O "Klerze" raz jeszcze
Czy film dotknął poważnych i realnych problemów? Tak. Od problemu niedojrzałych księży, którzy krzywdzą innych, po układy i lobby na różnych szczeblach duchowieństwa. Czy przytłoczył i zasmucił? Zdecydowanie tak. Dlaczego?
Z różnych przyczyn dopiero teraz udało mi się wybrać na "Kler" Wojtka Smarzowskiego. Z jednej strony żałowałem, że nie byłem nieco wcześniej, bo ominął mnie udział we wszystkich dyskusjach "na gorąco" po premierze. Jednak dzięki temu mogłem go obejrzeć z pewnym dystansem, ciagle pamiętając o moich własnych oczekiwaniach względem tego filmu, a jednocześnie widząc reakcje jakie wywołał w społeczeństwie. W takim kluczu piszę tę krótką refleksję o kolejnym kontrowersyjnym dziele twórcy "Wesele", "Drogówki", czy "Wołynia".
Na mój prosty gust, nie jest to ani film tak wybitny, jak wskazywałyby zachwyty niektórych, ani tak słaby jak wskazywałyby recenzje wielu innych.
Czy mnie oburzył? Żadną miarą.
Czy rozbawił? Podczas kilku tekstów arcybiskupa, owszem. Z mojej obserwacji wynika, że "złote, a skromne" już znalazło się w tym samym kanonie, co choćby "weź się, tato".
Czytaj też: "Kler" boli, ale nie przekonuje »
Czy film dotknął poważnych i realnych problemów? Tak. Od problemu niedojrzałych księży, którzy krzywdzą innych, po układy i lobby na różnych szczeblach duchowieństwa.
Czy przytłoczył i zasmucił? Zdecydowanie tak. Dlaczego?
Po pierwsze, jest antytezą mojego podejścia do rzeczywistości, bo czerpiąc z Ewangelii i jezuickiej duchowości staram się szukać w ludziach i wydarzeniach tego co najpiękniejsze i najlepsze, film Wojtka Smarzowskiego odwrotnie - pokazuje wszystko to co najgorsze, najbrzydsze, brudne i małe.
Po drugie, stawia smutną tezę, że nie da się jednocześnie być księdzem i dobrym człowiekiem. Stąd jeden z trzech głównych bohaterów, ukazany jako czarny charakter, pozostaje w Kościele i dzięki układom pnie się po szczeblach kariery, a dwaj pozostali, ukazani jako półgłówki (vide: żenujące porady w konfesjonale, zachowanie w kancelarii i na katechezie), ale o ludzkich odczuciach, swoje człowieczeństwo ratują odchodząc - jeden z kapłaństwa, drugi z tego świata, byle nie pozostać w tej złowrogiej instytucji pełnej fałszywych proroków, alkoholików, chciwców i zboczeńców.
Czy film powstał, żeby pomóc Kościołowi? Oczywiście, że nie, bo nie da się pomagać nikomu, patrząc na niego z góry - gdyby tak się dało, to pewnie Bóg nie musiałby stać się jednym z nas i nie dał by się zabić.
Jestem więc daleki od zachwycania się, jakie to dobro z tego filmu wypłynie dla Kościoła. Jak widać po reakcjach, ci, którzy poznali Kościół i żyją w nim, widzą, że film jest obrazem w krzywym zwierciadle, nijak nie przystającym do Kościoła, który oni poznali w swoich wspólnotach, na rekolekcjach, czy wolontariatach, choć obrazem nie oderwanym zupełnie od rzeczywistości; zaś ci, którzy nigdy nie spotkali w Kościele Pana Boga (zwykle bynajmniej nie ze swojej winy...), cieszą się, że ktoś w końcu pokazał to, co oni sobie wyobrażają o Kościele.
Niemniej jednak wierzę, że skoro z największego skandalu, grzechu i zła, jakim było ukrzyżowanie Syna Bożego, Bóg wyprowadził największe dobro, jakim jest zmartwychwstanie i nasze odkupienie, to i z przytłaczającego filmu, który dla wielu słabych zapewne okaże się zgorszeniem, mimo wszystko wyprowadzi dobro, jakim będzie poważniejsza refleksja wszystkich wierzących, inspiracja do osobistego nawrócenia i większa modlitwa za Mistyczne Ciało Chrystusa.
Skomentuj artykuł