarność z niepełnosprawnymi, to najczęściej i tak dzieli nas od nich mentalna przepaść. Żeby ją przeskoczyć, trzeba przede wszystkim uświadomić sobie, że stosunek do niepełnosprawnych to nie kwestia miłosierdzia - to kwestia podstawowej sprawiedliwości społecznej.

I tu zaczynają się schody. Bo cokolwiek by o nas mówić, to w miłosierdziu jesteśmy naprawdę nieźli. Lubimy z troską pochylać się nad czyjąś biedą, zwłaszcza podczas masowych akcji jak WOŚP lub Szlachetna Paczka. Katolicy, Polacy, wszyscy. Pomaganie po prostu dobrze nam wychodzi.

Tylko co z tego, skoro wielu niepełnosprawnych wcale naszej troski nie chce. Domagają się natomiast od nas sprawiedliwego traktowania. Z tym niestety mamy pewien problem. Bo o ile pomaganie nastawione jest przede wszystkim na zmianę czyjegoś życia, o tyle sprawiedliwość domaga się również ingerencji we własne. Nie chodzi więc już tylko o to, żeby iść z pomocą do niepełnosprawnych, ale żeby to oni sami weszli na nasz teren. I żebyśmy na tym terenie byli równi.

Potrzeba pomocy pojawia się zawsze tam, gdzie jest jakaś społeczna nierówność - silniejszy pomaga słabszemu, ten, kto ma więcej, wspiera tego, kto ma mniej. Jeśli naprawdę wierzymy, że osoby niepełnosprawne są nam równe (a bardzo lubimy to deklarować!) i że niczego im w stosunku do nas nie brakuje, to mamy obowiązek zaoferować im coś innego niż pomoc i współczucie. Jesteśmy im winni szacunek. Ten zaś musi przejawiać się w konkretach, czyli także w równym dostępie do pełnionych w Kościele funkcji. Tego domaga się sprawiedliwość społeczna. I zwykła ludzka przyzwoitość.

Jakie więc role powinny być powierzane niepełnosprawnym? Wszystkie, do których czują się zaproszeni przez Boga. Pracownicy kościelnych instytucji, liderzy wspólnot, kandydaci do kapłaństwa i życia zakonnego. W każdej z tych ról mogą wnieść do Kościoła tyle samo co w pełni sprawni katolicy. A pożytek z tego odniosą jedni i drudzy.

Trudno sobie wyobrazić niepełnosprawnego księdza? Owszem, trudno. I to najlepiej pokazuje, jak wiele w naszym myśleniu musi się jeszcze zmienić.

Michał Zalewski - jezuita, absolwent filozofii na Uniwersytecie Śląskim oraz kulturoznawstwa na Akademii Ignatianum. Mieszka w Warszawie

 jezuita, absolwent filozofii na Uniwersytecie Śląskim oraz kulturoznawstwa na Akademii Ignatianum. Mieszka w Warszawie

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Niepełnosprawni idą po swoje
Komentarze (1)
16 października 2018, 22:37
Bardzo odważny i potrzebny głos. Dziwię się, że tak słabo oceniany, ale myślę, że w ocenach tych pokutuje mentalność, którą autor opisuje w artykule. Znam co najmniej kilka osób, które wierzą w swoje powołanie do życia zakonnego, jednak nie mogą go realizować z racji niepełnosprawności. Ich koledzy z tą samą niepełnosprawnością zawierają związki małżeńskie.