Nuda w szkole?! No weźże, daj spokój
Właściwie zgadzamy się z psychologami, że nuda jest potrzebna. Nawet jesteśmy skłonni przytaknąć, że w przestymulowanym bodźcami świecie wszyscy powinni czerpać z błogosławieństwa nic nierobienia. Byleby tylko to nie dotyczyło szkolnej rzeczywistości.
Pokusa
Oceny wystawione, ale do końca roku szkolnego zostało jeszcze kilkanaście dni lekcji. Może tylko w naszym domu pojawia się w związku z tym problem porannego jojczenia - "Maaamoooo, ale po co mam iść do szkoły? Przecież nic już tam nie robiiiimyyyyy...."? A może i Wy to od swoich dzieci słyszycie?... W każdym razie, kiedy po raz pierwszy w tym sezonie edukacyjnym usłyszałam TEN błagalny ton rozchodzący się po mieszkaniu, poczułam pokusę. "A, rzeczywiście, znowu większość czasu spędzą na boisku, bo rada, bo drukowanie świadectw, bo cośtam - a w domu to przynajmniej książki, takie co lubią, poczytają, wyśpią się, może pokój posprzątają" - pomyślałam. Zanim jednak na dobre się rozmarzyłam (zwłaszcza o tych porządkach), tknęła mnie zgoła inna myśl. "Co ty, matka, wyprawiasz?!". Bo jaka myśl kryła się za tą pokusą? Ano taka, żeby mi, broń Boże, dzieci nie marnowały czasu!
Pies ogrodnika
I żeby była jasność: ja tu nie chcę otworzyć tyleż tradycyjnej, co jałowej dyskusji na temat organizacji roku szkolnego, jakości współczesnych systemów edukacyjnych czy sensowności oceniania. Chciałabym tylko zachęcić do przyjrzenia się własnemu podejściu do ... nudy - nie tylko tej dziecięcej, tej szkolnej. Czy jest dobra, czy zła? Czy w szkole można się nudzić? Jakie są konsekwencje nudzenia przez dzieci? A Ty? Kiedy ostatni raz się nudziłaś? Gdy przyjrzycie się tym pytaniom, może się okazać, że jak i ja cierpicie na syndrom psa ogrodnika. Skoro ja nie pamiętam, kiedy się nudziłam, to i moim dzieciom prawa do nudy nie dam. I jeszcze sobie to zracjonalizuję. Wiadomo, że z nudy rodzą się najgłupsze pomysły. Tylko... czy aby na pewno?
Nudzę się, więc jestem
A może nuda to wstęp do motywacji? Sposób na wsłuchanie się w siebie i w swoje pragnienia? Okazja do zmierzenia się ze swoimi brakami i z innością drugiego człowieka? Szansa na odkrycie czegoś nowego i nauczenia zarządzania sobą, swoimi emocjami i potrzebami? Myślę o dzieciach, które każdego dnia w szkole mają wypełniony po brzegi czas: zadaniami, hałasem, ruchem. Te najbliższe dwa tygodnie, kiedy akcent w szkolnej rzeczywistości naturalnie przechodzi z nauki na relacje, tworzy przecież przestrzeń, w której można wreszcie wyjść z ramek szkolnego programu i skupić się na wzmacnianiu więzi koleżeńskich. Pobawić, pogadać, pokłócić i pogodzić. Ta nuda, z którą najmłodsi mogą się w tym czasie zetknąć, wcale nie będzie nudą zabijającą zainteresowanie jakimś tematem, tylko nudą uwrażliwiającą, nudą uwalniającą spontaniczność, nudą spowalniającą bieg codzienności. Świetnym wstępem do wypoczynku. Trzeba tylko docenić błogosławieństwo nicnierobienia i/lub robienia rzeczy, które nie są oczywiście pożyteczne.
Chroniczna bieżączka
Czekam chwili, gdy na liście chorób cywilizacyjnych pojawi się kategoria "chronicznej bieżączki". Bo mam wrażenie, że cierpi na nią znaczna część ludzkości. Ciągle gdzieś za czymś biegniemy, coś musimy zrobić, toniemy w stresach, musizmach, deadlinach, a czas, oooo, mili Państwo, czas to pieniądz, więc nie marnujmy żadnych chwil. No i potem nie marnujemy: ani na rozmowę z bliskimi, ani na wspólne posiłki, ani na modlitwę, ani na czytanie książek, ani na spotkania ze znajomymi. Pragniemy pokoju w sercu, ale to serce non stop, z uporem maniaka wpychamy w kołowrotek wydarzeń albo szczelnie owijamy w błyszczący papierek newsów, które ciągle się dzieją i ciągle wymagają naszej uwagi, zdania i decyzji.
Będzie jak w niebie
Przed długi czas miałam ogromną trudność z odkryciem w sobie pragnienia nieba. Czytałam opisy rajskiej rzeczywistości i ...no cóż ... wcale nie czułam się nimi zachwycona. Co ten Pan Bóg? Tak chodzi po tym raju i co? Kontempluje piękno stworzenia? Fajnie, pewnie, że zachwyca Go to, co stworzył. Ale ileż można tak to podziwiać? Wieczność spędzana na "ochach" i "achach" - nuuuuuuudaaaaa. Dziś coraz bardziej tęsknię do takiej rzeczywistości. I z mozołem - wyłączając regularnie telefon, wyjeżdżając z bliskimi do lasu, adorując w ciszy Pana Jezusa - uczę się tej tęsknoty. Powoli dociera do mnie, że ta niebiańska nuda po brzegi wypełniona jest Życiem. Tylko takim Życiem, które trzeba nauczyć się dostrzegać. Lekcja patrzenia w głąb siebie czy w istotę rzeczy nieuchronnie związana jest z praktyką nicnierobienia i mierzenia się z tym wszystkim, co nie wzbudza naszej ciekawości ot tak, na kliknięcie palcem. Pozwólmy więc sobie i dzieciom na nudę. Może się okazać, że to będzie dla nas wszystkich prawdziwa szkoła Życia.
Skomentuj artykuł