Różańcowa iskra ogarnęła całą Polskę
W całej Polsce odbywało się modlitewne spotkanie "Różaniec do granic". Dziwne sformułowanie. Niektórzy widzieliby raczej nazwę "Różaniec na granicach" jako lepszą, jeszcze inni "Różaniec bez granic", a niektórzy w ogóle są przeciwko temu Różańcowi, obojętnie, jaki przymiotnik by mu towarzyszył, i basta.
Osobiście wystrzegałbym się postawy "ponadgranicznego" komentatora, który by wszystko z góry wiedział, bo jest prawie nieomylny, a w związku z tym uzurpowałby sobie szlachetną misję pouczania maluczkich, a więc również tych wszystkich, którzy kotłują się teraz gdzieś "na granicach" i odmawiają Różaniec.
Chciałbym zaznaczyć, zaraz na wstępie, że sam jakoś włączyłem się do tej "akcji" na tyle, na ile mnie było stać, to znaczy odprawiłem Mszę św. w tej intencji i przyłączyłem się do jednej tajemnicy Różańca o godz. 14, który w naszym kościele poprowadziła grupa "Chleba", chociaż dotąd nic mnie z nią nie łączyło, poza widokiem chleba dla biednych w kruchcie kościoła, w niedzielę rano.
Nie spieszę się z krytyką tej inicjatywy modlitewnej ani też nie ciągnie mnie do egzaltacji z jej powodu. Po prostu najpierw chciałbym lepiej zrozumieć to wszystko, co z jej przyczyny w Polsce aktualnie się dzieje. Ponieważ już co nieco zaczyna się klarować, dlatego tym się dzielę.
Pierwsze to spostrzeżenie, że ta szeroka akcja zaczęła się z niczego jako jedna z tysięcy drobnych propozycji modlitewnych, na kształt facebookowych "eventów". Nikt z ludzi poważnych nie wpisywał jej sobie do kalendarza, a dzisiaj słyszałem uwagi, że szereg inicjatyw kurialnych spaliło na panewce, bo najbardziej aktywna część wiernych wyjechała "na granice".
Iskra rzucona przez organizatorów tego Różańca zapaliła płomyczek, z tego zrobił się płomień, a teraz mamy pożar. Może to brzmi zbyt entuzjastycznie. Przepraszam. Na entuzjazm zdecydowanie jeszcze za wcześnie, ale nie znaczy to, że najlepszą reakcją na to, co się dzieje, jest krytykowanie.
Warto jednak skonstatować, że inicjatywa tego Różańca pochodzi "z dołu", od ludzi świeckich, a mimo to (a może właśnie dlatego) ma taką społeczną nośność. Rozrosła się, nie używając tradycyjnych, kościelno-urzędowych kanałów komunikacyjnych. Napotkała jednak życzliwe przyjęcie i włączenie się w nią całym sercem wielu księży, wielu parafii, diecezji i biskupów. To stanowi nową jakość duszpasterską. Jest świadectwem dużych zmian w Kościele polskim. Tego nie wolno ignorować. Jest to zjawisko, z którego należy się radować - znak, że kończy się era bezwzględnego klerykalizmu w Kościele.
Dalej, kojarzy się nam "Różaniec do granic" w sposób zupełnie naturalny z podobną inicjatywą, mającą miejsce wiosną na Jasnej Górze. Była to "Wielka Pokuta Polaków". Nazwa trochę pompatyczna, bo skąd niby organizatorzy mieli wiedzę na temat tego, że będzie ona "wielka". Tymczasem nie chodziło im wcale o to, że spodziewali się wielkiej manifestacji, olbrzymiej rzeszy ludzkiej, ale chcieli wyrazić przekonanie, że istnieje wielka potrzeba u nas, w kraju, jakiegoś ponadprzeciętnego gestu pokutnego, aby odnowa życia religijnego w Polsce stała się bardziej rzeczywista.
Tym bardziej że "Wielką Pokutę" poprzedził ważny akt kościelny i państwowy zarazem, a więc akt mający charakter narodowy, który polegał na "uznaniu Chrystusa Królem i Panem Polski". Nie chodziło - i to jest bardzo ważne - o jakąś jednorazową tylko uroczystość czy okolicznościową mniej lub bardziej efektowną deklarację, wpisaną do annałów kościelnych uroczystości i obchodów. Chodziło o narodowe zobowiązanie i narodowe zaangażowanie się przed Bogiem, w urzeczywistnienie treści tego aktu w naszym życiu narodowym.
"Wielka Pokuta Polaków" stanowiła charyzmatyczne uzupełnienie "aktu uznania Chrystusa za Króla i Pana Polski", który w dużej mierze był raczej urzędowym aktem Kościoła aniżeli szerokim ruchem społecznym, stanowiącym świadomy akt szerokich rzesz narodu polskiego.
Natomiast "Różaniec do granic" nie tyle jest egzekwowaniem jakiegoś urzędowo przyjętego przez Kościół hierarchiczny duchowego programu, co raczej charyzmatycznym posiewem Ducha Świętego. Również tej inicjatywie, jak "Wielkiej Pokucie Polaków", patronuje Maryja, ale już nie w sercu polskiego Kościoła, w Częstochowie, ale tym razem była to modlitwa z Maryją na polskich granicach. (W trakcie przygotowań do tej modlitwy granice te zostały przekroczone, czyniąc jeszcze bardziej aktualnym pytanie o to, jak należy te granice rozumieć).
Modlitwa ta miała miejsce 7 października, w dniu, w którym Kościół wspomina Matkę Boską Różańcową. W komentarzach do tej uroczystości czyta się informację o historycznym zwycięstwie nad islamem, które w roku 1571 miało miejsce pod Lepanto, właśnie tego dnia, zatrzymując w ten sposób inwazję turecką, która kierowała swoje zbrojne ostrze przeciwko Rzymowi jako symbolowi chrześcijaństwa i chrześcijańskiej Europy. Pokonanie agresora wiązano nie tyle z brawurą floty europejskiej, która była kilkakrotnie mniejsza od tureckiej, ile z Bożą pomocą, której przyzywał papież, posługując się orężem Różańca.
Fizyczna obecność ludzi modlących się na granicach Polski ma prawdopodobnie jednak odniesienie do bardziej aktualnej historycznie motywacji, a mianowicie do tragedii wybuchu II wojny światowej, która zaczęła się przez zdradzieckie zbrojne przekroczenie naszych granic państwowych, praktycznie z każdej strony. Aktualności tego uczucia dodaje świadomość tlącego się ciągle jeszcze płomienia wojny na Ukrainie.
W końcu trzeba chyba powiedzieć, że "Różaniec do granic" oznacza - jak mówią o tym jego inicjatorzy - "wzięcie modlitewnej broni i podjęcie duchowej walki o ratunek dla świata. Jest to zaproszenie do wyjścia na granice Polski, granice własnych słabości, granice bezpiecznego świata, może nawet granice lęku".
Wiadomo, że największą przeszkodą, która człowieka ogranicza, deformuje i zniewala, jest grzech i jego konsekwencja - śmierć. Wiemy też, że jedynie Miłość Boża jest w stanie pokonać tę granicę i tylko ci, którzy otrzymali od Boga dar Jego Świętego Ducha.
Inicjatywa ta zatem, będąc związana z Chrystusem, nie może mieć innego i bardziej zgodnego z Ewangelią sensu jak przekroczenie granicy grzechu. Tylko wtedy i tylko w ten sposób może odbywać się chrześcijańska "duchowa walka o ratunek świata", zresztą nie tylko chrześcijańska, bo wszyscy rozumieją, co to znaczy "kochać", bo Duch Święty przemawia przecież do sumienia każdego człowieka, bo każdy jest stworzony na "obraz i podobieństwo Boga".
Zygmunt Kwiatkowski SJ - jezuita, misjonarz, spędził 30 lat w Egipcie, Libanie i Syrii
Skomentuj artykuł