Ochrona życia? Skupianie się tylko na zakazach to za mało
Nie możemy nieustannie rzucać się na naszych przeciwników i mówić o nich, że są mordercami. To potęguje tylko wzrost niepotrzebnych emocji i nie sprzyja żadnemu dialogowi, bardziej przyczynia się do budowania murów.
Do naszej debaty społecznej co jakiś czas powraca temat przepisów dotyczących ochrony życia nienarodzonych. Jedni chcą ich zaostrzenia, inni opowiadają się za liberalizacją. Temat jest gorący i budzący ogromne kontrowersje. Od listopada 2017 roku leży w Sejmie obywatelski projekt ustawy, który zakłada usunięcie z ustawy przesłanki zezwalającej na aborcję z powodu wykrycia u płodu ciężkiej i nieodwracalnej choroby. Rok temu wniosek o uznanie tej przesłanki za niezgodną z konstytucją złożyła w Trybunale Konstytucyjnym spora grupa posłów. Ale obie propozycje utknęły. Projekt obywatelski wciąż jest w sejmowych komisjach, a Trybunał do dziś nie wyznaczył terminu rozprawy w sprawie wniosku parlamentarzystów.
Inicjatorzy obu propozycji co jakiś czas próbują się przypominać. Katolickie środowiska prolife wystąpiły przed kilkoma dniami z apelem o pilne zajęcie się projektem obywatelskim, a posłowie napisali list do prezes Trybunału, by w końcu wyznaczyła termin rozprawy. Dodatkowo mamy też pikiety obrońców życia pod biurami poselskimi - głównie posłów PiS - i zapowiedzi, że jeśli partia tematem się nie zajmie, to może ponieść klęskę w przyszłorocznych wyborach. Na decydentach nie robi to jednak żadnego wrażenia. Patrząc realnie: w tej kadencji Sejmu nie ma już szans na to, by przepisy zmienić. Zmian, które mogą wywołać gwałtowne protesty społeczne nie przeprowadza się przecież na kilka miesięcy przed wyborami. A, wątpliwości co do tego, że protesty będą raczej nie ma. Wszyscy pamiętają co działo się jesienią 2016 r. gdy Sejm podjął pracę nad innym projektem w tej samej sprawie. Z politycznego punktu widzenia temat nie ma teraz prawa zaistnieć.
Co zatem robić? Czy grożenie posłom, że nie odda się na nich głosu w wyborach przyniesie jakiś skutek? Czy odwoływanie się do ich sumień ma jakikolwiek sens? Czy pikiety, różne wystawy antyaborcyjne osiągają swój cel? Śmiem twierdzić, że to rzucanie grochem o ścianę, a środowiska prolife straciły cenny czas. Stracili go także politycy, którzy we wspomnianym 2016 r. zapowiadali zmiany różnych przepisów tak, by liczbę legalnych aborcji w Polsce - bez nowelizacji ustawy o ochronie życia - ograniczyć.
Zatrzymam się na chwilę przy punkcie drugim. Program "Za życiem" miał być wsparciem dla tych rodzin, w których przyjdzie na świat niepełnosprawne dziecko. Ów zasiłek miał być jedną z form zachęty dla tych matek, które chciały ciążę usunąć, by tego nie robiły. Rodziny miały otrzymywać m.in. jednorazowe świadczenia w wysokości 4 tys. zł. To zadziałało. W 2017 roku wypłacono 4100 takich świadczeń. Ale liczba aborcji z powodu ciężkiej wady płodu nie spadła jakoś wyraźnie. W 2016 r. było ich 1042, a w 2017 - 1035. Można zatem uznać, że pieniądze, choć ważne - zachętą do urodzenia chorego dziecka nie są. Potrzebny jest cały system, kompleksowego wsparcia. Psychologicznego, konsultacji, ukazywania innych niż aborcja możliwości, dobry system adopcyjny. Wręcz przebudowa obecnego systemu opieki społecznej, który jak kulał, tak kuleje. Skandalem jest to, że są takie województwa, w których nie ma domów pomocy dla samotnych matek, a te które są borykają się z ogromnymi problemami finansowymi i ledwo wiążą koniec z końcem. Politycy ponoć nad tym pracują, ale efektu na razie nie widać i trudno powiedzieć czy kiedykolwiek on będzie.
Wracam do organizacji prolife. Mam wrażenie - i nie jestem w tym odosobniony - że prowadząc walkę o ochronę życia nienarodzonych skupiają się one wyłącznie na mówieniu o zakazach. Może jestem mało uważny, ale w parze z taką narracją nie idzie promocja piękna życia. Skupiamy się wyłącznie na mówieniu o normach. W 1993 roku, gdy uchwalano obecnie obowiązującą ustawę, udało się spowodować to, że temat pojawił się w debacie publicznej. Jednak czy od tamtego czasu zrobiliśmy jakiś krok do przodu? Sondaże są jednoznaczne: większość Polaków choć uważa aborcję za zło, to jednak nie widzi potrzeby zmiany przepisów. Czy ktokolwiek zadał sobie pytanie dlaczego tak się dzieje? Czy przypadkiem nie zaniedbana została praca nad świadomością społeczną i przekonywaniem ludzi do przyjęcia naszego punktu widzenia?
Nie da się tego zrobić bez zakrojonych na dużą skalę kampanii informacyjnych m.in. w szkołach czy w mediach. Nie da się tego zrobić bez zmiany języka. Nie da się tego zrobić poprzez wystawy ukazujące zamordowane dzieci. Jeśli uznajemy, że aborcja jest złem, to - moim zdaniem - nie wolno zatrzymywać się tylko na postulatach dotyczących zmiany prawa, nie możemy wyłącznie mówić o zakazach, pokazywać zła. Nie możemy nieustannie rzucać się na naszych przeciwników i mówić o nich, że są mordercami. To potęguje tylko wzrost niepotrzebnych emocji i nie sprzyja żadnemu dialogowi, bardziej przyczynia się do budowania murów, a każdy okopuje się na swoich pozycjach. I przede wszystkim zatrzymujemy temat wyłącznie na poziomie politycznym.
Trzeba zatem zmienić taktykę i zacząć od promocji dobra. Inaczej wciąż będziemy z naszą dyskusją stać w martwym punkcie i nieustannie obrzucać się inwektywami.
Tomasz Krzyżak - autor jest dziennikarzem, kierownikiem działu krajowego "Rzeczpospolitej". W wydawnictwie WAM wydał: "Nie mam nic do stracenia - biografia abp. Józefa Michalika" oraz "Wanda Półtawska - biografia z charakterem"
Skomentuj artykuł