Ryzyko józefinizmu zawsze aktualne

Praga. kościół św. Mikołaja (fot. anyaivanova@gmail.com/depositphotos.com)

Lubię Czechy i Czechów. Ich stosunek do samych siebie, umiejętność dystansu do samych siebie, a także jakże bliską inność od nas. Lekcja ich historii religijnej przypomina zaś, jak potężne jest dla Kościoła ryzyko józefinizmu.

Nie jestem i nie zamierzam się przedstawiać znawcą Czech, nie jestem nawet znawcą tego kraju, ani jego skomplikowanej historii religijnej. Wiem tylko tyle, by mieć świadomość, że obraz jednoznacznie laickiego kraju nie do końca jest prawdziwy, że Morawy różnią zasadniczo się od tłumnie odwiedzanej przez Polaków Pragi, a deklarujący się jako wierzący Czesi są często o wiele bardziej religijni niż tak samo deklarujący się Polacy. Fascynuje mnie także historia powstania zarówno neohusytyzmu, jak i czeskiego prawosławia, których źródłem był silny antyrzymski, antyaustriacki i antykatolicki resentyment wśród części (wcale niemałej) czeskiego duchowieństwa katolickiego, ale i zwykłych Czechów.

Gdy człowiek staje na Rynku Starego Miasta w Pradze ta historia staje przed oczyma. Z jednej strony jest uroczy kościół św. Mikołaja (obecnie husycki, a może trzeba by powiedzieć neohusycki), a po skosie wznosi się odbudowana niedawno statua Matki Bożej, zburzona tuż po ogłoszeniu wolności od austrowęgierskiej okupacji. Jest też, rzecz jasna, pomnik Husa, ale jego tym razem zostawimy w spokoju, bo z emocjami, które doprowadziły do powołania dwóch nowych wspólnot wyznaniowych tuż po I wojnie światowej niewiele miał on wspólnego. Te kształtowały się oczywiście pod wpływem czeskiego odrodzenia narodowego w XIX wieku (a uczestnictwo w nim czeskiego duchowieństwa jest oczywiste), ale także umacniających się wówczas tendencji nacjonalistycznych w całej Europie. Nie bez znaczenia było także obecne w długiej pamięci historycznej echa procesu Jana Husa, okrutnie stłumionych (ale i one same łagodne nie były) powstań husyckich czy wreszcie klęski pod Biała Górą, gdzie katoliccy Habsburgowie nie tylko zwyciężyli protestanckich Czechów, ale przy okazji także utracona została większa część czeskiej szlachty.

Byłoby jednak fałszem spoglądać na nie tylko z tej perspektywy, bowiem istotnym elementem rodzenia się antyrzymskiego i antykatolickiego resentymentu był także z jednej strony józefinizm, który wiązał ściśle Kościół z interesami monarchii austrowęgierskiej i czynił z katolicyzmu (odpowiednio zresztą okrojonego, ze wszystkiego, co nieprzydatne w biurokracji państwa) narzędzie budowania państwowości i kontroli społecznej, z drugiej wpisanie się XIX-wiecznego katolicyzmu w obronę geopolitycznego status quo, co nie sprzyjało wspieraniu ruchów niepodległościowych czy narodowych wewnątrz rozmaitych imperiów. Księża na dole często byli uczestnikami owych ruchów, często nawet je współtworzyli (by wymienić tylko ks. Josefa Dobrovský’ego, jednego z twórców czeskiego odrodzenia), ale hierarchowie, także z powodu mechanizmu nominacji kontrolowanych przez państwo i polityki Stolicy Apostolskiej) często byli ich przeciwnikami. Świetnie widać to w całkowicie odmiennej, ale bliskiej geograficznie Słowacji, gdzie hierarchia była węgierska (a przynajmniej zmadziaryzowana), a duchowieństwo słowackie, ale w znacznym stopniu z podobnym zjawiskiem mieliśmy do czynienia w Czechach. Efektem była rosnąca niechęć nie tylko działaczy niepodległościowych, ale i znaczącej części duchownych do Kościoła i Rzymu, które wydawały się symbolami zniewolenia.

DEON.PL POLECA

To dlatego, gdy nadeszła wolność, gdy po I wojnie światowej upadło status quo grupa księży katolickich, mocno naznaczonych ówczesnym modernizmem, ale także właśnie narodowymi emocjami, postanowiło stworzyć nowe wyznanie, wolne od Rzymu, od józefinizmu (choć dość szybko popadło ono w inny kult czechosłowakizmu i masarykizmu), które będzie prawdziwym wyrazem pobożności czeskiej. Pierwsze ich nabożeństwo odprawiono 8 stycznia 1920 w kościele św. Mikołaja w Pradze, a pierwsze wspólnoty powstały kilka dni później. Duchownych i ponad sto tysięcy wiernych łączyła w tym czasie głównie niechęć do Rzymu, silne emocje narodowe, radość z odzyskania niepodległości, ale - jak się okazało chwilę później, niewiele więcej. Neohusyci bowiem bardzo szybko podzielili się na część pragnącą zachować prawowierność i tradycyjną wiarę (i ci odeszli tworząc Kościół Prawosławny Czechosłowacji, a jeden z jego twórców został później męczennikiem) i na tych, którzy poza celebrowaniem czeskości chcieli jeszcze głęboko zmodernizować katolicyzm, i ci utworzyli Czechosłowacki Kościół Husycki. Ten ostatni, szczególnie pod przewodnictwem ks. Karela Farský’ego daleko odszedł od tradycyjnej chrześcijańskiej ortodoksji, a w dziełach jego lidera znaleźć można opinie, które przeczą osobowej naturze Ducha Świętego, a także mogą być rozumiane jako zaprzeczenie Bóstwa Jezusa Chrystusa i uznanie Boga za siłę bezosobową. Opinie takie znalazły się zresztą w późniejszych wyznaniach wiary nowej wspólnoty, a zrezygnowano z nich dopiero w roku 1971.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Nie, nie dlatego, że Polsce w jakikolwiek sposób zagraża powtórzenie tego scenariusza. Mamy inną historię, inne problemy, a nasz katolicyzm ukształtowany był inaczej. Powodem jest raczej to, że także nam, i to teraz, zagrażają dwa niebezpieczeństwa niezwykle mocno ujawniające się w historii czeskiej religijności. Pierwszym z nich jest józefinizm, chęć wpisania działania Kościoła w interesy państwowe, podporządkowania go w pewnym stopniu władzy przy jednoczesnym wspieraniu Kościoła przez państwa. Tam, gdzie tak to wygląda, Kościół wychodzi na tym źle, i to niezależnie od tego, czy chodzi o XIX-wieczne imperium austrowęgierskie czy o systemy początku XXI wieku. Kościół i państwo nie będąc sobie wrogie powinny mieć świadomość odmienności swoich celów, zadań i środków, i pamiętać, że tam, gdzie świeckie i duchowne zbyt ściśle się łączy, tam cierpi na tym przede wszystkim sfera duchowa. Ale jest i druga lekcja, którą warto wyciągnąć z czeskiej historii. Emocje narodowe, choć ważne, nie budują na dłuższą metę Kościoła. Ten ostatni bowiem musi opierać się na Ewangelii, a nie na polskości czy czeskości. Katolickość przejawia się w kulturach lokalnych, w narodowości, ale tam, gdzie to narodowa kultura i tożsamość staje się centrum, tam chrześcijaństwo traci swój smak.

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ryzyko józefinizmu zawsze aktualne
Komentarze (1)
AN
~Adaś Niezgódka
8 lipca 2021, 22:29
No chyba że Kościół będzie naganiać do państwowego programu szczepień. Wtedy jest to dobry józefinizm