Niepokojące przesunięcie

(fot. Marty.FM / Foter / CC BY-NC-ND 2.0)

Pojmowanie wspólnoty wierzących w Jezusa Chrystusa jako stada owiec w swej wielowymiarowości umożliwia nie tylko budowanie pięknych obrazów i porównań w opisie Kościoła, ale również pozwala na analizę występujących w niej zjawisk w specyficznym ujęciu. Z jednej strony daje szansę spojrzenia ze szczególnej, "pasterskiej" perspektywy. Z drugiej pozwala uświadomić sobie, jak sprawy wyglądają oczami tych, którzy potrzebują i wymagają prowadzenia oraz troski.

Patrząc z obydwu tych punktów widzenia, można dostrzec w funkcjonowaniu Kościoła katolickiego w Polsce coraz wyraźniejsze przesunięcie dokonujące się sferze duszpasterskiego zainteresowania poszczególnymi grupami jego członków. Jest to przesunięcie, które wpływa w równym stopniu na to, w jaki sposób Kościół jest postrzegany (przez siebie samego i na zewnątrz), jak i na to, jak sytuuje się w rzeczywistości społecznej.

Chodzi tu nie tylko o duszpasterstwo rozumiane wąsko, jako wysiłek tych, którzy otrzymali święcenia. Chodzi również o duszpasterstwo wynikające ze świadomości, że każdy uczeń Jezusa Chrystusa jest równocześnie misjonarzem. Także o wzajemnie zainteresowanie i troskę poszczególnych członków wspólnoty-stada. W dokumencie z Aparecidy, który stanowi jeden z podstawowych kluczy do zrozumienia priorytetów pontyfikatu Franciszka, można przeczytać: "Osoby świeckie są również wezwane do uczestniczenia w działaniach duszpasterskich Kościoła, po pierwsze poprzez świadectwo życia, a po drugie poprzez działania na polu ewangelizacji, życia liturgicznego oraz innych form apostolatu w zależności od lokalnych potrzeb i pod przewodnictwem swoich pasterzy. Pasterze z kolei będą gotowi otwierać przed nimi przestrzenie zaangażowania oraz powierzać im posługi i odpowiedzialności w Kościele, w którym wszyscy przeżywają odpowiedzialnie swoje powołanie chrześcijańskie".

Nadmierne dopieszczanie

Wspomniane przesunięcie najkrócej można opisać jako nadmierne dopieszczanie i dowartościowywanie jednych kosztem innych. Jako preferowanie jednego, określonego sposobu przeżywania wiary i okazywania religijności, przy równoczesnym spychaniu na margines innych rodzajów wrażliwości oraz ekspresji duchowej. W skrajnych przypadkach lekceważenie i ignorowanie przeradza się w ostentacyjną nieobecność w niektórych środowiskach i traktowanie ich jako faktycznie wykluczonych, chociaż formalnie wciąż do wspólnoty należących.

Przejawem takiego przesunięcia bywa faworyzowanie wąsko, szablonowo pojmowanej pobożności ludowej i nastawienie na takie formy kościelnej aktywności, które gwarantują liczny, masowy udział. Wyrazem tego zjawiska jest też koncentrowanie uwagi przede wszystkim na tych, którzy codziennie odmawiają różaniec w kościele, nastawieni są raczej na trwanie niż na ekspansję i klaszczą w czasie bogoojczyźnianych kazań.

Równocześnie coraz częściej można usłyszeć pełne rozżalenia i zawodu głosy mówiące o zaniedbywaniu tych mających nieco inny odcień wełny lub wyłamujących się ze zgodnego chóru nieco inną barwą głosu. Tych wystających poza szablon i schemat, poszukujących czegoś więcej niż moralizatorskich połajanek i powierzchownej akceptacji w rozmaitych grupach o charakterze towarzystwa wzajemnej adoracji. Tych wciąż poszukujących, zadających kłopotliwe (choć niejednokrotnie wcale nie trudne) pytania. Tych, którzy mają wątpliwości i nie kryją, że oczekują pomocy w ich pokonaniu, bo sami sobie nie radzą.

Wewnętrzne pęknięcie

O ile w dużych ośrodkach mogą oni liczyć na dostrzeżenie i zainteresowanie, o tyle w mniejszych faktycznie trafiają na kościelne peryferie. Nie tylko nikt ich tam nie szuka, ale niejednokrotnie z całą świadomością są spychani do rowu, aby nie zakłócali zgodnego rytmu marszu pozostałych.

Co zastanawiające, z jednej strony mamy do czynienia z faktycznym wykluczaniem czujących inaczej, przeżywających sprawy duchowe w inny sposób, odmiennie eksponujących swoją wiarę, sięgających do innych form jej ekspresji, z drugiej ci, którzy wydawałoby się są w pełni doceniani, dopieszczani i dowartościowywani, często nie tylko deklarują poczucie wykluczenia, ale również w pewnym sensie dokonują samowykluczenia, odcinając się od tamtych. Prowadzi to do pęknięcia wewnątrz wspólnoty. Do realnego rozproszenia stada, bolesnego i szkodliwego rozbicia go na pełne wzajemnych pretensji i niespełnionych oczekiwań gromadki. To sprzyja postawom cierpiętniczym, kreowaniu się na męczenników i prześladowanych, niezrozumianych i odepchniętych. Może również owocować utrwalaniem się myślenia o Kościele w kategoriach "my" i "oni", etykietowania, kto jest "prawdziwym katolikiem", a kto nim nie jest. Drastycznym przejawem takich postaw jest wzajemne ignorowanie i ostentacyjna nieobecność przedstawicieli jednej grupy w środowiskach i na wydarzeniach organizowanych przez drugą. Tten niszczący mechanizm ma zdecydowanie charakter dwustronny i objawia się  także panicznym unikaniem okazji do spotkania.

Poważny błąd

W tle "selektywnego" podejścia duszpasterskiego raz po raz pojawia się takie postrzeganie i traktowanie Kościoła, w którym nacisk położony jest przede wszystkim na bycie znakiem sprzeciwu wobec współczesnego świata. W takim rozumieniu Kościoła na pierwszym miejscu stawiane jest odrzucanie świata, jak siedliska zła, zamiast przepajania go Dobrą Nowiną o zbawieniu i miłością. Podejście takie, często skutkuje koncentracją na tropieniu zła i protestach przeciwko jego przejawom. Uzasadniane jest zwykle zdaniem z Ewangelii według św. Łukasza tzw. proroctwa Symeona, które dotyczy Jezusa Chrystusa i wynika z mocno uproszczonej interpretacji. W rzeczywistości mówi ono o tym, że nie Chrystus przyszedł, aby sprzeciwiać się światu, lecz świat będzie się Jemu sprzeciwiał. Z pozoru drobne, ale brzemienne w skutki odwrócenie kierunku.

Lekceważenie pod względem formacyjnym i pasterskim części katolików, moim zdaniem, można określić jako grzech zaniedbania. Świadome wypychanie ich ze wspólnoty Kościoła, to już rzecz bardzo zła i groźna w skutkach. Walka z wykluczeniem nie może polegać na zmianie grupy wykluczonych, zastąpienia jednych odrzuconych drugimi.

Rezygnacja z intensywnej formacji jakiejkolwiek grupy wiernych w Kościele to bardzo poważny błąd. W odniesieniu do omawianej części katolickiej wspólnoty jest to błąd przynoszący dodatkowo negatywne skutki w sferze budowania wizerunku Kościoła oraz na poziomie jego społecznego zaangażowania.

W cytowanym wyżej dokumencie z Aparecidy, którego uniwersalność pod wieloma względami Kościół w Polsce dopiero zaczyna odkrywać, znalazło się bardzo istotne stwierdzenie: "Aby wypełnić swoją misję z osobistą odpowiedzialnością, osoby świeckie potrzebują gruntownej formacji doktrynalnej, pastoralnej i duchowej oraz właściwego towarzyszenia, aby dawać świadectwo o Chrystusie i o wartościach Królestwa w społecznym, ekonomicznym, politycznym i kulturowym wymiarze życia". Wielu z tych, którzy trafiają do grupy niewystarczająco otoczonej duszpasterską troską, to ludzie mający wpływ na kształt opinii społecznej oraz posiadający możliwość podejmowania ważnych, czasami kluczowych decyzji kształtujących wymienione sfery życia w Polsce. Są w miejscach, w których potrzebna jest obecność świadomych, zaangażowanych katolików kierujących się na co dzień Ewangelią. Trudno oczekiwać, że wszyscy znajdą odpowiednią dla nich formację w trzecich zakonach, Różach Różańcowych, ruchach czy stowarzyszeniach.

Metafora stada owiec w odniesieniu do Kościoła przypomina, że we wspólnocie katolików, którą łączy wiara w Jezusa Chrystusa, Bożego Syna i Zbawiciela świata, powinna być zachowywana równowaga. Jeśli stado ma być bezpieczne, nie może być tak, że jedne owce cierpią z przesytu, a inne ledwo trzymają się na nogach z powodu głodu i pragnienia. Nie może jedna grupa narzucać wszystkim swojego sposobu przeżywania wiary, a tym bardziej nie może ona podlegać specjalnej ochronie ze strony osób odpowiedzialnych za los całego stada.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Niepokojące przesunięcie
Komentarze (48)
S
Słaba
24 sierpnia 2014, 11:51
Zagadnienie jest złożone. Na postać duchowości składa się wiele czynników, w tym psychologiczne (w skali jednostki) i socjologiczne (w skali społecznej). To może powodować różne "przesunięcia", zmieniające się w czasie, lub mniej podatne na zmiany. Jednym z istotnych czynników jest dojrzałość danego człowieka (duchowa i psychiczna). Nie jest odkrywcze stwierdzenie, że ludzi prawdziwie dojrzałych jest mało w skali społecznej. Zauważali to już dawno pisarze duchowi, np. św. Jan od Krzyża. Człowiek dojrzewa przez całe życie i danej wspólnocie są ludzie na różnych etapach drogi duchowej (a i kształty dróg są różne) i na różnych etapach rowoju psychicznego. Nie koniecznie pokrywa się to z wiekiem lub funkcją we wspólnocie. To dotyczy wszystkich stron sporów. Równoległym problemem, również dotyczącym wszystkich stron sporów, jest różnica inteligencji, wnikliwości, precyzyjności wypowiedzi, subtelności (w tym "rozdzielczości" w widzeniu problemów). I wogóle różnice w potrzebach jakichkolwiek rozważań. Nie bez powodów została kiedyś stworzona tzw. mensa, skupiająca ludzi o wyjątkowo wysokim IQ. W ten sposób, ci nieliczni ludzie, mogli nie czuć się wyobcowani ze społeczeństwa i spotkać innych, którzy mieli szansę zrozumieć o czym mówią. (Od razu wyjaśniam, że nie jestem członkiem mensy i nie wiem, jakie mam IQ. Ale nieraz czuję, że ludzie "nie łapią", o czym mówię - w Kościele również.)
K
kate
23 sierpnia 2014, 12:17
odnośnie artykułu: bardzo nierówny i dotykający zbyt wielu problemów. Jeden, który leży chyba u podłoża napisania tego artykułu: jak prowadzić duszpasterstwo, gdy obowiązująca doktryna Koscioła jest poddawana krytyce, róznie interpretowana, a czasem odrzucana. Jak się ustosunkować do tych zawirowań w świadomości religijnej wiernych. Rozumiem frustrację wielu biskupów czy księzy zaangażowanych w opracowanie i wdrożenie programów duszpasterskich: tyle wysiłku kosztowało np. wprowadzenie do szkół katechezy, a wyniki tego sa marne. Poddani obowiązkowi edukacji religijnej katolicy wykazują w wielu wypadkach ignorancję co do działań Kościoła; nie staja się bardziej pobożni, ani bardziej prawi (dojrzali w sferze etyki). No cóż Duch wiele kędy chce i kiedy chce, a wszyscy słudzy nieużyteczni jesteśmy. Ciąży na nas (nie biorę pod uwagę dzieci III RP, czyli urodzonych po 1989 roku, to osobna kategoria) odium traumy czasów wojny, który zniszczył lokalizm religijny (nie ma już np. religijności kresowej) i odium walki ideologicznej o dusze między Kościołem a władzą komunistyczną. Skutkiem jest nasze myślenie o "urawniłowce religijnej", czyli wszyscy musimy wierzyć tak samo, nie daj Boże, żeby ktoś się wyłamał z tego modelu, bo juz nie jest "nasz". Wcześniej mieliśmy "księzy patriotów", teraz "katolewicę". Wszystkim radzę wstrzymanie się od ocen tak na dwa pokolenia: mentalność religijna zmienia sie wolno. a co do duszpasterstwa: im więcej wolności wyboru, tym lepiej dla wiary. Na portalu jezuickim to chyba zrozumiałe: św. Ignacy nakazywał prowadzić ludzi ich wlasna drogą, a nie taka jaką się innym wydaje.
K
kate
23 sierpnia 2014, 11:49
dla komentujących: termin "pobożność ludowa", "religijność ludowa" pojawił się w socjologii francuskiej w okresie międzywojennym dla określenia zjawisk obserowanych we Francji w okresie rewolucji francuskiej i w czasie cesarstwa. Termin ten zaadoptował dla polskiej nauki ks. Daniel Olszewski opisując życie religijne Polaków na przełomie XIX i XX wieku i trochę niefortunnie on pokutuje w świadomości społecznej, jest nadużywany i zwykle źle rozumiany. Rozciąga się go na szereg praktyk uważanych za tradycyjnie dewocyjne jak odmawianie różańca, pielgrzymki do sanktuariów, udział w nabożeństwach majowych, itp. Rzeczywisty termin "religijność ludowa" nie ma nic z tym wspólnego: to zupełnie oderwana od doktryny praktyka religijna ludzi nie poddanych edukacji religijnej, mówimy o tzw. religijności ze słyszenia, np. gdy ktoś zafascynowany widokiem liturgii mszy św. buduje ołtarzyki i odprawia własne nabożeństwa. Dzisiaj się z tym prawie niespotykamy (zjawisko na ziemiach polskich zanikło w latach 50. XX wieku), bo katecheza (jako wtajemniczenie w doktrynę i praktyki poboznościowe) w znacznym stopniu przyczyniła się do ujednolicenia świadomości religijnej. Nie przeżywamy swojej wiary w sposób zindywidualizowany, ale bardzo uogólniony.
M
Marcus
22 sierpnia 2014, 14:18
do @Rafał Borowski: Przedstawia pan sytuacje skrajnie patologiczne (koronka i inne). Zachowuje się Pan jak ludzie, którzy na przekór nauce Kościoła potrafią wyciągnąć najgorsze brudy z życia normalnej rodziny i ukazują je w ten sposób, że dziecko, które ma ojca i matkę może mieć gorzej, niż dziecko które jest adoptowane przez parę homoseksualistów. Tak na zasadzie, że inny styl życia wcale nie może być gorszy a nawet jest lepszy. Wolę surowego katolika z ludową pobożnością,  niż "nowoczesnego" katolika, który ładnie się uśmiecha i nic poza tym. Akurat wracam z pogrzebu i jedynymi którzy śpiewali "Witaj Królowo, Matko Miłosierdzia....." byli ludzie z ludowej pobożności. A młodzież? A "nowocześni" katolicy? Oglądałi się jeden na drugiego i tematy "Jaki kupiłeś sobie samochód?" Bardziej przemówili do mnie ludzie z ludową pobożnością (nawet jeśli śpiewali "mechanicznie") niż Ci co prześcigają się w zawodach "Kto kupił większy wieniec"
22 sierpnia 2014, 17:08
A napisałem gdzieś, że katolicy rozmawiający na pogrzebie o samochodach to jest mój wzór do naśladowania i polecania innym? Są jeszcze inni katolicy. Nazwę ich „katolikami jednego razu”. Pojawiają się w kościele jeden raz - w czasie chrztu. Jeden raz - w czasie Komunii, bierzmowania, ślubu... Jeden raz - w roku - na ... święconce. I co w związku z tym?
GN
g nG
23 sierpnia 2014, 17:46
Grymasisz jak mój proboszcz zamiast chwalić Pana.
P
pytanie
20 sierpnia 2014, 09:39
Konkretnie o co chodzi w artykule? Kogo Autor ma na mysli pisząc: " Lekceważenie pod względem formacyjnym i pasterskim części katolików" - czyli kogo? Albo tu: "wzajemne ignorowanie i ostentacyjna nieobecność przedstawicieli jednej grupy w środowiskach i na wydarzeniach organizowanych przez drugą..." To poważne zarzuty, ale nie wiadomo kto kogo i za co odrzuca?
GN
g nG
20 sierpnia 2014, 10:34
Konkretnie chodzi o to, że lekceważenie jest beeee...w każdą stronę.
P
pytanie
20 sierpnia 2014, 21:38
Jasne, że lekceważenie jest beeee....., ale KTO i KOGO lekceważy? Artykuł mówi o tym  abstrakcyjnie, brak konkretów. Jest rzucanie oskarżeń, ale nie wiadomo kto jest adresatem?
A
Adam
21 sierpnia 2014, 16:22
Chodzi o rzekome wykluczenie katolewicy. Przyczyną miałby być pogląd, że na świecie dzieją się rzeczy złe, na które katolik nie może się zgodzić. To odejście od "pluszowej nowiny" propagowanej w lewicowo-katolickich mediach, tak bardzo się księdzu Stopce nie podoba. Teza karkołomna i niedorzeczna w świetle nauki Kk i jakiej takiej znajomości "tego świata", ale cóż. Niektórzy chcieliby być dopieszczani kosztem sprawiedliwości i Prawdy.
O
odpowiedź
21 sierpnia 2014, 17:17
Mama dała Jasiowi ostatnie 50 złotych na zakupy (do wypłaty było jeszcze 2 tygodnie) i mówi: - Jasiek, kupisz chleb, margarynę i kawałek sera. Reszta kasy trafia na stół. Jasiek poszedł do sklepu ale po drodze spodobał mu się misiek za całe 50 złotych. Kupił misia i pędzi do domu. Matka na to: - Jasiu coś ty zrobił! Natychmiast idź i sprzedaj tego misia. Jasiek bez namysłu poszedł opchnąć misia sąsiadce. Wchodzi do jej mieszkania a sąsiadka w łóżku z jakimś facetem. Nagle rozlega się pukanie do drzwi. Sąsiadka wpycha faceta razem z Jasiem do szafy. Jasiek w szafie do faceta: Jasiu: - Kup pan misia. Facet: - Spadaj chłopcze. Jasiu: - Bo będę krzyczał. Facet: - Masz pięćdziesiąt złotych i siedź cicho. Jasiu: - Oddaj misia. Facet: - Nie oddam. Jasiu: - Oddaj, bo będę krzyczał. Sytuacja powtórzyła się paręnaście razy, Jasiu zarobił kasy od cholery, wraca do domu z zakupami (kawior, krewetki, szynki, i całą furę szmalu jeszcze przytargał). Matka do Jasia: - Jasiek chyba Bank obrabowałeś!? Natychmiast idź do księdza i się wyspowiadaj! Jasiek poszedł do kościoła, podchodzi do konfesjonału i mówi: - Ja w sprawie Misia... - Spier..... już nie mam kasy!
K
klara
20 sierpnia 2014, 09:36
Bez histerii. Nikt nikogo nie spycha do rowu, nie wyklucza i nie dyskryminuje. Od zawsze w Kościele byli tacy, którzy szli w grupie za pasterzem  i tacy, którzy szukali bliższych czy dalszych własnych ścieżek. Oraz lepej czy gorzej się z tym czuli - ale to ich wybór. Jasne, że dobry pasterz powinien starać się przywieść je do stada, ale ich poczucie osamotnienia nie jest zawinione przez stado.
GN
g nG
20 sierpnia 2014, 10:32
Oczywiście, że bez histerii, to, że jacyś przebierańcy dla przypodobania się reprezentantkom plebsu intrygują przeciw normalności, kwaszą i grymaszą przeciw nowoczesności, i zamiast Dobrej Nowiny o zbawieniu głoszą zgorzknienie gorsze niż ludzkie wyobrażenie to tylko drobne tymczasowe utrapienia bez wpływu na cokolwiek.
K
klara
20 sierpnia 2014, 11:04
Dopiero wpół do jedenastej, a ty już ...?
A
Adam
20 sierpnia 2014, 07:27
Kradne pieniądze i chodzę do kościoła i tyle
K
Kasia
20 sierpnia 2014, 01:54
Wierzę w in vitro i chodzę do kościoła, i mi wystarczy.
A
aeternitas
21 sierpnia 2014, 00:38
Interesujące. My, katolicy, na przykład wierzymy w Boga i chodzimy do kościoła.
W
wishfullthinking
19 sierpnia 2014, 23:56
Wyobrażam sobie, że znajdą się księża na prowincji, którzy posłuchają ks. Stopki i pójdą do wątpiących. Opowiedzą im co wiedzą o Żydach, homoseksualistach i masonach oraz o roli Matki Bokiej w dziele zbawienia. Zrelacjonują także objawienia z La Salette i Rue du Bac oraz Medjugorie itp. Wątpiący stracą wówczas swe wątpliwości i uciekną ostatecznie z Kościoła. Większość duchowieństwa nie ma zasobów aby realizować zadania stawiane przez czcigodnych księży Bergoglia i Stopkę.
A
Albert
20 sierpnia 2014, 04:42
Zwłaszcza relacje z tzw. Objawień Maryjnych... Medjugorie..... Nie da się tego czytać, a co dopiero w to wierzyć. Język rodem z kiczowatych powieści, no i ta megalomania Matki Boskiej. Pożal się Boże.
K
klara
20 sierpnia 2014, 08:14
Wątpiący stracą wówczas swe wątpliwości i uciekną ostatecznie z Kościoła. Nic nowego.  „Spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, wielu mówiło: Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać? (...) Odtąd wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło” (J 6,60.66).
K
katoliczka
20 sierpnia 2014, 11:42
Medjugorje.... po co opowiadac o objawieniach diabła?
Z
Zoltan
19 sierpnia 2014, 19:32
Bardzo światły artykuł. Dzięki internetowi wiedza jest dzisiaj dostępna dla wszystkich. Kiedyś nikt nie kwestionował tego co usłyszał  z ambony. Dziś wystarczy jedno klikniecie, żeby się dowiedzieć, co inni, poza naszym księdzem,  myślą. A czasem myślą coś zupełnie odwrotnego, bardziej odkrywczego, ciekawszego i inspirujacego niż nasz poczciwy ksiądz. Zwłaszcza dotyczy to młodzieży, która czyta nie tylko polsku ale i po angielsku. Która chce wiedzieć co myśli o tym ZACHÓD. Przede wszystkim Zachód. Bo nie oszukujmy się, młodzież patrzy na Zachód i z niego czerpie wzorce. A Jaki jest Zachód, każdy wie, Zachód nie przepada za Kościołem. Jezeli nie potraktujemy poważnie "klikania" młodych, gdy nie odpowiemy na ich pytania dziś, to oni pierwsi w przyszłości powiedzą nam "do widzenia" . Oczywiście w angielskim, czyli Good bye.
jazmig jazmig
19 sierpnia 2014, 16:24
KOściól to jest ta niedoceniana przez autora pobożność ludowa. To są ci, którzy codzienie wspólnie odmawiaja różaniec i uczestniczą w innych nabożeńtwach, takich jak majówki Ci ludzie są solą Kościoła, o nich trzeba dbać, żeby nie zaprzepaścić ich dorobku, jak to się stało w wielu zachodnich Kościołach. Natomiast poszukujący odpowiedzi na różne pytania, to margines. Owszem, nieraz interesujący, ale jednak margines. Na pewno warto się nimi zając i jest wiele miejsc, gdzie mogą się oni odnaleźć. W dobie samochodów i internetu nie są oni samotni, jak to sugeruje autor. Jeżeli utracimy ludzi z tzw. pobożności ludowej, to margines zadający pytania nie będzie tworzył Kościoła, tego Kościoła bowiem już nie będzie.
Z
Zoltan
19 sierpnia 2014, 20:06
Pomimo tego co napisałem powyżej, muszę się jednak zgodzić z twoim stanowiskiem. Zwłaszcza z ostatnim zdanie twojej wypowiedzi.
Kamila
19 sierpnia 2014, 21:20
Niestety, poszukujący odpowiedzi to nie margines - to coraz większa grupa. I musimy się starać, by odpowiedzi nie znaleźli poza stadem
19 sierpnia 2014, 21:31
Czyżby Kościół to była jakaś określona liczba członków?Jeżeli tak to ile? Wydaje mi się że nie zawsze ilość przekłada się na jakość.
GN
g nG
19 sierpnia 2014, 23:05
A dlaczego niestety? Przed wiekiem dość powszechny był analfabetyzm, przed 30 laty tylko 5 procent młodzieży miało szanse na studia a teraz to już z 50. Przyzwyczajenie do nazywania jakiejś niewygodnej grupy marginesem nic nie pomoże.
19 sierpnia 2014, 23:28
Jakbyś nie zaklinał rzeczywistości, pobożność ludowa nie wystarczy. Czy potrzebna? Tak, oczywiście, jak najbardziej, jeśli jest naturalnym sposobem wyrażania wiary, a nie tylko dewocyjnym wykonywaniem mechanicznie określonych rytuałów, wymawianiem wyuczonych modlitw (bezrozumnie, jak mantry, w ramach wielomówstwa). Modlić się sercem, a nie ustami. Załóżmy jednak, że pobożność ludowa jest idealnie praktykowana. Czyż i to by wystarczyło? Broń mnie Panie Boże przed taką nieroztropnością. Należy dbać nie tylko o trochę oliwy, ale o pełnię. Bowiem cóż to w świetle zmian na świecie? Nie mają szans na przeżycie w wyłącznej, powszechnej, rozwijającej się formie pewne praktyki. Błędem jest też myślenie, że sól i światło dla innych ludzi są w stanie utrzymywać wyłącznie przedstawiciele pobożności ludowej, nawet w tym właściwym wykonaniu. Nie oznacza to rzecz jasna beznamiętnego otwarcia na wszystko, bo świat się nie podda, będzie kusił, relatywizował. Niestety, wbrew pozorom, ogromną łatwizną jest zamknąć się w ramach pewnych rytuałów (bo kiedyś u innych wyrażały to i to), skupiania się wyłącznie na literze prawa, pokazywania skrajnie pruderyjnej moralności (na pokaz?), gdy serce zimne dla innych i żadne świadectwo miłości Chrystusowej. Miedź brzęcząca, cymbał brzmiący...
Z
Zoltan
20 sierpnia 2014, 00:22
Tez jestem za jakością, chociaż czarno to widzę. Dlatego napisałem, ze zgadzam się z Jazmigiem. Przypomina mi się w związku tym pewna wypowiedz Benedykta vi, z czasów, kiedy jeszcze był młodym kapłanem?, biskupem?, nie pamietam. Otóż w wywiadzie radiowym zapytany czy postawił by na ilośc czy jakość w Kościele, odpowiedział: jakość. I zaraz po tym powiedzial: zdaje sobie z tego sprawę, ze takie podejście uczyni w końcu z KK nikomu nie znana, mała sektę, która będzie się zbierać po prywatnych mieszkaniach. Ale w dalszym ciagu obstaje przy jakości. Calym swoim pontyfikatem był wierny tej regułe.  Czy wtedy jako młody ksiądz wygłosił swego rodzaju proroctwo..... Przyszłość pokaże.
WD
Wujek Dobra Rada
20 sierpnia 2014, 08:41
A cóż to za potworek "dewocyjnie wykonywanie mechanicznie określonych rytuałów"? Mógłbyś to bardziej przybliżyć, bo w pewnym sensie brzmi to intrygująco. Zanim, być może, odpowiesz to pokuszę się zgadnąć. Czy to jest coś takiego jak, porównując do życia codziennego, mycie zębów? Jest ono dla mnie powtarzającym się rytuałem, który niemal w całości wykonuje mechanicznie. Wiem jak ważne jest to dla mojego zdrowia co najmniej od czasu jednego z odcinków "Było sobie życie" gdzie paskudnę ludziki czekają na cukier aby zrobić dziurę w zębie.  Do tego dochodzi estetyka, oszczędność pieniędzy. Wiem o tym i już się nad tym nie zastanawiam. Czy mój mechaniczny i bezrefleksyjny rytuał mycia zębów jest bezmyślny?
WD
Wojtek Duda
20 sierpnia 2014, 08:49
zęby to nie dusza, a modlitwa to nie mycie. porównanie nie na miejscu 
20 sierpnia 2014, 08:59
Nie do końca potrafię odnaleźć analogię pomiędzy myciem zębów, a modlitwą codzienną. Modlitwa to rozmowa, relacja z Bogiem. To prędzej podobieństwem byłoby, gdyby Twoje relacje małżeńskie wyglądały tak, że po latach nie słuchasz, co do Ciebie żona mówi, tylko mówisz cały czas coś tam od siebie. Nawet trafią się pozornie dobrze brzmiące słowa: dbam o Was, troszczę się o was przecież, haruję jak wół od rana do nocy. Nawet zdarzyłoby się: „kocham Was”, wypowiedziane mechanicznie, beznamiętnie, bez spojrzenia nawet w kierunku żony, rodziny. Nigdy przytulenia. Pobycia razem. Pośmiania się. Tylko grobowa atmosfera, codziennie. Można też w tym klimacie codziennie kupować różę żonie. Ciekawe, jak szybko znudziłoby się to żonie, zwłaszcza gdyby nie miała partnera do rozmów, osoby, która chce ją zrozumieć, wyrozumieć itd. A przykład już konkretny, pierwszy z brzegu, jeden z całej masy, kiedyś na odmawianiu koronki do Miłosierdzia Bożego. Garstka ludzi. Pewna kobieta, z posępną miną od początku spotkania, bez najmniejszej oznaki uśmiechu, jakiejkolwiek serdeczności dla pozostałych, w czasie już odmawiania koronki, wymyśliła, że kolejną cząstkę będzie mówił chłopiec obok. On na początku nie zajarzył, że się tego o niego oczekuje, to go tak agresywnie zapędziła do odmawiania tego, takim tonem, że odechciało mi się dalej wypraszać to Miłosierdzie Boże dla nas i dla całego świata, w tym towarzystwie.
WD
Wujek Dobra Rada
20 sierpnia 2014, 09:18
Modlitwę wymieniłeś jako drugą i nie o nią pytałem tylko o rytuały. Jaki facet przynosi codziennie żonie róże, a jednocześnie wszystko leży odłogiem. Wydaje mi się, że albo psychopata, który chce ją tym zadręczać, albo ktoś kto chce nawiązać kontakt, ale może inaczej nie potrafi więc próbuje coś zdziałać tą różą. To jednak będą sytuację wyjątkowe, a z tego co zrozumiałem osoby wykonujące mechaniczne rytuały to sporo grupa, jeśli to temat do szerszych dyskusji.
WD
Wujek Dobra Rada
20 sierpnia 2014, 09:27
Założyłeś, że rytuał oznacza modlitwę. Ja tego nie wiem więc dopytuje. ps. Modlitwa obmywa naszą duszę. Hm... nie widzę w tym nic niewłaściwego.
20 sierpnia 2014, 09:30
Rytuałem jest całokształt wykonywanych czynności, wypowiadanych słów, naszego zachowania w jakimś związku małżeńskim. Przykład z różą miał być wyrazisty. Nie trudno będzie Tobie przypomnieć sobie, albo raczej Twojej żonie - jeśli ją masz - wskazać Ci, kiedy "dewocyjnie wykonujesz mechanicznie określone rytuały" w Waszym związku...
WD
Wujek Dobra Rada
20 sierpnia 2014, 10:07
Nie mam takiego zwyczaju, że zadaje pytania, w których nie wiem o co chodzi ;-)
jazmig jazmig
20 sierpnia 2014, 11:38
Deowcyjnie odprawiane rytuały to podstawa KK, nieważne, kto je odprawia: księża podczas mszy i inych nabożeństw, wierni podczas nabożeństw i innych modlitw lub wierni modlący się w swoich domach. Oni wszyscy odprawiają rytuały jak najbarddziej dewocyjnie i to właśnie jest Kościół. Natomiast nie znalazłem w pana tekście alternatywy dla tych rytuałów.
20 sierpnia 2014, 13:01
Alternatywa? Nie trudno się domyślić z moich wpisów pod tym artykułem. Po prostu nie dewocyjnie praktykowana wiara, ukazująca żywą relację z Bogiem, który jest Miłością. Ona może być w każdej wersji katolicyzmu, również w tej pobożności ludowej. Ale nie tylko. Bóg nie jest tak ograniczony ludzko. Dlaczego więc inni roszczą sobie prawo do uznawania swego sposobu praktykowania wiary jako jedynego najlepszego? Mniej automatyzmu, legalizmu, więcej serca dla Boga, a przede wszystkim dla ludzi. Albo ktoś ma miłość dla innych, albo nie ma. Tego się nie da oszukać. A bez tego, można sobie to wszystko o kant ... Miedź brzęcząca...
20 sierpnia 2014, 17:57
Wyjedź chociaż raz za granicę. Zobacz jak ludzie w innych krajach tworzą Kościół, którzy jest bardziej żywotny i zaangażowany w przeżywaniu osobistej wiary oraz działaniu we wspólnocie i dla innych. Na to są konkretne badania. Np. we Francji, która jest paradoksalnie tak laicka, procent ludzi z "głębokim doświadczeniem duchowym" jest znacznie większy niż w arcy-katolickiej Polsce... Gdyby popatrzeć na to jak niemieckie parafie udzielają się na rzecz pracy charytatywnej i przełożyć to na grunt Polski to pozostałby nam tylko wstyd. Nie mówię o Caritas, ale o "czynie parafialnym". Dlaczego ludzie stawiający sobie pytania, mający w większości wyższe wykształcenie, obyta w świecie, poszukująca prawdy o sobie i o świecie, a takich jest coraz więcej, i jest to grupa wiekowa 18-50 ma szukać sobie po mieście / Polsce miejsca na modlitwę?  Dlaczego mają mieć inne prawa niż grupa różańcowa? Bo co? Bo sodalicje mariańskie powstały w XIX wieku i tylko dlatego są predestynowane? "Bo tak było zawsze" - Nie, tak było za komuny, gdy niewiele można było i niewiele się wiedziało. To nie powód by dawać im jakieś specjalne pierwszeństwo przed Odnową czy Grupą Biblijną (która powinna być nota bene podstawową ofertą parafii dla wiernych)? Problem postawiony w artykule jest głębszy i duszpasterz doczyta go od razu - księża są formowani do pobożności ludowej. W niej się dobrze czują i ją będą hołubić (świadomie lub nieświadomie). Ale oni są Kościoła a nie Kościół ich. Młode pokolenie  wie to już od dawna, a wielu księży jeszcze nie... Tu zaczynają się problemy.
WD
Wujek Dobra Rada
20 sierpnia 2014, 19:57
Rafale, w związku Twoją odpowiedzią dla Jazmiga mam takie pytanie: czy pobożność nieludowa również "dewocyjnie wykonuje mechanicznie określone rytuały"?
20 sierpnia 2014, 21:24
Niestety tak. Prędzej, czy później ta zaraza dopada w mniejszym, czy większym stopniu również inne aktywności, które z początku tchnęły świeżością wiary.
M
Mellabe
20 sierpnia 2014, 23:00
Odnowa to bardzo powierzchowne, emocjonalne przezywanie wiary. Lepsze już kółko różańcowe.
A
Adam
21 sierpnia 2014, 16:51
A byłeś kiedyś za granicą? Pewnie nie, bo byś nie wypisywał takich niedorzeczności. Za granicą, którąkolwiek, jest kryzys wiary. Chyba najlepiej jest w Słowacji. A co do sytuacji we Francji, to tak, jest tam garstka bardzo pobożnych ludzi, jeżdżących na pielgrzymki do Lourdes, Medjugorie, ... A ci, co tacy byli otwarci, dawno już odeszli. W Niemczech jest podobnie, ludzie odchodzą z Kk, choć taki "otwarty", rocznie około 100 000 - oficjalna statystyka. A praca charytatywna, tak jest wykonywana, ale przez urzędników opłacanych przez Kościół. Tego jednak nie widać z okna autokaru.
B
biskup
23 sierpnia 2014, 05:48
najlepsze jest jednak rżnięcie w dupę ministrantów przez księdza biskupa. To jest kwintesencja wspóczesnego katolicyzmu.
MR
Maciej Roszkowski
26 sierpnia 2014, 14:58
Kilka lat temu byłem w Holandii we Franeker (wielkości naszego Pułtuska). Na jednej z dwóch mszy w jedynym czynnym kosciele było 15 osób, w tym mój kuzyn i ja. Nie wiem czy ktioś jeszcze pamieta jak "przyjaciele" Kościołą ubolewali po Vaticanum II nad ludową zacofana polska pobożnoscią i przedstawiali postępowy kościół holenderski z  prymasem kard. Alfrinkiem na czele. No i po 50 latach Kocioła w Holandii nie ma, a kraj ten przoduje we wszystkich nowomodnych zboczeniach.  Kosciół nie może być  ani otwarty ani zamknięty, ani postępowy ani wsteczny. Albo realizuje naukę Chrystusa (wiernie!) albo ginie.
A
Anna
19 sierpnia 2014, 16:10
Tym, co naprawdę szkodzi kościołowi i mnie przeraża, to że można np. przez 20 lat (!!!!) udawać, że nic się nie działo, gdy się działo:  http://www.tvn24.pl/ofiar-szukal-w-konfesjonale-zakon-wiedzial-ale-jedyna-kara-bylo-przeniesienie,458353,s.html
W
WDR
20 sierpnia 2014, 08:42
To prawie jak w telewizji BBC. Tam przymykano oczy jeszcze dłużej.
GN
g nG
19 sierpnia 2014, 14:42
To nie tylko praktyka przepracowanych duszpasterzy, to także wielka polityka ciągnąca się od bardzo dawna a hołubiona przez znaczną część kleru. Przynajmniej od początku lat 90-tych. Wtedy ujawniły się mocne rozdźwięki między zasiedziałą w Kościele peerelowską inteligencją a duchowieństwem, które nie potrafiło(albo nie chciało... nie mogło) znaleźć się pozytywnie w dobie przekształceń i dość często  psioczyło przeciw zachodowi(aż do referendum akcesyjnego do UE). Nieliczni mieli tupet by pytać czy wielebni woleliby wybrać sytuację naszych wschodnich sąsiadów. Wystarczyło 15 lat i samo wylazło co do czego służy.