Pokolenie, które odchodzi od Kościoła

fot. Łukasz Głowacki / MaskacjuszTV

To nie jest bezimienne pokolenie, to pokolenie moich dzieci, dzieci moich przyjaciół. Młodzi odchodzący teraz z Kościoła mają konkretne twarze, konkretne historie. Znam ich rodziców, pamiętam, jak radośnie biegły do Pierwszej Komunii. A teraz odchodzą. Coraz liczniej.

„Moja córka, gdy zobaczyła, co się dzieje, właśnie przestała chodzić do Kościoła” - napisał mi kilka dni temu znajomy. „Nie może już się na to patrzeć” - dodał. Jego córka jest w wieku, może rok czy dwa lata starsza od mojej średniej córki. Jeszcze nawet nie liceum. Inni przyjaciele opowiadają o tym, jak ich córka - tuż przed Bierzmowaniem - poszła do księdza i zrezygnowała. „Nie wierzę” - powiedziała uczciwie, a on - mimo nalegań rodziców - uczciwie powiedział, że nie może jej dopuścić do bierzmowania. Jeszcze inni znajomi opowiadają, że gdy ich nastoletnia córka oznajmiła, że nie wierzy i nie będzie z nim praktykować, to zaproponowali jej spotkanie z pewnym zakonnikiem. „Wróciła zachwycona, ale do kościoła nie wróciła” - opowiadał mi znajomy. To rozmowy z ostatnich kilkunastu dni. A przecież wcześniej też słyszałem wiele, bardzo wiele takich historii, widziałem rodziców, którzy zrobili wszystko, żeby przekazać swoim dzieciom wiarę, a których dzieci - kochające, dobre - tej łaski nie otrzymały, porzuciły Kościół, a może lepiej powiedzieć poczuły się porzucone przez Kościół.

DEON.PL POLECA

Takich historii będzie więcej, o wiele więcej. Za każdą z nich kryje się jakiś los, nie tylko ten medialny, związany ze skandalami, które odrzucają młodych od Kościoła, nie tylko związany z politycznym uwikłaniem, ale często ze stopniowym wytracaniem wiary, z chłodnięciem, z zamieraniem przekazu religijności. Czasem można wskazać winnych, to zresztą takie proste, a czasem ich zwyczajnie nie ma. Katecheci byli świetni, księża w parafii naprawdę oddani (a jest takich wielu, naprawdę wielu), a rodzice - choć - jak każdy popełniali błędy - starali się żyć wiarą, którą przekazywali dzieciom. Bywało też tak, że sami byli we wspólnotach, w ruchach i wciągali w nie dzieci, ale gdzieś po drodze, nie wiadomo w sumie dlaczego - z miłości do kogoś, z zakochania, z błędów, albo jeszcze z jakichś innych powodów - ruszyli w innym kierunku. I wreszcie są ci, których rodzice jeszcze deklarowali, że wierzą, ale w istocie sami już odeszli, jeszcze praktykowali co jakiś czas, ale coraz rzadziej, aż wreszcie ich dzieci wyciągnęły wnioski z ich wiary-niewiary i odeszły na poważnie.

Ich losy nie są statystyką, choć - jak życie każdego - mieszczą się w statystykach. Ich historie, czasem także tych jeszcze wciąż wierzących, można odnaleźć w wynikach badania IBRiS przeprowadzonego na zlecenie „Rzeczpospolitej”, z których wynika, że jeśli chodzi o młodych (18-29 lat), to negatywne nastawienie do Kościoła deklaruje 47 proc., a neutralne 44 proc. Nietrudno policzyć, że pozytywny stosunek ma… 9 procent. Nie, nie oznacza to, że tylko dziewięć procent z nich jest wierząca. Tu odsetek jest oczywiście wyższy, ale oznacza to, że ich doświadczenie Kościoła - można twierdzić, nie bez racji, że spowodowane naciskiem medialnym, wymaganiami, a także ostatnimi wydarzeniami - jest negatywne, albo nieobecne. A stąd już prosta droga do zaprzestania praktyk (co już się u wielu wydarzyło) albo odejścia z Kościoła. Odejścia częściej praktycznego, bez potrzeby apostazji, ale jednak odejścia realnego. W młodszych pokoleniach jest - wiele na to wskazuje - jeszcze gorzej. Statystyki za kilka lat, po kilku kolejnych aferach, po brzmiącym w uszach milczeniu hierarchów, po robieniu jeszcze bardziej tego samego, co od dawna nie przynosi już efektów, będą jeszcze gorsze.

Jaka powinna być na to odpowiedź? I nie mówię tylko o odpowiedzi księży, sióstr, katechetów i duszpasterzy młodzieżowych, ale także nas rodziców. Nie wiem. Nie mam zestawu dobrych, publicystycznych rad, które można zaaplikować do każdej sytuacji. Zamiast tego proponuję zatrzymanie się nad diagnozą naszej sytuacji, bo ona pomoże odpowiedzieć na pytanie, co robić dalej. Pierwszym elementem diagnozy jest to, że transmisja wiary została przerwana. Istotą problemu nie jest przy tym to, że wszyscy nagle przestali wiarę przekazywać, bo tak nie jest. Mamy wielu dobrych katechetów, wierzących kapłanów i zaangażowanych sióstr, a i wiele rodzin jest naprawdę wierzących. Transmisja została przerwana bo straciliśmy - do pewnego stopnia - wspólne, jak to określa Marcin Kędzierski „imaginarium”. Słowa, które niegdyś znaczyły coś jednego, dziś znaczą coś innego, a pewne pojęcia, które dla nas jeszcze miały pozytywne znaczenie, dla naszych dzieci (a często dla naszych rówieśników, także tych wierzących), dziś są nacechowane negatywnie. Miłość to dziś co innego niż kiedyś, a emocja ta (a do tego się znaczenie tego słowa obecne sprowadza) nie ma z Ewangelią nic wspólnego. Ofiara, rezygnacja - te słowa, które kiedyś określały kierunek życia wielu chrześcijan, a określać powinny życie każdego - dziś są nacechowane negatywnie. Heroizm zaś z tego, do czego każdy jest wezwany i każdy będzie rozliczony, stał się kwestią wyboru, którego od nikogo nie wolno wymagać. Wolność zaś okazała się nie tyle możliwością wyboru, ile obowiązkiem uznania, że każdy wybór jest dobry. Jeśli zaś ktoś uznaje inaczej to… oczywiście atakuje wolność. Cierpienie - i to także jest ogromna zmiana - z czegoś, co nie tylko jest w naszym życiu z konieczności obecne, ale co kształtuje nasze człowieczeństwo, stało się czymś, co trzeba z niego za wszelką cenę wyeliminować. Tyle że jeśli się na to zgodzimy, to nieuchronnie będziemy musieli wyeliminować także krzyż.

Świat pozbawiony cierpienia, ze śmiercią, która została wypchnięta z codzienności, i wreszcie z rozumieniem wolności, które sprawia, że każda uwaga o grzechu jest traktowana jako zamach na suwerenność jednostki, to świat, w którym religia przestaje być do pewnego stopnia potrzebna. Tam, gdzie nie ma cierpienia, śmierć nie jest doświadczana, a grzech nic już nie znaczy, odkupienie przestaje być potrzebne, a krzyż staje się absurdem, czymś, co należy wyeliminować, a nie celebrować. Prześwity na transcendencję, doświadczenie braku, które otwierały nas na religię przestają mieć znaczenie. A w sytuacji, gdy społeczna rola Kościoła przestała być znacząca, gdy jego rola kulturotwórcza przeszła do historii, a kryzys goni kryzys, nie jest wcale łatwo uzasadnić istotności bycia w Kościele, który coraz częściej kojarzy się z niewyjaśnionymi skandalami, z fałszywie brzmiącymi wyjaśnieniami zaniedbań i wreszcie z wymogami, od których niektórych - jeśli są biskupami czy księżmi - można dyspensować.

To jest świat, w którym przyszło funkcjonować naszym dzieciom, a poniekąd i nam samym. Ile razy od moich bliskich przyjaciół słyszę pytanie, jak wierzyć, skoro z wielu informacji wynika, że wiary, której się od nas wymaga, a może której sami od siebie wymagamy, nie traktują poważnie kardynałowie czy biskupi? Kardynałowie Becciu czy McCarrick to tylko niektóre z przykładów, wiadomo przecież, że nie jedyne. Nie w każdym jest wiara konieczna do tego, by wytrwać wbrew instytucji, wbrew wspólnocie, która ma wspierać, wbrew tym, którzy powinni być pasterzami, a są zwodzicielami. Tak wiemy, że to nie wszyscy, ale system był tak skonstruowany, że to nie ci wierni, podnoszący się z upadków, pokorni, a czasem po prostu próbujący robić swoje kapłani zostawali kardynałami, ale właśnie tacy. I to do obrony ich zachowań używano - tak fałszywie, ale jednak - głęboko zakorzenionej teologii kapłaństwa hierarchicznego.

Jeśli mimo to chcemy być w Kościele, jeśli chcemy do tego przekonać tych młodych i tych starszych odchodzących z Niego, to nie ma innej drogi, niż Adoracja. Tak wiem, że to zaskakująca droga, ale tego nauczyło mnie doświadczenie Wspólnoty Emmanuel. Każde działanie, każdą ewangelizację, każde zaangażowanie na rzecz głoszenia Jezusa Chrystusa trzeba zacząć od pokornego stanięcia wobec Pana. W milczącym trwaniu przed Nim, w ciszy przetykanej Słowem Bożym zmienia nam się wzrok, postrzeganie świata, naszych bliskich. I nie chodzi o to, że widzimy lepiej, że poznajemy odpowiedzi, ale o to, że uczymy się spoglądać na innych oczyma Jezusa. To jest coś, co określamy współodczuwaniem. To jest droga odpowiedzi na wyzwanie, jakie przed nami stoi. Współodczuwać z bólem, z cierpieniem, a może z zamknięciem na ból i cierpienie, z doświadczeniem i zranieniem świata, z tym, co dotyka ludzi, co ich niszczy, a co buduje. Nie oceniać, nie budować swojego ego, ale odczuć, dosłownie ich ciężary, zrozumieć je i doświadczyć ich. To wymaga także spotkania, wyjścia za swojego świata, a przede wszystkim słuchania, ale nie jesteśmy do tego zdolni, jeśli nie ma w nas owego pierwszego wsłuchania się w ciszę Chrystusa obecnego w Adoracji. Słuchania, może się mylę, można się nauczyć naprawdę słuchając ciszy w Adoracji. By być razem. I dopiero, gdy rzeczywiście doświadczymy ukrzyżowania, bólu, cierpienia, ale też radości świata, tych ludzi, którzy spoglądają na Kościół negatywnie, możemy zacząć w ogóle myśleć o ewangelizacji. Nie wcześniej. Dlaczego? Bo wcześniej to nie będzie odpowiedź na zranienia i pytania innych, ale nasze ludzkie odpowiedzi na te pytania, o których sami sądzimy, że powinny być zadawane, o których jesteśmy przekonani, że są ważne. To będą dobre rady, które czasem są zwyczajnie przemocą, a nie głoszenie Słowa, które jest odpowiedzią nie na nasze myślenie, ale na autentyczne pytania innych. To Słowa wcale nie musi przychodzić przez gadanie, ale czasem przez spotkanie, wysłuchanie, gest, opiekę czy uśmiech. A wszystko czego doświadczymy, prowadzić ma z powrotem do Adoracji, by zanieść to, czego doświadczyliśmy, Jedynemu, który jest Lekarzem, by opowiedzieć Mu o tym, co się wydarzało, by powierzyć Mu tych, których spotkaliśmy.

A wszystko to wymaga cierpliwości. Ogromnej cierpliwości. W życiu duchowym, w ewangelizacji nic nie musi toczyć się szybko. Gdy Jezus pytał Piotra, czy jest gotowy na męczeństwo, czy miłuje go tak, by oddać za niego życie, Piotr wcale nie składał (bo był już doświadczony własnym upadkiem) szybkich deklaracji, a uciekał od nich. Jezus wcale go nie krytykował, nie dociskał, nie chciał szybkich zmian, ale dał mu czas. „Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz” (J 21,18) - powiedział mu. Pewne rzeczy leczy wiek, do pewnych się dorasta, a Bóg może zmienić nasze i innych życie w ostatnim momencie. Robotnicy ostatniej godziny, ostatniej sekundy życia mogą nas wyprzedzać w drodze do Boga, a ich przemiana może być owocem jakiegoś nic nie znaczącego spotkania z kimś, kto chciał ich wysłuchać. I ostatecznie właśnie zbawienie każdego z osobna, może w ostatnim momencie, zbawienie, które jest jedyną odpowiedzią na wszystkie pytania, powinno być naszym celem. Sympatia dla instytucji jest z tej perspektywy drugorzędna, choć niewątpliwie pomaga.

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Pokolenie, które odchodzi od Kościoła
Komentarze (52)
AN
~Adam Nowosybirski
27 listopada 2020, 21:40
Artykuł w dość dużej mierze dobry, ale mam wrażenie, że Pan Redaktor trochę wyidealizował pokolenie 40+, co słyszałem kiedyś analizy socjologiczne, że ludzie urodzeni w latach 70 są bardziej negatywnie nastawieni do religii i Kościoła niż nić ci urodzeni w dwóch kolejnych dekadach. Zresztą, ja mam 40 lat, urodziłem się w 1980 r. Jak sobie przypomnę, o co kłóciliśmy się z księżmi na katechezach, jakie były frekwencje na licealanych rekolekcjach i ... jak Kwaśniewski w 2000 r. wygrał wybory w I turze...To nie wiem czy od przełomu 1989 r. w Polsce właściwie się w tych sprawach cokolwiek zmienia.
TD
~Tomasz Dziadek
27 listopada 2020, 19:41
Pamiętam, jak byliśmy z żoną bardzo zmartwieni, że syn odszedł od Boga. Tak nam się przynajmniej wydawało. Przestaliśmy go nagabywać, książki które kupował, nie ośmieszalśmy. A on drążył, był medykiem, aż po jakimś dyżurze wrócił odmieniony. Zobaczył coś, co przekonało go, że człowiek to ciało i dusza. Ale to był początek. Aż pewnej niedzieli poszedł do kościoła i wychowuje swoje dzieci. Sytuacja powtarza się z wnukiem. Ale jestem dobrej myśli. Tak jak modliłem się za syna, modlimy się za wnuka. Nie rozpaczajmy. Modlitwa odmienia odmieni wszystko! Sami bez Chrystusa nic nie zdziałamy. On odmienia wszystko, choć przewidział taki czas!
ZK
~zasmucony katolik
27 listopada 2020, 10:20
Wystarczy do Polski przyjechac samochodem a wrocic autobusem lub samolotem, wtedy poznaje sie polski katolicyzm najlepiej. Profesor z KULu, nazwal to polska cywilizacja bizantyjska.
JK
~Jan Kibol
27 listopada 2020, 19:53
Chciałby Pan widzieć spór intelektualny, widzi prostaków, którzy grzeszą, a potem idą do kościoła. Ale do takich właśnie przyszedł Chrystus. A oni go potrzebują i jak przychodzi to go witają każdej niedzieli w kościele. Grzeszni,śmieszni ale oni nie będą podpalać kościoła, nie będą zgadzać się z aborcją, zaproszą na kolędę swego proboszcza, dadzą tyle ile mogą, ochrzczą dzieci, wezmą ślub w kościele , potem umierając przykażą, że pogrzeb ma być kościelny....i staną przed sądem Bożym skruszeni.
JN
~Joachim Najoh
27 listopada 2020, 09:09
Gorąco polecam wywiad z Obirkiem w gazeta.pl. Zwraca on uwagę na to, jak ogromny nacisk kościół za JPII zaczął kłaść na seksualność człowieka i jak wierność tej jednej kwestii stała się kluczowa przy kościelnych awansach. To zeszło na dół - dzisiaj ludzie, zwłaszcza młode pokolenie, nie chce żyć w hipokryzji i udawać, że zgadza się z tym nauczaniem. A skoro „dobroludzizm” jest wyśmiewany przez część kleru i zdecydowanych katolików, masa ludzi przestaje widzieć w kościele reprezentanta wartości i Boga na ziemi, a raczej postrzega tę instytucję, jako ludzką sektę, która straszy archaizmem i hipokryzją. Nie służy niczemu, jak tylko samej sobie
TC
Tomasz Ciski
27 listopada 2020, 08:48
Ile jeszcze lat redaktor Terlikowski będzie żył z pisania w kolo Macieju o niepokojących zjawiskach w Kościele? Czy to nie jest śmieszne - tak udawać oburzenie i zmartwienie za wierszówkę? Może lepiej wziąć się do jakiejś pożytecznej pracy? Za dużo tefełenu redaktorze Terlikowski - to się musi źle dla Pana skończyć.
TC
Tomasz Ciski
27 listopada 2020, 08:45
Każde pokolenie odchodzi od Kościoła. I do niego wraca. To zjawisko naturalnego poszukiwania własnej drogi, odmiennej od drogi rodziców i otoczenia, w którym się wzrastało w dzieciństwie. To norma, a nie jakieś "zjawisko", a już tym bardziej nie jest "niepokojące". Niepokoi tylko fałszywców próbujących za wszelką cenę judzić na Kościół, albo dyletantów. Tyle w temacie.
AS
~Antoni Szwed
25 listopada 2020, 18:55
Terlikowski dosyć szczegółowo opisał zjawisko, które można by określić następująco: "W życiu współczesnego człowieka chrześcijaństwo to coś nieistotnego, czym nie warto się przejmować ani zajmować". Świat oferuje dużo więcej. Tak je odczytuje coraz większa grupa młodych. Czy mają rację? Oczywiście, że NIE. Chrześcijaństwo jest czymś absolutnie najważniejszym w życiu człowieka, ze względu wieczne zbawienie lub potępienie. Pytanie: dlaczego więc młodzi nie są kształtowani w tym duchu? Przyczyn jest wiele. Na niektóre trafnie wskazał red. Terlikowski. Moim zdaniem wskazał na coś bardzo ważnego, czego nie dopowiedział do końca. Dziś w Kościele w wielu kwestiach głosi się fałszywą teologię, która każe nam myśleć o relacjach między Bogiem a człowiekiem w sposób zupełnie odmienny niż to było wcześniej, w ciągu bez mała dwóch tysięcy lat. Dlaczego tak się stało? No cóż, jacyś ludzie systematycznie wprowadzają nas w błąd przez ostatnie 50 lat w Kościele katolickim... temat rzeka.
KS
Konrad Schneider
25 listopada 2020, 19:25
~Antoni Szwed: Ma Pan oczywiscie racje mowiac, ze jest to temat rzeka. Ale sformulowanie "falszywa teologia" jest nie na miejscu. Co wg Pana mialoby byc falszywe?
KP
~katolik pomniejszego płazu
25 listopada 2020, 21:05
@ Antoni Szwed - zapewne chodzi o teologię kolokwialnie zwaną dobroludzizmem.
AS
~Antoni Szwed
25 listopada 2020, 21:42
Np. stwierdzenie z dokumentu z Abu Dhabi - "Pluralizm religii jest chciany przez Boga". Jest to całkowicie niezgodne z Przykazaniem: nie bedziesz miał bogów cudzych obok Mnie" (Non habebis deos alienos in conspectu Meo).
KS
Konrad Schneider
27 listopada 2020, 08:17
~Antoni Szwed: Dziekuje za odpowiedz. Teraz mnie Pan zaciekawil. Moglby mi Pan podac zrodlo (link) do tego zdania: "Pluralizm religii jest chciany przez Boga"?
AS
~Antoni Szwed
27 listopada 2020, 17:06
@ Konrad Schneider Podaję link https://www.vaticannews.va/en/pope/news/2019-02/pope-francis-uae-declaration-with-al-azhar-grand-imam.html
IK
~Iga Kornaga
25 listopada 2020, 09:57
No jak dzisiaj w dobie medycyny ma nas przekonać cierpienie do chrześcijaństwa to rzeczywiście problem. Gdzie wyznaczyć ta granice kiedy za bardzo człowiek ucieka od cierpienia i ofiary? Nie brać leków przeciwbólowych, poświęcać się cały czasu nie mówić o swoich potrzebach? Mam wrażenie że wcześniej był nacisk tylko na miłość do blizniego a nie do siebie samego bo to przecież egoizm. Może dlatego dzisiaj jest odbicie w drugą stronę. Coś w tym jest co autor pisze ale ta diagnoza trochę uproszczona. Choć wiadomo że nie da się wszystkiego zawrzeć w krótkim artykule. Może dziś ma być nacisk na miłosierdzie a nie na ofiarę? Wiem że można przesadzić ale z każdej strony jest to ryzyko. A mam wrażenie że w artykule przedstawia się młodych jako egoistów co to kierują się tylko emocjami i nie chcą cierpieć, może to tylko moja interpretacja. Ale życie nie jest czarnobiałe. Zresztą nie da się całkiem wyeliminować problemów , skąd więcej samobójstw w dzisiejszych czasach? Wcale nie jest tak łatwo.
AS
~Antoni Szwed
25 listopada 2020, 18:35
"No jak dzisiaj w dobie medycyny ma nas przekonać cierpienie do chrześcijaństwa to rzeczywiście problem." Ma Pani rację. Dlaczego mamy cierpieć, skoro są środki znieczulające ból. Nikt nie lubi znosić bólu. Medycyna jest potrzebna. A do czego jest potrzebny ksiądz? Jeśli nie jest zbyt nowoczesny, lub nie jest bardzo młody, to wie, że z duchowego punktu widzenia cierpienie ma sens (Jan Paweł II mówił o tym wielokrotnie). A jaki? Taki, że cierpienie jest łaską, którą Bóg ofiaruje nam już tu na ziemi, byśmy mogli odpokutować nasze grzechy, przynajmniej częściowo, a reszta pokuty jest czyśćcu, gdzie cierpienie jest dłuższe i cięższe. Zbawienie to oglądanie Boga twarzą w twarz - to zaś nie może się wydarzyć, jeśli człowiek nie zostanie doskonale oczyszczony z win. W przeciwnym wypadku to spotkanie w niebie NIE JEST MOŻLIWE. Kto o takim teologicznym sensie cierpienia dziś mówi w Kościele? Prawie NIKT.
KS
Konrad Schneider
25 listopada 2020, 19:27
~Antoni Szwed: Przepraszam, ale znowu nie moge sie z Panem zgodzic. Teraz na Ziemi pocierpiec, zeby po smierci miec latwiej? A skad Pan to wzial?
KP
~katolik pomniejszego płazu
25 listopada 2020, 21:08
@ Konrad Schneider - z każdego przedsoborowego katechizmu - "568. Które są główne skutki grzechu powszedniego? Główne skutki grzechu powszedniego polegają na tym, że: zmniejsza on ciepło miłości, usposabia duszę do grzechu śmiertelnego i czyni człowieka winnym kary doczesnej, którą trzeba odpokutować albo w tym życiu, albo w przyszłym."
AS
~Antoni Szwed
25 listopada 2020, 21:39
Katechizm Kościoła katolickiego (kanony: 1030, 1031, 1032).
WR
~Wy rzeźbiona inteligencja fiGóry i fiGórki retoryczne
26 listopada 2020, 07:43
Dekalog kanon pierwszy i II-dróg iiiii (Pwt 5,9)
TP
~taki plus z
26 listopada 2020, 07:51
On to z dupy wziął po tych "dobrych księżach" robiących z gęby dupę (Rdz 3,3) bolejącą (Rdz 3,15) w bólu dupy urodzoną przy swej Alma mater potomków formacji duchowej cierpiętników co matkę mają boską ale diabła mają za ojca
IK
~Iga Kornaga
26 listopada 2020, 13:14
Ja inaczej patrzę na chrześcijaństwo niż Pan. Ale nawet zakładając , że jest tak jak Pan pisze. To czy nie jest to jednak dylemat co zrobić z cierpieniem? Skoro to takie dobre duchowo to może księża powinni głosić że uśmierzanie bólu jest zle? Życie jest pełne takich dylematów.
KS
Konrad Schneider
27 listopada 2020, 08:21
~Antoni Szwed: Dziekuje. Przeczytalem wspomniane kanony, ale tam tylko o czysccu, a nie o tym, ze jak sobie teraz pocierpimy na Ziemi, to potem bedzie nam latwiej. Nie zrozumielismy sie!
KS
Konrad Schneider
27 listopada 2020, 08:23
~katolik pomniejszego płazu: No i dlatego dziekuje Panu Bogu za sobor. Przed soborem papieze nie mieli nic przeciwko niewolnictwu albo braku praw wyborczych kobiet. Za to glosili dzielnie, ze wolnosc prasy jest wymyslem szatana. Ja nie jestem dumny z tego przedsoborowego Kosciola!
AS
~Antoni Szwed
27 listopada 2020, 10:15
@ Konrad Schneider P pierwsze, napisano w kanonie 1030 "przechodzą po śmierci oczyszczenie, by uzyskać świętość konieczną do wejścia do radości nieba." W czyśćcu mamy cierpienie oczyszczające, którego początek jest już tu na ziemi (np. cierpienie z powodu ciężkiej choroby). Po drugie Pan "katolik pomniejszego płazu" słusznie odwołuje się do nauki przedsoborowej, bo doktrynę o czyśćcu sformułowano na Soborach we Florencji i w Trydencie (o czym również wspomina Katechizm Kk w kanonie 1031!). Zatem istnieje ciągłość nauczania o czyśćcu i Sobór Watykański II nie zmienił tej nauki. To dopiero w naszych czasach ZANIEDBANO (a nie usunięto) to nauczanie. Zatem ono NADAL obowiązuje.
AS
~Antoni Szwed
27 listopada 2020, 10:27
@Iga Kornaga "Skoro to takie dobre duchowo to może księża powinni głosić że uśmierzanie bólu jest zle?" Nie, no nie aż tak. Gdy ból jest silny, to każdy z nas sięga po jakiś środek przeciwbólowy. I to jest naturalne. Gdy jednak ten ból mimo to trwa nadal jest dokuczliwy, nękający, mniej lub bardziej stały, nie należy popadać w rozpacz i traktować go jako tylko zły i bezsensowny, jest cierpieniem oczyszczającym człowieka z win, co przecież w ostatecznym rozrachunku jest łaską Bożą. W spowiedzi Pan Jezus odpuszcza nam grzechy, ale nie zwalnia nas z zadośćuczynienia za nasze winy czyli odpokutowania za nie. Odpokutowanie dzieje się także poprzez przyjmowane dobrowolnie cierpienie. Kiedyś to wszystko było precyzyjnie mówione na ambonach, teraz tej wiedzy już księża (poza wyjątkami) nie przekazują, ze szkodą dla wiernych.
BM
~Barbara Marzec
27 listopada 2020, 15:30
Do Antoni Szwed Cierpienie nie jest łaską od Boga. Gdyby tak było, to Jezus nie uzdrawiałby napotkanych ludzi uwalniając ich od cierpienia. Nie działałby wbrew woli Ojca. Skoro dla Jezusa cierpienie jest złem, to jak można twierdzi, że to łaska od Boga?
AS
~Antoni Szwed
28 listopada 2020, 12:32
@ Barbara Marzec Oczywiście, cierpienie SAMO W SOBIE jest złe i nikt go nie chce dla niego samego. Natomiast dobrem jest OFIAROWANIE tego cierpienia Bogu. Ofiarowanie jest aktem człowieka, który w ten sposób dobrowolnie przyjmuje je jako pokutę . Zatem, samo cierpienie jest złem, ale ofiarowanie Bogu tego cierpienia jest dobrem.
AN
~Agucha Nieslucha
25 listopada 2020, 02:01
jedno zdanie mnie zastanowilo: rodzice starali się wiarę przekazać a dzieci tej łaski nie otrzymaly'. zawsze mnie zastanawia czy jak ktoś 'nie ma.wiary' to faktycznie łaski nie otrzymał czy nie przyjął? Czy są obie opcje?i inna sprawa czy w ogóle wiarę da się przekazać? Można na pewno przekazać zwyczaje, nauczyć formul ale jeśli wiara to relacja do Boga to jak ja przekazywać? Czy to pozostaje poza wpływem rodziców - co najwyżej mogą utrudnić lub ułatwić ten proces? Dlaczego o. Badeni doświadczył cudów a moje bliskie niewierzące osoby nie? Czy mamy realny wpływ na wiarę innych?
JW
~Jarosław W
24 listopada 2020, 20:35
Ale wie pan, panie Tomaszu, że publikuje w medium, które się dwoi i troi, żeby to wspólne imaginarium zniszczyć? Bo tu tradycja to opresja albo kłamliwe bajki, Tradycja w zasadzie nie istnieje - tylko "ewangeliczość" wynajdowana codziennie od nowa. Kościół to wszyscy "dobrzy ludzie", którzy po śmierci idą od razu do "domu Ojca". Za stary Kościół trzeba się wstydzić. Umartwienie, bojaźń Boża - to fanatyzm. Bóg nie dręczy wymaganiami i kocha takiego jakim jesteś itd
SA
~Stanisław Anczakowski
24 listopada 2020, 19:43
Jak to ewangelizacja nie musi się toczyć szybko ? to ile czasu zajmuje kościołowi analizowanie przyczyn wzrostu laicyzacji ? gdyby tak księża profesorowie przeprowadzali swe przewody doktorskie to na łożu śmierci być może obroniliby doktorat , takie pustoszenia w kościele a ja nie znam OFICJALNEGO DOKUMENTU EP [ sic ! ] ile lat trwa ten proces ? A czym różni się to pokolenie od poprzednich ? tutaj by nie starczyło Strony aby wszystko opisać wie skupię się tylko na jednym ; ono jest WYCHOWANE W WARUNKACH RYNKOWYCH , bombardowane nieustannie reklamami , i już wyrobiło sobie nawyk odróżniania reklamy od towaru ,biada wytwórcy który ma do zaoferowania jedynie reklamy pozbawione rzetelności rzeczowej … tłumy szły za Jezusem co ? słysząc Jego ?Słowa … nie WIDZĄC CZYNY JEGO [ Łk.], ot co , ludzie więcej patrzą niż słuchają , a do tego J. E. jeszcze nie przywykły. Bo jak mam pastorał to ludzie MUSZĄ słuchać … nie nie muszą . a mieli apostołowie CZYNIĆ rzeczy nawet większe … doprawdy ?
KS
Konrad Schneider
24 listopada 2020, 18:15
Sledze Pana teksty i Pana duchowy rozwoj od lat. I teraz chce Panu powiedziec komplement: "Pan jest jak wino. Im starszy, tym lepszy!"
DD
~Dek Dek
24 listopada 2020, 16:05
Dzieki wlaśnie miedzy innymi takim ludziom tez jak pan panie Terlikowski to sie dzieje.....
JF
~Joanna Fedele
24 listopada 2020, 15:19
Trafna diagnoza rzeczywistości. Rzeczowe sugestie co z tym mogę zrobić. Warto się wsłuchać w tę refleksję. Adoracja. Słuchanie. Uważność. Cierpliwość... Dziękuje panie Tomku.
MN
~Maria N.
24 listopada 2020, 15:07
Ale budujące jest to, że ludzie w Polsce, nie tylko młodzi, tego Kościoła bardzo potrzebują. I jak ktoś wezwie KEP, żeby pozamykać kościoły z powodu pandemii, to proszę - ponad 80 komentarzy krytycznych wobec tego pomysłu. Rzadko kiedy teksty na Deonie osiągają tyle postów i to prawie wszystkie źle oceniły wezwanie autorki tekstu. Tak samo, gdy ukazał się niefortunny artykuł p. Fijołek o pokoleniu JPII, też w większości (z ponad 80) komentarzy broniono wartości chrześcijańskich. Przypomina mi się 1979 rok i transmisje pielgrzymki JPII do Polski. Gdy kamery filmowały ludzi na Pl. Zwycięstwa, to starały się to robić tak, żeby nie było widać dużych tłumów. Poczekajmy i zróbmy jeszcze z kilkanaście sondaży, co oczywiście nie znaczy, że problemu odejść z Kościoła nie ma.
WG
W Gedymin
25 listopada 2020, 08:35
Pytanie na ile polski Kościół jest Kościołem, a na ile nieewangeliczną atrapą.
GU
Grażyna Urbaniak
25 listopada 2020, 14:11
Słuszne pytanie. Co mają wspólnego z Ewangelią te wszystkie trele-morele o Bogu, któremu można wejść na głowę, bo teologowie postanowili, że nikt nie będzie ukarany.
XS
~x s
24 listopada 2020, 13:02
Swietny tekst
RW
~romek wojtkowski
24 listopada 2020, 15:13
E tam kto chodzi teraz to chodzi , tych wszystkich którzy chodzili się pokazać nie ma , zresztą w tym nowym kościele, bratania ,zrozumienia humanizmu , fałszywego miłosierdzia łatwo się zagubić , stracic tozsamosc , Kościół zrobił wielki błąd że szukał nie wiadomo czego , a zatracić swoją tożsamość, ewangelia jest jasna , tak tak nie nie i tyle , zresztą świat się zatraci i padnie bo nie sposób żyć przkazaniami antychrysta .
TW
~tm wwa
24 listopada 2020, 12:25
Z Kosciola odchodza wszyscy bez wzgledu na wiek. Mlodzi z wzgledu na bunt, zawod, brak wiezi itd... Ludzie w srednim wieku ze wzgledu na ilosc godzin spedzanych w pracy, nieudane malzenstwa... Odchodza 60letni rodzice ktorzy wychowali swoje dzieci w wierze, a w dojrzalym wieku sami postanowili zaprzeczyc temu co wpajali zawierajac powtorne zwiazki, porzucajac sie po wychowaniu dzieci. Odchodza 80latkowie, ktorych pozostawili dzieci i wnuki, z bezradnosci nieporadzenia sobie w jedzeniu czy toalecie, bez czyjejkolwiek pomocy, w wyzysku, przedmiotowym traktowaniu, braku godnego odejscia. Zbyt wielu ludzi moze sobie pozwolic jedynie na modlitwe krzyku, bolu skierowana z konta swej izdebki. Refleksja ostatnich dni, nawet 80 czy 90 lat dreptania tydzien w tydzien na sume, murowania cegel w kosciele, cmentarzu i domu parafialnym, nie musi oznaczac ze obecny lokator tego domu odprowadzi cie w ostatniej drodze. Przez lzy zostaje powiedziec ze tam wyzej bedzie lepiej.
PW
Piotr Wójciak
24 listopada 2020, 12:20
Panie Tomku, serdecznie dziękuję za podzielenie się ważnymi myślami. Smutne, ale ważne.
PW
Piotr Wójciak
24 listopada 2020, 12:10
Panie Tomku, dzięki za podzielenie sie ważnymi myślami.
MB
~Marcin Baran
24 listopada 2020, 10:51
Ojciec Syna Marnotrawnego nie zatrzymywał go siłą, kiedy tamten chciał odejść, ale potem wychodził na drogę, czekał i liczył że jego dziecko zmądrzeje. Natomiast miał drugiego syna który został w domu. Z tym razem wspólnie pracował, na tego bardzo liczył, miał do niego zaufanie i powiedział że "wszystko co moje - jest i twoje". Pan Bóg wie, że wielu od Kościoła odejdzie, wielu też w nim nadal pozostanie. Kocha i jednych i drugich. Ma dla jednych i dla drugich rozmaite rozwiązania.
NN
~No Name
24 listopada 2020, 14:37
Ten co został był małostkowy i liczył na uznanie
TS
~Taki Sobie
24 listopada 2020, 16:35
Trochę Pan źle opisał zachowanie tego drugiego syna. Szkoda bo przypowieść jest głębsza..... Niech Pan przeanalizuje myślenie tego co został i oczekiwał docenienia"zaslug".....
MB
~Marcin Baran
24 listopada 2020, 23:34
Niczego źle nie opisałem. Ten drugi był tak samo kochany przez Ojca, jak i ten pierwszy.
GU
Grażyna Urbaniak
24 listopada 2020, 10:00
"Młodości, orla twych lotów potęga!". Młodzież z samej swoje natury jest radykalna, i dlatego odchodzi od Kościoła, który coraz bardziej "traci smak" i usiłuje karmić wiernych letnią papką, którą młodzież na wzór Jezusa "wypluwa z ust swoich". Na Zachodzie wielu chrześcijan w poszukiwaniu radykalizmu przechodzi na islam.
TS
~Taki Sobie
24 listopada 2020, 17:24
Na pewno, tylko, która część, bo mądry czlowiek od radykalizmu i skrajności stroni.
GU
Grażyna Urbaniak
25 listopada 2020, 09:29
Czy te słowa pochodzą od mądrego człowieka: "Obyś był zimny albo gorący!"?
TS
~Taki Sobie
25 listopada 2020, 20:05
Gorący , a nie gorączkujący bo to maligna, a nie oddanie Bogu.
GU
Grażyna Urbaniak
25 listopada 2020, 22:28
Ciekawam bardzo Twoich kryteriów co jest jeszcze dozwolonym gorącem, a co już gorączką. Czy na przykład Abraham kładący syna na ołtarzu - to już maligna?
TS
~Taki Sobie
26 listopada 2020, 08:36
Sorry, ale Jezus inny rodzaj miłości pokazał, wskrzeszając córkę Jaira i brata, przyznnam sie szczerze, ze NT jest mi blizszy, a ST czytam tylko w perpektywie nauczania Jezusa.
GU
Grażyna Urbaniak
27 listopada 2020, 09:38
Powiadasz, że Jezus inny rodzaj miłości pokazał? Jak na moje oko, pokazał najbardziej radykalny jej rodzaj - "aż do śmierci; a była to śmierć krzyżowa".