Prawo do śmierci w zaszczanych majtkach

(fot. shutterstock.com)

Są ludzie w Polsce, którym lepiej zaproponować, by rozbili sobie głowę o krawężnik i położyli się w kałuży swojej krwi. Inaczej nikt im nie pomoże.

Przechodzę przez Galerię Krakowską. Turyści i mieszkańcy wpatrują się w witryny. Minęły Święta, znów wraca konsumpcyjny szał. Nie trzeba jednak wiele, by zobaczyć straszną rzeczywistość, która istnieje równolegle w naszych miastach.

DEON.PL POLECA

Straszna i przerażająca. Pan Wasyl pochodzi z Ukrainy. Został oszukany w pracy, twierdzi, że w drodze powrotnej paszport zabrał mu taksówkarz. Nie przysługuje mu pomoc w państwowych placówkach. Dwóch synków i rodzina czekają na niego (i zarobione pieniądze) pod Kijowem. Nie wie, co robić. Boi się policji. Zaczyna pić, nie widzi wyjścia. Spotykamy go w czasie środowego patrolu w Święta. Płacze, chce pomocy. Zawozimy go do jednej z placówek pomocowych działających przy kościele. Osoby prowadzące placówkę zgadzają się na przyjęcie pana Wasyla, mimo że jest pod wpływem alkoholu. Ze łzami w oczach dziękuje i nam, i prowadzącym. Obiecujemy podjechać jutro, jak tylko wytrzeźwieje, pomożemy mu z paszportem.

W Warszawie sytuacja jest podobna, nie dotyczy zagubionych bądź oszukanych obcokrajowców, ale przede wszystkim Polaków. Bezdomnych, bezradnych, bez nadziei. Topiących cierpienie w alkoholu.

Gdy pijesz przez wiele tygodni, czasem miesięcy, trafiasz w tzw. ciąg alkoholowy. Z ciągu praktycznie nie da się wyrwać samodzielnie. Dlaczego? Pisze Adriana Porowska, dyrektorka Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej: "Nałogowi alkoholicy płacą ogromną cenę za nałóg. Oprócz utraty kontroli nad piciem, zerwanych więzi rodzinnych, wykluczenia społecznego, w rezultacie długotrwałego spożywania alkoholu, ludzie mogą skarżyć się na objawy psychotyczne, np. omamy, urojenia i iluzje".

Dokładnie to spotkało pana Wasyla, gdy opuściliśmy placówkę. Zaczął krzyczeć, miał ataki histerii. Pracownicy zadzwonili po straż miejską, która odwiozła go na izbę wytrzeźwień. Co się potem stało? Niestety, nie mieliśmy już kontaktu.

Co mógł widzieć pan Wasyl? "Przychodzą do nas ludzie którzy wierzą w to, co widzą, uciekają z domów, bo widzieli tam zmorę, która ich dusiła, innym razem goniło człowieka stado wilków, albo obserwowali go ludzie z drzew, fale ultraczułe świdrują mózg, noszą zatyczki w uszach aby wyciszyć szumy z zewnątrz, czują gaz który jest spersonalizowany tak, aby truł tylko ich, ani nikogo innego w tej samej sali. Spotykam ludzi namierzanych przez obce służby, ludzi którzy demontowali drzwi w domu i ze strachu przed zjawami wychodzili oknem. Tylko niektórzy mają piękne wizje Koreanek skaczących na kucach" - kontynuuje Porowska.

Co robię, gdy widzę osobę bezdomną z zaburzeniami na mrozie? W teorii wystarczy zadzwonić po straż miejską lub karetkę pogotowia. W praktyce tylko niewielka część pracowników służb zaopiekuje się taką osobą. Takie sytuacje dzieją się i w Warszawie, i w Krakowie i pewnie w większości miast w Polsce.

Oddajmy głos Adrianie Porowskiej: "Środek Ursusa (dzielnica Warszawy - przyp. K.W.), godzina 13. Wzywam straż miejską. Otrzymałam solidną porcję prawa jakie przysługuje każdemu obywatelowi. Chyba prawa do śmierci w zaszczanych, i nie tylko majtkach... (...) Pan strażnik "pseudo-prawnik" sprytnie zadał narąbanemu facetowi, nieprzytomnemu, absolutnie nie mającemu szansy na racjonalne myślenie pytanie nr. 1 Czy chce Pan karetkę? Nr 2. Czy wszystko dobrze? Otrzymawszy satysfakcjonujące kiwnięcie głową, z ulgą odszedł na bok aby dać mi wykład o prawach obywatelskich. W trakcie pierwszego zdania wyjęłam telefon z kieszeni i zadzwoniłam po karetkę. Pan strażnik zamienił się w meteorologa i przypomniał, że jest ciepło, wsiadł do auta i odjechał. Zostałam z nieprzytomnym od alkoholu, absolutnie nie kontaktującym człowiekiem, który dwa dni nie wstawał".

Oczywiście, czasem reakcja służb jest inna. Wielokrotnie jednak podczas patrolów w Krakowie lub po prostu interwencji w czasie spaceru przy dworcu lub Galerii Krakowskiej zdarzało mi się, że służby odmawiały pomocy. Ostatecznie człowiek, o który pisze Porowska, został zabrany przez karetkę. Ale znał ją ratownik, ona sama miała determinację i doświadczenie, by stać tam dwie godziny i czekać.

"Dziura w systemie leczenia alkoholików. Kto ma pomóc im przerwać ciąg picia, kiedy jest punkt krytyczny?" - pyta retorycznie dyrektorka Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej.

Dwa tygodnie później ma podobny przypadek: "Nie potrafimy wskazać miejsca gdzie bezpiecznie człowiek może wytrzeźwieć i otrzymać fachową pomoc. Po izbie wytrzeźwień trafić na detox. Utrata nóg nie jest tak dobijająca dla człowieka jak utrata kontroli psychicznej. A najgorsze jest to, że oni mają podjąć racjonalne decyzje i zawalczyć o siebie. Nie ma szans! Proponuję rozbicie sobie głowy o krawężnik i leżenie w kałuży krwi. W innym wypadku ratunek nie nadciągnie".

Mamy poważną dziurę w systemie pomocy osobom, które są alkoholikami. Są w ciągu. Są na dnie i nikt nie jest w stanie podać im ręki.

Nie łudzę się, że to się szybko zmieni. Ale pamiętajmy, że - jak przypomina Adriana Porowska - "alkoholizm to bardzo demokratyczna choroba i tak samo dotyczy profesorów, taksówkarzy, księży, ateistów, siostry zakonne, prostytutki, dyrektorów, pracowników fizycznych, śliczne panie, miłych panów". I że w okresie nadchodzących mrozów takie osoby nie wybierają spania na waszych czystych klatkach schodowych po pijanemu.

Są w ciągu, nikt im nie jest w stanie pomóc, a one jeszcze nie chcą skorzystać ze swojego prawa do śmierci w zaszczanych majtkach.

* * *

Profil Adriany Porowskiej na Facebooku znajdziesz tutaj. Jeśli chcesz dołączyć do grupy wolontariuszy pomagającej osobom w kryzysie bezdomności, napisz do mnie - kw@deon.pl.

Karol Wilczyński - dziennikarz DEON.pl. Współtwórca islamistablog.pl. Członek Rady ds. Ekumenii i Dialogu Międzyreligijnego Archidiecezji Krakowskiej

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Prawo do śmierci w zaszczanych majtkach
Komentarze (14)
SK
Sofia Kowalik
6 stycznia 2019, 22:06
Alkoholicy to ludzie chorzy. Niestety dla człowieka zdrowego ich wybór jest trudny do zrozumienia. Bo jak można wybrać wódkę niż normalne życie? Jeszcze nikt na świecie nie wymyślił jak im skutecznie pomagać, nie lecząc tylko efektów. Jak zachęcić każdego do wyjścia z nałogu, pójścia do pracy etc.  nie zabierając im wolności decydowania o sobie.  Szacunek dla wszystkich pracujących w sferze pomocowej dla bezdomnych alkoholików, to bardzo ciężki kawałek chleba.
Andrzej Ak
6 stycznia 2019, 14:31
Wielu ludzi na tym świecie pragnie żyć po swojemu tzn czuć że żyją pełnią tego świata. Budują budowle jakie by one nie były, ale wedle własnych pragnień i potrzeb. Wielu z nas nie dostrzega życia w odległej perspektywie czasu. Nie potrafimy dostrzec prawdy o świecie w którym żyjemy. I tak, człowiek budując po swojemu, czasami buduje jakby na przekór woli Stwórcy tego i wielu innych światów. Tym samym wcześniej czy później w naszych budowlach może się wytrybić jakieś "kółko zębate, przekładnia” lub coś innego z czym my sami nie możemy sobie dać rady. Po wielu trudach i zmaganiach sięgamy "dna" naszych własnych możliwości. Zazwyczaj podejmujemy trud szukania pomocy u innych ale oni nie potrafią nas zrozumieć, naszej sytuacji i nam skutecznie pomóc. I tak z naszym problemem zostajemy sami. Alkohol, narkomania i wiele innych zagrożeń tylko czeka, aby nam "ulżyć" w naszych cierpieniach. Z czasem ból prawdy o sobie staje się tak ciężki iż nie potrafimy z tym żyć na trzeźwo. I tak powstają w naszym otoczeniu "osoby wykluczone". Pośród tych osób jest wielu przeciętnych ludzi, którzy kiedyś też byli ambitni, mieli swoje piękne marzenia, być może mieli swoją rodzinę albo też i przedsiębiorstwo i pewnego dnia to wszystko runęło. Pośród takich ludzi są niegdyś bardzo obiecujący lekarze, prawnicy, nauczyciele itd. Pewnego dnia w ich życiu wszystko się zmieniło i pociągnęło ich na dno.
Andrzej Ak
6 stycznia 2019, 14:31
cz II Kiedyś rozmawiałem ze znajomym o takim niegdyś wspaniałym i dobrym człowieku. Pewnego dnia zdarzył mu się wypadek samochodowy i cała jego rodzina w tym wypadku zginęła. Żona, dzieci, marzenia, plany i wiele innych runęło. On przeżył, tzn jego ciało przeżyło ten wypadek, ale wnętrze zostało rozbite. Jeszcze kilka lat temu można było go spotkać obok dworca lub w innych takich miejscach. Sądzę że to My jako ludzie wierzący jesteśmy również odpowiedzialni za dalszy los takich "złamanych" (przez twarde życie) ludzi. I zamiast się "krzywić" na widok takiego człowieka powinniśmy w nim dostrzegać potrzebującego, być może nadal czekającego właśnie na naszą pomoc. Czekającego na pomoc człowieka Chrystusowego, który zrozumie pomoże, wesprze, być może pokieruje i da nadzieję na życie oraz ofiaruje swoje modlitwy do Boga za tego człowieka.
a a
6 stycznia 2019, 14:14
To jest przykre, ale z drugiej strony jak mamy pomóc tym ludziom, nie naruszając ich wolności? Z nielicznymi wyjątkami (które mają szansę dzięki temu wyzdrowiec), ci ludzie zawsze będą wybierać picie na ulicy. Żeby ich ocalić, musielibyśmy albo ich zmusić do terapi (a do tego brakuje podstaw), albo zapewnić im komfortowe i bezpieczne warunki do picia, co wydaje się absurdem...
KW
Karol Wilczyński
6 stycznia 2019, 15:40
Wydaje się, ale badania wskazują, że byłby to pożądany kierunek. Polecam poczytać o programie "Najpierw mieszkanie": http://www.czynajpierwmieszkanie.pl/najpierw-mieszkanie/co-to-jest/
IC
Iwona czaplicka
6 stycznia 2019, 16:45
Dac kanapke? Przenocowac? Porozmawiac? A nawet dac na tego belta - i nie wynosic sie ponad innych. Dla mnie, ateistki to tez ludzie, zasluguja na wspolczucie i pomoc.
6 stycznia 2019, 16:52
Nie zapomnij o zaśpiewaniu świeckiej kołysanki i neutralnym płciowo utuleniu do snu
6 stycznia 2019, 11:02
Pomoc takim ludziom można porównać z dokarmianiem gołębi miejskich. Szlachetne intencje, ale skutki opłakane.
MP
Marek Pawłowski
6 stycznia 2019, 13:40
To co kolega proponuje? Eutanazję?
IC
Iwona czaplicka
6 stycznia 2019, 16:44
Eutanazja kosztuje. Niech sami zdychaja- wg. katolickiego milosierdzia.
6 stycznia 2019, 16:53
Nie, izolację
MP
Marek Pawłowski
6 stycznia 2019, 17:28
Napiszę, że mam lekką fascynację osobami, które tak podchodzą do miłosierdzia. Ciekaw jestem kim Pan jest? Pracuje Pan? Ma Pan rodzinę, żone czy dzieci? Gdyby Pańska córka wpadła w złe towarzystwo, alkohol czy narkotyki, to też by Pan jak te miejskie gołębie traktował? Naprawdę jestem strasznie ciekaw.
MP
Marek Pawłowski
6 stycznia 2019, 17:28
Łojezu! Pani tak na serio?
6 stycznia 2019, 19:23
Owszem, pracuję i mam rodzinę. I stąd właśnie takie, a nie inne podejście. Kiedyś moje dziecko musiało czekać kilka godzin na izbie przyjęć, bo pierwszeństwo mieli oczywiście żule, którzy tego dnia przesadzili z bełtem lub heroiną. Ile też razy musiałem z tym samym dzieckiem przechodzić na drugą stronę tramwaju lub autobusu, bo cuchnący pan żul rozsiadł się na siedzeniach wypłaszając swym smrodem połowę pasażerów. Nie sposób przy tym dodać, że to ja w przeciwieństwie do panów żuli łożę ze swych podatków i na ten tramwaj i na ten szpital. To nie są biedne ofiary losu. To pasożyty, ktore wybrały sobie życie na koszt innych i dobrze się w nim czują.