Ponuraki kontra radośni? Nie sądzę
Nie odnajduję się na linii sporu dotyczącego siostry urszulanki Cristiny Scuccia, która w skrócie wygląda tak: chrześcijańskie ponuraki kontra chrześcijanie radośni. Uważam, że to mocne uproszczenie tematu.
W zeszłym tygodniu s. Cristina wygrała telewizyjny talent show "The Voice of Italy". 25-letnia zakonnica miała za sobą ogromną rzeszę fanów. Czy tylko zdeklarowanych chrześcijan/katolików? Z całą pewnością nie. I to także jest istotne. Wiele osób uważa jednak, że stało się coś złego, że osoba konsekrowana przekroczyła granicę, która dzieli ją od ludzi świeckich. Pojawia się argument, że się zeświecczyła. Czy tak jest?
Przez wieki porządek europejskiej kultury wyznaczał świat, który dziś znamy jako Christianitas: przekraczająca granice państw wspólnota katolicka, której porządek był ściśle stanowy. Inne obowiązki spoczywały na stanie rycerskim, inne na duchownym, jeszcze inne na rzemieślnikach i chłopstwie. W pewnym skrócie normy tamtej, średniowiecznej rzeczywistości można ująć z pomocą stwierdzenia: jesteś rycerzem - zachowuj się jak rycerz. Jesteś zakonnikiem - zachowuj się jak zakonnik. A gdzie było miejsce dla artystów, którzy zabawiali lud na jarmarkach: dla grajków, wędrownych trup aktorskich? Niemal na samym dole drabiny społecznej.
Naprawdę gruntowne zmiany społeczne zaczęły się z narodzinami kapitalizmu, powstaniem nowych klas społecznych, upadkiem starych zależności, zmianami w relacjach państwa i Kościoła. Ale dla tego felietonu ważniejsza jest nieco inna kwestia: powstanie wynalazków, które po dekadach miały zmienić ludzką kulturę w stopniu naprawdę rewolucyjnym w stosunku do całej dotychczasowej ludzkiej historii. Mówię o wynalezieniu radia przez Marconiego, wynalezieniu kinematografu przez braci Lumière, wynalezieniu telewizji, wreszcie w Internetu. Oto technologie, na których opiera się współczesna kultura masowa, w której także jako chrześcijanie jesteśmy całkowicie zanurzeni. Nie byłoby Hollywood, celebrytów wydających fortuny na leczenie uzależnień w klinikach, nie byłoby gwiazd kina i muzyki masowej bez tych zjawisk. A ich samych by także nie było, gdyby nie masowa, wielomilionowa publika całego świata. Bez tego wszystkiego nie byłoby także siostry Cristiny. W tym sensie jest ona niczym mniej i niczym więcej, jak dzieckiem swoich czasów.
Należy też wspomnieć o rozwoju rozrywki na skalę globalną, która uczyniła dalekich prawnuków średniowiecznych grajków i aktorów z jarmarcznych przedstawień miliarderami, sławami, które zajmują sny nie tylko nastolatków na całym świecie. Maszyny show biznesu z pewnością przyspieszyły od czasów beatlemani: przynajmniej w dziedzinie muzyki rozrywkowej. Kolejne pokolenia żyjące w mniejszym lub większym komforcie, dysponujące nadwyżką czasu i finansów nieznaną na tak masową skalę nigdy w dziejach, pozwoliły rozbłysnąć zarówno wielkim gwiazdom jak i sezonowym sławom, które zyskują swoje "pięć minut" dzięki wakacyjnym hitom pompowanych przez playlisty rozgłośni radiowych.
I w tym wszystkim siostra Critina. Już nie Whoopi Goldberg - aktorka wcielająca się w rolę śpiewającej zakonnicy. Hollywood jak zwykle wyprzedził (albo podyktował) trend. Mamy już zatem prawdziwą śpiewającą zakonnicę, kolejny kamyczek w rewolucji kultury masowej, która - w skrócie mówiąc - polega na tym, że szerokie rzesze odbiorców znudzone nieco tym, co już było, czekają na to, co będzie. I przekroczenie każdego konwenansu czy tabu jest tutaj oczekiwane. I wyliczane z kalkulatorem w dłoni co do skali finansowego sukcesu.
Na naszych oczach show biznes, kultura masowa zneutralizowały pewien model katolicyzmu, utrwalony przez wieki: ze ściśle oznaczonym podziałem ról, praw i zobowiązań. Notabene, w wielkiej dyskusji o siostrze Cristinie nie spotkałem się z pytaniem, czy jej przełożone wyraziły zgodę na występy. Zakładam, że tak. I czy jej obecność w tym spektaklu kultury masowej zgadza się z charyzmatem jej zgromadzenia. Zresztą, z jakiego jest zgromadzenia - nawet katolickie media na ogół nie podają, choć w przypadku osoby konsekrowanej jest to dość istotne, jaką wspólnotę reprezentuje. W końcu wciąż odróżniamy jezuitę od franciszkanina, dominikanina od zmartwychwstańca. A przynajmniej staramy się odróżniać.
Tu dodam, że nie byłem/nie jestem za lub przeciw występowi siostry Cristiny. Wciąż zbieram argumenty, właśnie o charakterze kulturowym i religijnym równocześnie i nie wystarcza mi proste stwierdzenie, że radośni chrześcijanie są "za", a ponurzy "przeciw". Z drugiej strony, nie jestem do końca przekonany do argumentu, że występ siostry Cristiny wyda jedynie złe owoce, że jest zaprzeczeniem lub poluzowaniem zobowiązań, jakie nakłada na nią życie konsekrowane.
Rzecz w tym, że znajdujemy się w sytuacji kulturowej i społecznej kompletnie innej niż ta, która przez wieki była udziałem katolickiego uniwersum, zwanego Christianitas. I stąd pewne sposoby bycia wobec świata, także osób duchownych i konsekrowanych, niegdyś z pewnością szokujące, stały się oczywistością. I pewnie każda wspólnota zakonna, wciąż funkcjonująca w krajach zachodnich, najmocniej przesiąkniętych kulturą masową, szuka dla siebie jakiegoś sposobu określenia się. A siostra Cristina nie przyszła do show z zakonu kontemplacyjnego, ale ze wspólnoty "działającej w świecie". Choć tu oczywiście pojawia się pytanie, czasem irytujące samych duchownych, czy Kościół bardziej działa dziś w świecie, czy świat działa w Kościele.
Powiedzmy sobie wprost: występ i zwycięstwo w "The Voice of Italy" to nie jest jakieś ogromne świadectwo chrześcijańskich uczynków miłosierdzia co do ciała i duszy. Ale może być - i moim zdaniem jest - przypomnieniem świeckiemu światu, przypomnieniem Włochom, że ich korzenie duchowe i kulturowe wprost odsyłają do Kościoła, że Kościół wciąż stanowi część ich świata. Taki pozytyw widzę w występach siostry Cristiny. To raczej wstęp do ewangelizacji niż sama ewangelizacja.
I jeszcze jedno: ta młoda włoska zakonnica wzięła na siebie wielką odpowiedzialność, stała się wobec świata twarzą katolicyzmu młodego pokolenia, najmłodszego pokolenia osób duchownych. Z pewnością potrzebuje naszej modlitwy. Ale potrzebują jej przecież także siostry i bracia zakonni nikomu nieznani, najcichsi, ciężko zapracowani w klasztornych kuchniach, warsztatach, pralniach.
Skomentuj artykuł