Niewidzialni jak dobro. Gdy spotkasz wolontariusza, powiedz mu dobre słowo
W minionym tygodniu zatrzymała mnie pojawiająca się w kilku miejscach informacja, że na dwa-trzy dni przed finałem akcji Szlachetna Paczka nie wszystkie rodziny znalazły swoich darczyńców. Wpisywało się to w naszą rodzinną obserwację, że w tym roku charytatywnych dzieł jakoś mniej. Co się za tym kryje? Zapewne w kolejnych miesiącach pojawią się jakieś specjalistyczne analizy w tym temacie, choć być może to tylko nasza, jednostkowa obserwacja. Ale nawet jeśli tak jest, to może mimo wszystko warto zwrócić uwagę na dwie rzeczy.
Dobroczynności w tym roku jakby mniej
Zaglądam do notatek w pamiętniku. Podsumowanie przedświątecznych inicjatyw, w których braliśmy udział jako rodzina w adwencie 2023 - rozmaitych dobroczynnych "paczek", zbiórek i kiermaszy, w których braliśmy udział - trzydzieści sześć (liczba wpisana pod datą 23 grudnia). Dużo, bo jesteśmy dużą rodziną. Każde z naszych dzieci w swoich szkołach i przedszkolach brało aktywny udział w licznych inicjatywach, były też osobne akcje w naszych wspólnotach, pracach i w szerokim kręgu znajomych. W tym roku jest ich wyraźnie mniej - do dzisiaj (tekst piszę 14 grudnia) "tylko" jedenaście.
Nie żebym narzekała, ale czytając rozmaite raporty wiem, że nie kryje się za tym fakt, że potrzebujących jest mniej. Biedańsk - fikcyjne miasto biednych ludzi - zamieszkuje 2,5 mln Polaków żyjących za mniej niż 30 zł dziennie i w samym tylko 2023 przybyło mu 800 tys. "mieszkańców" (wszystkie dane z wydanego przez Szlachetną Paczkę "Raportu o biedzie 2024") ). To oznacza, że co piętnasty Polak żyje w skrajnym ubóstwie, a tylko 37% z tej rzeszy objęta jest państwowym wsparciem socjalnym. Reszta - czasem o kilka złotych - przekracza mityczny próg 776 zł na miesiąc, co uniemożliwia im korzystanie ze świadczeń pieniężnych w ramach pomocy socjalnej. Grono tych, którzy w grudniu nie tyle marzą o poczuciu magii świąt, co o skromnej wigilii w ciepłym pomieszczeniu - niestety wyraźnie wzrosło w naszym kraju. Tym bardziej dziwi to, że w poprzednich edycjach Szlachetnej Paczki trzeba było się spieszyć z rezerwacją "potrzebujących", bo tak szybko znikali z bazy, a w tym roku jeszcze na kilka dni przed finałem spokojnie można było znaleźć na stronie rodziny do zaopiekowania się. Czyżby blask migoczących już od listopada świątecznych dekoracji i neonów przyćmił nam tę mniej kolorową rzeczywistość naszych sióstr i braci?
Bieda nie jest ostentacyjna, nie zabiega o uwagę
Bieda nie jest ani atrakcyjna, ani - w wielu przypadkach - ostentacyjna. Kryje się za zamkniętymi drzwiami samotnych, opuszczonych, schorowanych, w rozmaitych odsłonach wykluczonych. Nie zabiega krzykiem o naszą uwagę. często osoby nią dotknięte nie mają nawet pojęcia, że mogą prosić o pomoc... Na betlejemski żłób możemy się natknąć bliżej i częściej, niż nam się wydaje. Pokusa odwracania wzroku bywa jednak nieodparta i mówię to w pierwszej kolejności do samej siebie! Fakt - nie ja przyszłam zbawić świat, ale to przez swoich uczniów Jezus rozdawał chleb tłumom w Galilei. A ja aż nazbyt ochoczo mówię Mu: "Miej mnie za usprawiedliwionego" (Łk 14, 18-20).
"Wie pani, ja się tak namęczyłam w ubiegłym roku, żeby tę całą paczkę logistycznie ogarnąć, że już w tym roku stwierdziłam, że sobie daruję. Wydać pieniądze każdy potrafi, ale koniec końców to ja potem musiałam z maleńką grupą uczniów - wie pani przecież, jak te wszystkie dzieci w grudniu chorują - te wszystkie pudła spakować, ogarnąć transport i jeszcze przebrać pół pomieszczenia produktów, co było zgodne ze spisem potrzebnych rzeczy, a co ludziom się wydawało, że to może się naszej podopiecznej przydać. Prosiłam o pomoc, ale wie pani, łatwo jest zignorować ogłoszenie na Librusie czy mejla. W tym roku nie chciałam już brać za to wszystko odpowiedzialności" - powiedziała znajoma nauczycielka, gdy zagadnęłam ją, dlaczego nasza szkoła w tym roku w Szlachetną Paczkę się nie zaangażowała. Dwie rzeczy mnie szczególnie zatrzymały w jej wypowiedzi.
Wspomniane na początku trzydzieści sześć akcji brzmi może dla niektórych bardzo imponująco, ale to przecież liczba, która opisuje bardziej nasze finansowe niż czasowe zaangażowanie. W tym kryją się przede wszystkim te zaniesione do salek Caritasu reklamówki z jedzeniem, datki przesłane znajomym, którzy zwrócili się z prośbą, by gdzieś kogoś wesprzeć czy wykonywanie przelewów na rozmaite dzieła dobroczynne w ramach jałmużn adwentowych. Inicjatyw, które pochłonęły więcej naszego czasu, energii, sił niż tylko wrzucenie określonej sumy pieniędzy, było zdecydowanie mniej. Dla jasności - nie deprecjonuję w żaden sposób dobra płynącego z finansowego wspierania. Ale myślę, że tutaj jak na dłoni widać to, o czym Kościół mówi od lat. Sam gest wrzucania datku nie zawsze poszerza nasze serca. Czasem do przemiany, uwrażliwienia, zaowocowania większą miłością w świecie potrzebne jest dopiero rzeczywiste zobaczenie potrzebującego i zbliżenie się do jego świata. W realu.
Tej pracy jest dużo i jest niewidoczna
Jest jeszcze to straszne słowo na "o...". Odpowiedzialność. Z ogromną wdzięcznością patrzyłam w minioną sobotę na I. i M., które od wielu, wielu lat biorą na swoje barki koordynowanie Szlachetnej Paczki w ramach mojej wspólnoty. Dziewczyny wybierają nam rodzinę, rozdzielają potrzeby, uzgadniają wszystkie niezbędne w takiej akcji szczegóły: znajdują odpowiedź na rozmaite pojawiające się w trakcie akcji pytania (typu: czy transport węgla można ogarnąć w innym terminie?), wiedzą kto, gdzie i kiedy może ile wydać, jak rozlokować wydatki, by starczyło na wszystko, co jest na liście potrzeb danej rodziny. Tej pracy jest bardzo dużo i zazwyczaj jest ona kompletnie niewidoczna dla nas, członków i przyjaciół WJD, których podstawowym zadaniem jest zebrać jak najwięcej pieniędzy, a potem wydać je zgodnie z dyrektywami koordynatorek. Czasami uśmiecham się, że pod tym kątem działamy już jak jakiś maleńki, nieźle naoliwiony trybik w całym tym szlachetnopaczkowym silniku. I wszystko jest fajnie, dopóki idzie ok. Ale gdy wspólnotę dziesiątkują wirusy, samochody się psują, a zamówione produkty nie dochodzą na czas, ostatecznie to one dwie dźwigają na sobie największą odpowiedzialność za to, by zadanie zostało zrealizowane. Jako "zwykły" uczestnik takiej akcji widzę, jak wygodnie mi się pomaga, gdy to nie na mnie spoczywa ta finalna, jednostkowa odpowiedzialność, za danie słowa: "Tak, zabierając danego potrzebującego z bazy, zapewnimy jego trzy główne potrzeby".
Doceń dobrym słowem wolontariusza, którego spotkasz
I myślę sobie, że to może być takie zadanie dla każdego z nas (nie tylko) na te ostatnie dni przedświątecznej bieganiny: docenić dobrym słowem każdego wolontariusza, którego spotkamy na naszej drodze. Zauważyć jego poświęcony czas, energię, zaangażowanie, profesjonalizm - i wyrazić swoją wdzięczność, podziw, szacunek. Ja wiem, że ci ludzie mają swoje motywacje i w zdecydowanej większości robią to dlatego, że w ten sposób wyrażają swoją miłość do bliźniego. Nie czekając ani na wynagrodzenie, ani na oklaski. Ale nie zmienia to faktu, że dobre słowo (to taka chrześcijańska prawda, która łatwo nam umyka) daje życie: energię, siły, motywację. I to też jest konkret, który każdy z nas może zrobić, by ten ocean nieskończonych bied i trosk tego świata miał jak najwięcej rąk na pokładach łodzi ratunkowych.
Skomentuj artykuł