Papież, za którym nie sposób nadążyć?
Wygląda na to, że biskup Rzymu Franciszek miał stuprocentową rację, gdy kilka dni temu w czasie wizyty u Wspólnoty św. Idziego w Trastevere, mówił o "zmęczonej Europie", która nie wie, co robić i której trzeba pomóc się odmłodzić. Zdaje się, że objawy zmęczenia są coraz bardziej dostrzegalne także w Kościele i wielu rozgląda się za przydrożnym kamieniem, na którym można by przysiąść i odetchnąć. Tymczasem Franciszek swoją postawą nie pozostawia wątpliwości. Nie można zwalniać, zmniejszać tempa, przystawać. Trzeba przyspieszać.
Przeczytałem wydany właśnie w Polsce dokument z Aparecidy. Nie jest to lektura łatwa. Trzeba od czasu do czasu zacisnąć zęby, żeby nie ulec zmęczeniu natłokiem tematów w nim poruszonych i nie odłożyć na półkę tekstu, który został okrzyknięty "kluczem do pontyfikatu Franciszka". Nie jest to, moim zdaniem, klucz jedyny, ale faktycznie, pozwala zrozumieć podejście aktualnego Następcy św. Piotra do wielu spraw w Kościele i na świecie.
A jednak kończąc lekturę opublikowanego siedem lat temu efektu V Ogólnej Konferencji Episkopatów Ameryki Łacińskiej i Karaibów poczułem pewne rozczarowanie. Fakt, znalazłem tam wiele prawdziwych perełek, myśli, spostrzeżeń, sugestii, wskazań i propozycji, które wywołują szybsze bicie serca. Skąd więc niedosyt, który pozostał we mnie po przeczytaniu całości?
Trochę trwało, zanim zdołałem sam sobie wytłumaczyć, w czym problem. Wreszcie zrozumiałem. Spodziewałem się tekstu, który można by porównać do wyprawy w siedmiomilowych butach. Nie jednego, a kilku ogromnych kroków naprzód. Tymczasem trzymałem w dłoniach rzecz będącą z pewnością porównywalną z bardzo szybkim podążaniem do przodu, ale perspektywa i cel wysiłku nie okazały się takie, jakich oczekiwałem.
Używając odniesień do kolarstwa można powiedzieć, że spodziewałem się zapisu strategii, jak znaleźć się na czele pędzących do mety zawodników. Tymczasem czytając naprawdę znakomity dokument opracowany przez pasterzy z Ameryki Łacińskiej wciąż miałem wrażenie, że skupiają się w nim na czym innym. Na tym, jak dogonić uciekający peleton. Niemal wyłącznie na tym.
Kilka lat temu przysłuchiwałem się dyskusji toczonej w niewielkim gronie zatroskanych o Kościół świeckich i duchownych, której przedmiotem była swoista "teoria nadążania" za światem. Padło tam dużo bardzo sensownych pomysłów, jak zmotywować wspólnotę katolików do niepozostawania w tyle. Dopiero wiele miesięcy później zdałem sobie sprawę, że w tej rozmowie ustawiliśmy się od razu na przegranej pozycji.
Czytając dokument z Aparecidy spodziewałem się czegoś, "wyprzedzającego" czasy. Jednak nieustannie odnosiłem wrażenie, że mam do czynienia z całkiem udanym planem "nadążania". A moje poczucie rozczarowania wynika z umacniającego się coraz bardziej przekonania, że póki Kościół będzie się skupiał na "nadążaniu", a nie będzie wyprzedzająco patrzył w przyszłość, póty będziemy jako wspólnota uczniów-misjonarzy Jezusa Chrystusa w pogłębiającym się kryzysie.
Dopóki nie zrozumiemy, że nie mamy nadążać, tylko wyprzedzać, będziemy skazani na trwanie w ogonie światowego peletonu.
Pewnie dlatego bardzo mnie zmartwiło to, co powiedział ks. Antonio Spadaro SJ, naczelny redaktor tego prestiżowego jezuickiego czasopisma "La Civiltà Cattolica". Przy okazji prezentacji książki "La verità è un incontro. Omelie da Santa Marta", zawierającej omówienia 186 krótkich kazań Franciszka, wygłoszonych podczas porannych Mszy św. w Domu Świętej Marty, stwierdził podobno: "Za tym papieżem nie można nadążyć, można go tylko obserwować".
Czy to znaczy, że człowiek, który napisał w swojej pierwszej adhortacji o pasterzach: "...niekiedy stanie z przodu, aby wskazać drogę i podtrzymać nadzieję ludu, innym razem zwyczajnie stanie pośród wszystkich ze swą prostą i miłosierną bliskością, a w pewnych okolicznościach powinien iść za ludem, aby pomóc tym, którzy zostali z tyłu, a przede wszystkim dlatego, że sama owczarnia ma swój węch, aby rozpoznać nowe drogi", sam idzie do przodu za szybko? Gorzej. Pozwala, aby owczarnia pozostawała w tyle i tracąc dystans obserwowała z rezygnacją jego zdecydowane kroki?
Jakoś trudno mi podzielić przekonanie, że Franciszek nabrał zbyt dużej prędkości. I zgodzić się z poglądem, że brak nam kondycji, aby iść w tym samym tempie. Pojawiające się zmęczenie można pokonać. Nie trzeba mu ulegać. Wiedzą o tym wszyscy zwycięzcy, a my jako katolicy mamy pod tym względem jasny wzór - Chrystusa.
Skomentuj artykuł