Ponuraki kontra radośni? Nie sądzę

(źr. youtube.pl)

Nie odnajduję się na linii sporu dotyczącego siostry urszulanki Cristiny Scuccia, która w skrócie wygląda tak: chrześcijańskie ponuraki kontra chrześcijanie radośni. Uważam, że to mocne uproszczenie tematu.

W zeszłym tygodniu s. Cristina wygrała telewizyjny talent show "The Voice of Italy". 25-letnia zakonnica miała za sobą ogromną rzeszę fanów. Czy tylko zdeklarowanych chrześcijan/katolików? Z całą pewnością nie. I to także jest istotne. Wiele osób uważa jednak, że stało się coś złego, że osoba konsekrowana przekroczyła granicę, która dzieli ją od ludzi świeckich. Pojawia się argument, że się zeświecczyła. Czy tak jest?

Przez wieki porządek europejskiej kultury wyznaczał świat, który dziś znamy jako Christianitas: przekraczająca granice państw wspólnota katolicka, której porządek był ściśle stanowy. Inne obowiązki spoczywały na stanie rycerskim, inne na duchownym, jeszcze inne na rzemieślnikach i chłopstwie. W pewnym skrócie normy tamtej, średniowiecznej rzeczywistości można ująć z pomocą stwierdzenia: jesteś rycerzem - zachowuj się jak rycerz. Jesteś zakonnikiem - zachowuj się jak zakonnik. A gdzie było miejsce dla artystów, którzy zabawiali lud na jarmarkach: dla grajków, wędrownych trup aktorskich? Niemal na samym dole drabiny społecznej.

Naprawdę gruntowne zmiany społeczne zaczęły się z narodzinami kapitalizmu, powstaniem nowych klas społecznych, upadkiem starych zależności, zmianami w relacjach państwa i Kościoła. Ale dla tego felietonu ważniejsza jest nieco inna kwestia: powstanie wynalazków, które po dekadach miały zmienić ludzką kulturę w stopniu naprawdę rewolucyjnym w stosunku do całej dotychczasowej ludzkiej historii. Mówię o wynalezieniu radia przez Marconiego, wynalezieniu kinematografu przez braci Lumière, wynalezieniu telewizji, wreszcie w Internetu. Oto technologie, na których opiera się współczesna kultura masowa, w której także jako chrześcijanie jesteśmy całkowicie zanurzeni. Nie byłoby Hollywood, celebrytów wydających fortuny na leczenie uzależnień w klinikach, nie byłoby gwiazd kina i muzyki masowej bez tych zjawisk. A ich samych by także nie było, gdyby nie masowa, wielomilionowa publika całego świata. Bez tego wszystkiego nie byłoby także siostry Cristiny. W tym sensie jest ona niczym mniej i niczym więcej, jak dzieckiem swoich czasów.

Należy też wspomnieć o rozwoju rozrywki na skalę globalną, która uczyniła dalekich prawnuków średniowiecznych grajków i aktorów z jarmarcznych przedstawień miliarderami, sławami, które zajmują sny nie tylko nastolatków na całym świecie. Maszyny show biznesu z pewnością przyspieszyły od czasów beatlemani: przynajmniej w dziedzinie muzyki rozrywkowej. Kolejne pokolenia żyjące w mniejszym lub większym komforcie, dysponujące nadwyżką czasu i finansów nieznaną na tak masową skalę nigdy w dziejach, pozwoliły rozbłysnąć zarówno wielkim gwiazdom jak i sezonowym sławom, które zyskują swoje "pięć minut" dzięki wakacyjnym hitom pompowanych przez playlisty rozgłośni radiowych.

I w tym wszystkim siostra Critina. Już nie Whoopi Goldberg - aktorka wcielająca się w rolę śpiewającej zakonnicy. Hollywood jak zwykle wyprzedził (albo podyktował) trend. Mamy już zatem prawdziwą śpiewającą zakonnicę, kolejny kamyczek w rewolucji kultury masowej, która - w skrócie mówiąc - polega na tym, że szerokie rzesze odbiorców znudzone nieco tym, co już było, czekają na to, co będzie. I przekroczenie każdego konwenansu czy tabu jest tutaj oczekiwane. I wyliczane z kalkulatorem w dłoni co do skali finansowego sukcesu.

Na naszych oczach show biznes, kultura masowa zneutralizowały pewien model katolicyzmu, utrwalony przez wieki: ze ściśle oznaczonym podziałem ról, praw i zobowiązań. Notabene, w wielkiej dyskusji o siostrze Cristinie nie spotkałem się z pytaniem, czy jej przełożone wyraziły zgodę na występy. Zakładam, że tak. I czy jej obecność w tym spektaklu kultury masowej zgadza się z charyzmatem jej zgromadzenia. Zresztą, z jakiego jest zgromadzenia - nawet katolickie media na ogół nie podają, choć w przypadku osoby konsekrowanej jest to dość istotne, jaką wspólnotę reprezentuje. W końcu wciąż odróżniamy jezuitę od franciszkanina, dominikanina od zmartwychwstańca. A przynajmniej staramy się odróżniać.

Tu dodam, że nie byłem/nie jestem za lub przeciw występowi siostry Cristiny. Wciąż zbieram argumenty, właśnie o charakterze kulturowym i religijnym równocześnie i nie wystarcza mi proste stwierdzenie, że radośni chrześcijanie są "za", a ponurzy "przeciw". Z drugiej strony, nie jestem do końca przekonany do argumentu, że występ siostry Cristiny wyda jedynie złe owoce, że jest zaprzeczeniem lub poluzowaniem zobowiązań, jakie nakłada na nią życie konsekrowane.

Rzecz w tym, że znajdujemy się w sytuacji kulturowej i społecznej kompletnie innej niż ta, która przez wieki była udziałem katolickiego uniwersum, zwanego Christianitas. I stąd pewne sposoby bycia wobec świata, także osób duchownych i konsekrowanych, niegdyś z pewnością szokujące, stały się oczywistością. I pewnie każda wspólnota zakonna, wciąż funkcjonująca w krajach zachodnich, najmocniej przesiąkniętych kulturą masową, szuka dla siebie jakiegoś sposobu określenia się. A siostra Cristina nie przyszła do show z zakonu kontemplacyjnego, ale ze wspólnoty "działającej w świecie". Choć tu oczywiście pojawia się pytanie, czasem irytujące samych duchownych, czy Kościół bardziej działa dziś w świecie, czy świat działa w Kościele.

Powiedzmy sobie wprost: występ i zwycięstwo w "The Voice of Italy" to nie jest jakieś ogromne świadectwo chrześcijańskich uczynków miłosierdzia co do ciała i duszy. Ale może być - i moim zdaniem jest - przypomnieniem świeckiemu światu, przypomnieniem Włochom, że ich korzenie duchowe i kulturowe wprost odsyłają do Kościoła, że Kościół wciąż stanowi część ich świata. Taki pozytyw widzę w występach siostry Cristiny. To raczej wstęp do ewangelizacji niż sama ewangelizacja.

I jeszcze jedno: ta młoda włoska zakonnica wzięła na siebie wielką odpowiedzialność, stała się wobec świata twarzą katolicyzmu młodego pokolenia, najmłodszego pokolenia osób duchownych. Z pewnością potrzebuje naszej modlitwy. Ale potrzebują jej przecież także siostry i bracia zakonni nikomu nieznani, najcichsi, ciężko zapracowani w klasztornych kuchniach, warsztatach, pralniach.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ponuraki kontra radośni? Nie sądzę
Komentarze (23)
J
Julia
10 czerwca 2014, 18:43
Też nie jestem jakoś specjalnie za, czy przeciw, choć jak tak teraz myślę, to siostra Christina pokazała dwie rzeczy. Po pierwsze, że zakonnice też mają marzenia, które mogą spełniać i nie muszą "umierać dla świata" po wstąpieniu do zakonu. Po drugie, że osoby duchowne to normalni, radośni, sympatyczni ludzie, tyle że umocnieni w Bogu. 
10 czerwca 2014, 11:36
To nie jest dyskusja pomiędzy ponurakami a radosnymi. Nasze siostry wesoło tańczyły na parafialnym festynie i sobie z nami śpiewały. Nikt im nie wymawiał. Jak by chciały zaśpiewać na scenie - a czemu nie... Pytanie tylko program w ktorym wystartował s.Cristina to zawody w ktorych warto startować... Format rozrywkowy ktorego emitsj zaczyna się w Wielkim Poście... dobór piosenek, powiedzmy, kontrastujących z habitem. Siostra tez może wystartować, w takim konkursie by pokazać, że siostra tez człowiek, ale... Jak ksiądz wystartował w szansie na sukces to protestów nie słyszałem i a sam nie protestowałem, to był "trochę" inny program... Przypominają mi się sytuacje gdy księża czy siostry robli rzeczy po których mówiliśmy "to też czlowiek" i ile z takiego "występu" było ewangelizacji...
W
wp
10 czerwca 2014, 00:33
polecam [url]http://sanctus.pl/index.php?grupa=80&podgrupa=84&doc=29[/url]
GN
grzegorz nG
9 czerwca 2014, 22:49
Trudne bywa czytanie tekstów Krzysztofa Wołodźki a tym razem przebrnąłem i to z satysfakcją! Wskazanie różnicy między zakonami kontemplacyjnymi a czynnymi jest dla mnie  rozstrzygające - wszak charyzma urszulanek jest w działalności wychowawczej właściwej czasom a nie w działalności bezmyślnozachowawczej.
J
Jacek
9 czerwca 2014, 22:08
To wszystko co powyżej wydalono z siebie to niby wyważony ale jednak zmierzający w jedynie słusznym kierunku komentarz kogoś, kto ma "zrozumieć" przekaz: TAK BYĆ POWINNO. Odpowiedź normalnego człowieka: NIE POWINNO. Bo katolicka zakonnica jest od tego, by jak Urszulanki żyć w stanie łaski uświęcającej i czystości, odmawiać regularnie Brewiarz, zajmować się młodzieżą, a unikać tego co światowe. Tu pannica przebrana za zakonnicę (choć niby nią jest) całemu światu prezentuje: katecheza to [...] "zakonnica" ma być za[...]a, reszta to pierdoły. Czy to jest unikanie życia światowego, i czy "zakonnica" owa wierzy że ktokolwiek dzięki temu ktoś się nawróci... tzw. l"ans" i robienie kasy... żałosne...
9 czerwca 2014, 18:06
Analiza jest trochę zawężona, ponieważ odnosi się do samego występu Siostry Cristiny. Osobiście mnie nie drażni występ Siostry (jakieś tam mankamenty ma, jak te niefortunne palce, ale spodziewane pozytywy przewyższają negatywy). Drażni mnie natomiast hurraoptymistyczna narracja, dominująca na Deonie, głucha na uzasadnione wątpliwości i wytknięte mankamenty. Sprowadzenie dyskursu do roztrząsania emocji czy to samej Siostry, czy to komentujących to intelektualne błocko, które niestety na Deonie zamiast spotykać się z dyscyplinowaniem przez autorów i podnoszeniem poziomu, natrafia na ześligiwanie się samych autorów do owego błocka :/ Wygląda na to, że niektórzy obecność Ducha Świętego mierzą poziomem pewnych emocji, co jest żenujące.
Maciej Dane niekonieczne, RODO się kłania.
9 czerwca 2014, 19:31
Mnie drażni co innego. Szlag mnie trafia, że jeżeli stwierdzisz, że występ siostry nie pasuje ci w jakiś sposób, nieistotnie w jaki, w każdym dasz głos krytyczny i natychmiast zostajesz zakwalifikowany jako smutas, ponuras i w ogóle prawdopodobnie biczownik... Wszyscy są tak hurra optymistycznie ewangelizacyjnie że cel uświęca środki a odmienne zdanie traktowane jest niemalże jak atak na Kościół. To jest chore. Abstrahująć od oceny występu siostry która moim zdaniem wygrała tylko dlatego, że była zakonnicą, ubolewam,  że właśni bracia w wierze natychmiast mnie szufladkują.
9 czerwca 2014, 19:52
Taka manifestacja idzie w parze z tą, którą opisuję. Jednakże stopień szkodliwości 'szeregowych' komentatorów jest nieporównywalny ze szkodliwością Deonowych 'trendsetterów', dlatego eksponuję mankamenty o potencjalnie znacznie większej szkodliwości.
Jack French
9 czerwca 2014, 20:26
Twoim tokiem rozumowania, wytknąłbyś mankamenty i uzasadnione wątpliwości co do postawy Jezusa, gdybyś żył w Jego czasach. Mówiąc wprost, patrzyłbyś oczami faryzeuszy. Oni też mieli przekonanie o swojej słuszności, oddaniu Bogu itp. Pomyśl nad tym, nie zaszkodzi.
9 czerwca 2014, 21:43
Pan chyba nie chwyta głównej osi mojej wypowiedzi, bo ona nie dotyczy przypadku Siostry Cristiny, a postawy bezrozumnego hurraentuzjazmu zajmowanego wobec owego przypadku i to - co gorsza - ze strony tych, po których spodziewać należałoby się zdecydowanie większej rozwagi.
Jack French
9 czerwca 2014, 22:02
A skąd teza, że jest to "bezrozumny hurraoptymizm'? Ja takowego nie dostrzegam, więc ta ocena jest nieprawomocna, lub Twoim tokiem myślenia: zachowujemy status quo. Gorsze od radości na takie "zjawisko" jakim jest s. C., jest demonizacja. Ponadto, jeżeli Waść się kierujesz chłodną logiką w każdym wypadku, dlaczego podważasz wiarygodność papieża? Wiesz dobrze, że ten, zawsze w sprawach wiary jest nieomylny. Wybacz za skok w temacie, ale ciekawi mnie to.
10 czerwca 2014, 00:08
Swoją opinię o 'hurraoptymizmie' wobec pewnego nurtu postrzegania Chrześcijaństwa nie opieram na pojedynczym wątku dotyczącym Siostry Cristiny. Bywam tu już chyba ze 3 lata; o ile dobrze pamiętam licznik stuka mi ponad 1600 komciów, więc troche praktyki z Deonem wydaje mi się, że nabyłem. Papież jest nieomylny w/s DOGMATÓW wiary, a nie emocjonalnego stanu wierzących.
Jack French
10 czerwca 2014, 17:17
Ok, rozumiem. W takim razie za dogmat wiary trzeba uznać Komunię Duchową, prawda? Z tego co widziałem, nie akceptujesz takiej formy. Zgadza się? Dwa. Hurraoptymizm, jak o określasz, jest w takim razie wg Ciebie szkodliwy, tak? Niesie grzech, spustoszenie i powoduje, że świat zostaje pozbawiony Ducha Świętego. Oczywiście sam uważam, że istenieją takie zjawiska (np. "szaleni ewangelizatorzy" itp), ale nie uważam, aby to przynosiło skutki negatywne. Tak jak i występ siostry. Tak jak występ rapującego księdza, czy śpiewającego Halleluyah. Jeżeli uważasz inaczej, jeśli można, pokaż co złego to niesie. Tylko zaznaczam, że w przypadku siostry, nie sprawdziły się przypuszczenia o opuszczeniu habitu, o sprzedaniu się komercji itp. Dzięki z góry.
Jack French
10 czerwca 2014, 17:47
A mnie szlag trafia, jak ktoś coś robi dobrego, na co trzeba sporo odwagi, sporo talentu i jeszcze więcej wymodlenia (nie sądze, aby zgoda na występ była podjęta bezmyślnie przez przełożone), i taki człowiek dostaje baty od własnych współbraci. Ale jak to jest w Piśmie, prorok najgorzej odbierany jest we własnych szeregach.
11 czerwca 2014, 09:18
Pan podąża w niewłaściwym kierunku (co jest zrozumiałe z racji ograniczonej ilości danych, jakie od tej pory Panu dostarczyłem). Najlepszym fałszem jest fragment prawdy. Witaminy są dobre, a nawet niezbędne dla zdrowia i życia, ale chyba potrafi sobie Pan wyobrazić jak zakończyłby się eksperyment polegający na narzuceniu diety składającej sie wyłącznie z witamin? Pod terminem 'hurraoptymizmu' rozumiem całkowite pochłonięcie wycinkiem chrześcijańskiego życia. Jest to klasyczne pars pro toto. Chrześcijaństwo jest samochodem i dbanie wyłącznie o silnik z zaniedbaniem hamulców, czy o hamulce z zaniedbaniem silnika nie jest poprawnym dbaniem o cały samochód. 'Hurraoptymizm' to pochłonięcie całkowite dbaniem o jeden z podzespołów samochodu. O ile 'szarym komentatorom' można to wybaczyć, to gospodarze - intelektualna elita KK - powinni stać na straży integralności samochodu i korygować sytuacje w których fragment przesłania całość. Dlatego też błędność 'hurraoptymizmu' nie bierze się z samej jego istoty, a z niekompletności.
Jack French
11 czerwca 2014, 18:59
Dobrze, świetnie rozumiem i dziękuję za wyjaśnienia. A teraz więc pytanie, skąd teza, że Deon, jego felietoniści itd, zafiksowali się wyłącznie na hurraoptymiźmie? Ja widzę na tym portalu tak wiele różnorakich tematów, że oczy puchną. A po dwa, nie znam chrześcijańskiego poratlu o większym spektrum życia chrześcijanina (jezuici mają to do siebie przecież - np. giełda, sport, polityka itd itd itd itd). Nie rozumiem tego osądu.
11 czerwca 2014, 19:28
Nieodległy przykład: pogrzeb generała Jaruzelskiego. Zarówno teksty zamieszczone, jak i komentarze obracały się wokół najpłytszych zagadnień i redukowały skomplikowane zagadnienie do łopatologicznych zasadek odnoszących się praktycznie do wymiaru emocjonalnego człowieka (zarówno generała, jak i protestujących). Tymczasem był to doskonały pretekst do popracowania trochę nad zagadnieniem relacji chrześcijańskiej miłości do ofiar generała oraz miłości do samego generała i to na różnych poziomach, a nie wyłącznie samego (praktycznie) emocjonalnego wymiaru z ordynarnie spłyconymi pojęciami miłości nieprzyjaciół, wybaczenia, winy, kary, relacji sprawiedliwości ziemskiej do Bożej. Oczywiście nie mam na myśli jakiegoś głębokiego kursu uniwersyteckiego od razu, ale w moim przekonaniu Deon zamiast stawiać się na pozycji 'trenera' w stosunku do czytelników ('zawodników'), 'trenera' starającego się przy każdej możliwej okazji choć trochę podnieść formę 'zawodników'; zamiast takiej postawy Deon obiera modus operandi polegający na schlebianiu najprostszym gustom i wyobrażeniom, co widać właśnie po kompletnym braku zainteresowania choćby w prostowaniu najoczywistszych błędów. Jakość przyprawia o ból zębów.
11 czerwca 2014, 23:39
Pan utożsamia krytykę z jakimś rodzajem osobistej niechęci, czy negatywnych emocji żywionych wobec obiekty krytycznego oglądu. Prosze mnie poprawić, jesli się mylę, ale odnoszę wrażenie, że Pan pod pojęciem 'krytyka' rozumie 'racjonalizowanie niechęci quasimerytorycznym czepianiem się' zamiast zdrowego, bezstronnego oglądu biorącego pod uwagę dostrzegalne (oraz potencjalne) negatywy, jak również i pozytywy. Krytyka to nie 'czepianie się' i 'szukanie dzury w całym', a dążenie do obiektywnego rozpoznania zagadnienia. Notabene - to jeden z obszarów w którym aż się prosi, żeby włodarze Deonu popracowiali nad swoimi owieczkami.
Rafał Dąbrowa
9 czerwca 2014, 16:21
Ja uważam że nie mam prawa o niej źle myśleć.
9 czerwca 2014, 17:33
To jakiś błąd terminologiczny, bo przecież Chrześcijanin nie ma prawa o nikim źle myśleć.
TK
Ten ktory chcial zostac papiezem
9 czerwca 2014, 19:05
piotr_slowinski Jako istota obdażona wolną wolą 'dopieszcze' twoje zdanie To jakiś błąd terminologiczny, bo przecież Chrześcijanin ma wolność odkrywać w sobie i usuwać fałszywe myśli na dowolny temat. Jako chrześcijanin mam wolność pod wpływem duchów upadłych zbuntować się przeciwko prawu od Boga i iść do diabła. Zdanie nieprzyjemne, ale fraza 'nie ma prawa' w tym kontekście również jest błędem terminologicznym.
9 czerwca 2014, 19:53
W imieniu zdania dziękuję za dopieszczenie.
A
aka
10 czerwca 2014, 11:39
obdarzona. Drogi Chrześcijaninie, masz obowiązek posługiwać się prawidłową polszczyzną