Niepokojące przesunięcie
Pojmowanie wspólnoty wierzących w Jezusa Chrystusa jako stada owiec w swej wielowymiarowości umożliwia nie tylko budowanie pięknych obrazów i porównań w opisie Kościoła, ale również pozwala na analizę występujących w niej zjawisk w specyficznym ujęciu. Z jednej strony daje szansę spojrzenia ze szczególnej, "pasterskiej" perspektywy. Z drugiej pozwala uświadomić sobie, jak sprawy wyglądają oczami tych, którzy potrzebują i wymagają prowadzenia oraz troski.
Patrząc z obydwu tych punktów widzenia, można dostrzec w funkcjonowaniu Kościoła katolickiego w Polsce coraz wyraźniejsze przesunięcie dokonujące się sferze duszpasterskiego zainteresowania poszczególnymi grupami jego członków. Jest to przesunięcie, które wpływa w równym stopniu na to, w jaki sposób Kościół jest postrzegany (przez siebie samego i na zewnątrz), jak i na to, jak sytuuje się w rzeczywistości społecznej.
Chodzi tu nie tylko o duszpasterstwo rozumiane wąsko, jako wysiłek tych, którzy otrzymali święcenia. Chodzi również o duszpasterstwo wynikające ze świadomości, że każdy uczeń Jezusa Chrystusa jest równocześnie misjonarzem. Także o wzajemnie zainteresowanie i troskę poszczególnych członków wspólnoty-stada. W dokumencie z Aparecidy, który stanowi jeden z podstawowych kluczy do zrozumienia priorytetów pontyfikatu Franciszka, można przeczytać: "Osoby świeckie są również wezwane do uczestniczenia w działaniach duszpasterskich Kościoła, po pierwsze poprzez świadectwo życia, a po drugie poprzez działania na polu ewangelizacji, życia liturgicznego oraz innych form apostolatu w zależności od lokalnych potrzeb i pod przewodnictwem swoich pasterzy. Pasterze z kolei będą gotowi otwierać przed nimi przestrzenie zaangażowania oraz powierzać im posługi i odpowiedzialności w Kościele, w którym wszyscy przeżywają odpowiedzialnie swoje powołanie chrześcijańskie".
Nadmierne dopieszczanie
Wspomniane przesunięcie najkrócej można opisać jako nadmierne dopieszczanie i dowartościowywanie jednych kosztem innych. Jako preferowanie jednego, określonego sposobu przeżywania wiary i okazywania religijności, przy równoczesnym spychaniu na margines innych rodzajów wrażliwości oraz ekspresji duchowej. W skrajnych przypadkach lekceważenie i ignorowanie przeradza się w ostentacyjną nieobecność w niektórych środowiskach i traktowanie ich jako faktycznie wykluczonych, chociaż formalnie wciąż do wspólnoty należących.
Przejawem takiego przesunięcia bywa faworyzowanie wąsko, szablonowo pojmowanej pobożności ludowej i nastawienie na takie formy kościelnej aktywności, które gwarantują liczny, masowy udział. Wyrazem tego zjawiska jest też koncentrowanie uwagi przede wszystkim na tych, którzy codziennie odmawiają różaniec w kościele, nastawieni są raczej na trwanie niż na ekspansję i klaszczą w czasie bogoojczyźnianych kazań.
Równocześnie coraz częściej można usłyszeć pełne rozżalenia i zawodu głosy mówiące o zaniedbywaniu tych mających nieco inny odcień wełny lub wyłamujących się ze zgodnego chóru nieco inną barwą głosu. Tych wystających poza szablon i schemat, poszukujących czegoś więcej niż moralizatorskich połajanek i powierzchownej akceptacji w rozmaitych grupach o charakterze towarzystwa wzajemnej adoracji. Tych wciąż poszukujących, zadających kłopotliwe (choć niejednokrotnie wcale nie trudne) pytania. Tych, którzy mają wątpliwości i nie kryją, że oczekują pomocy w ich pokonaniu, bo sami sobie nie radzą.
Wewnętrzne pęknięcie
O ile w dużych ośrodkach mogą oni liczyć na dostrzeżenie i zainteresowanie, o tyle w mniejszych faktycznie trafiają na kościelne peryferie. Nie tylko nikt ich tam nie szuka, ale niejednokrotnie z całą świadomością są spychani do rowu, aby nie zakłócali zgodnego rytmu marszu pozostałych.
Co zastanawiające, z jednej strony mamy do czynienia z faktycznym wykluczaniem czujących inaczej, przeżywających sprawy duchowe w inny sposób, odmiennie eksponujących swoją wiarę, sięgających do innych form jej ekspresji, z drugiej ci, którzy wydawałoby się są w pełni doceniani, dopieszczani i dowartościowywani, często nie tylko deklarują poczucie wykluczenia, ale również w pewnym sensie dokonują samowykluczenia, odcinając się od tamtych. Prowadzi to do pęknięcia wewnątrz wspólnoty. Do realnego rozproszenia stada, bolesnego i szkodliwego rozbicia go na pełne wzajemnych pretensji i niespełnionych oczekiwań gromadki. To sprzyja postawom cierpiętniczym, kreowaniu się na męczenników i prześladowanych, niezrozumianych i odepchniętych. Może również owocować utrwalaniem się myślenia o Kościele w kategoriach "my" i "oni", etykietowania, kto jest "prawdziwym katolikiem", a kto nim nie jest. Drastycznym przejawem takich postaw jest wzajemne ignorowanie i ostentacyjna nieobecność przedstawicieli jednej grupy w środowiskach i na wydarzeniach organizowanych przez drugą. Tten niszczący mechanizm ma zdecydowanie charakter dwustronny i objawia się także panicznym unikaniem okazji do spotkania.
Poważny błąd
W tle "selektywnego" podejścia duszpasterskiego raz po raz pojawia się takie postrzeganie i traktowanie Kościoła, w którym nacisk położony jest przede wszystkim na bycie znakiem sprzeciwu wobec współczesnego świata. W takim rozumieniu Kościoła na pierwszym miejscu stawiane jest odrzucanie świata, jak siedliska zła, zamiast przepajania go Dobrą Nowiną o zbawieniu i miłością. Podejście takie, często skutkuje koncentracją na tropieniu zła i protestach przeciwko jego przejawom. Uzasadniane jest zwykle zdaniem z Ewangelii według św. Łukasza tzw. proroctwa Symeona, które dotyczy Jezusa Chrystusa i wynika z mocno uproszczonej interpretacji. W rzeczywistości mówi ono o tym, że nie Chrystus przyszedł, aby sprzeciwiać się światu, lecz świat będzie się Jemu sprzeciwiał. Z pozoru drobne, ale brzemienne w skutki odwrócenie kierunku.
Lekceważenie pod względem formacyjnym i pasterskim części katolików, moim zdaniem, można określić jako grzech zaniedbania. Świadome wypychanie ich ze wspólnoty Kościoła, to już rzecz bardzo zła i groźna w skutkach. Walka z wykluczeniem nie może polegać na zmianie grupy wykluczonych, zastąpienia jednych odrzuconych drugimi.
Rezygnacja z intensywnej formacji jakiejkolwiek grupy wiernych w Kościele to bardzo poważny błąd. W odniesieniu do omawianej części katolickiej wspólnoty jest to błąd przynoszący dodatkowo negatywne skutki w sferze budowania wizerunku Kościoła oraz na poziomie jego społecznego zaangażowania.
W cytowanym wyżej dokumencie z Aparecidy, którego uniwersalność pod wieloma względami Kościół w Polsce dopiero zaczyna odkrywać, znalazło się bardzo istotne stwierdzenie: "Aby wypełnić swoją misję z osobistą odpowiedzialnością, osoby świeckie potrzebują gruntownej formacji doktrynalnej, pastoralnej i duchowej oraz właściwego towarzyszenia, aby dawać świadectwo o Chrystusie i o wartościach Królestwa w społecznym, ekonomicznym, politycznym i kulturowym wymiarze życia". Wielu z tych, którzy trafiają do grupy niewystarczająco otoczonej duszpasterską troską, to ludzie mający wpływ na kształt opinii społecznej oraz posiadający możliwość podejmowania ważnych, czasami kluczowych decyzji kształtujących wymienione sfery życia w Polsce. Są w miejscach, w których potrzebna jest obecność świadomych, zaangażowanych katolików kierujących się na co dzień Ewangelią. Trudno oczekiwać, że wszyscy znajdą odpowiednią dla nich formację w trzecich zakonach, Różach Różańcowych, ruchach czy stowarzyszeniach.
Metafora stada owiec w odniesieniu do Kościoła przypomina, że we wspólnocie katolików, którą łączy wiara w Jezusa Chrystusa, Bożego Syna i Zbawiciela świata, powinna być zachowywana równowaga. Jeśli stado ma być bezpieczne, nie może być tak, że jedne owce cierpią z przesytu, a inne ledwo trzymają się na nogach z powodu głodu i pragnienia. Nie może jedna grupa narzucać wszystkim swojego sposobu przeżywania wiary, a tym bardziej nie może ona podlegać specjalnej ochronie ze strony osób odpowiedzialnych za los całego stada.
Skomentuj artykuł