Wiarygodność świadków

Wiarygodność świadków
Fot. episkopat.pl

Kryzys struktur Kościoła, kolejne medialne doniesienia i zaskakujące decyzje dotykają coraz częściej korzeni naszej wiary. I z tym wyzwaniem także trzeba się zmierzyć.

Jeśli zatrzymać się tylko nad minionym tygodniem, to będzie się czym zajmować w życiu Kościoła. Dwóch biskupów (emerytowanych) zostało w jego trakcie uznanych za odpowiedzialnych za zaniedbania w kwestii obrony nieletnich, jeden (już wcześniej ukarany) tak zinterpretował prawo kanoniczne, że został sołtysem, a państwowa Komisja ds. Pedofilii - nie wprost, ale jednak - oskarżyła Kościół w Polsce o odmowę wydawania dokumentów koniecznych do walki z procederem wykorzystania nieletnich. I nawet jeśli w tej ostatniej sprawie nie wszystko jest oczywiste, bo Kościół odpowiada, że odmowa związana jest z niejasnym statusem prawnym Komisji i z równie niejasnymi wytycznymi Watykanu (który - wbrew deklaracjom Franciszka - wcale nie jest chętny do wydawania dokumentów objętych sekretem papieskim), to i tak tylko w poprzednim tygodniu wiarygodność instytucji kościelnej otrzymała kilka mocnych ciosów. Jeśli dodać do tego zakończoną właśnie wizytę kard. Angelo Bagnasco, której celem miało być przeprowadzenie dochodzenia w sprawie zaniedbań kard. Stanisława Dziwisza - to nie ma co ukrywać, że obraz stanie się jeszcze mniej różowy. A przecież nie jest to ani pierwszy, ani zapewne ostatni taki tydzień w życiu Kościoła.

DEON.PL POLECA

Można oczywiście wzruszyć ramionami i stwierdzić, że ani to pierwszy, ani ostatni taki okres w historii. Jest faktem, że bywało o wiele gorzej, że kryzys jest wpisany w naturę Kościoła, a jeśli coś odróżnia obecne czasy to, co najwyżej fakt, że o kryzysie wiemy o wiele więcej, i że każda - nawet najdrobniejsza informacja, szczególnie negatywna, rozchodzi z szybkością internetowych łączy i to, że za mało mówi się o rzeczach dobrych. To wszystko jest prawda, ale w niczym nie zmienia to faktu, że takie nagromadzenie realnych, a nie wymyślonych przez media problemów sprawia, że wielu ludzi staje przed poważnym kryzysem już nie tyle uświadomienia sobie instytucjonalnych braków, ile własnej wiary. Ona, tak to jest w chrześcijaństwie, oparta jest na świadectwie apostołów, na świadectwie innych, na zaufaniu do ich doświadczenia, ale także do Instutucji, Wspólnoty, która głosi prawdę o zmartwychwstaniu. Wierzymy dzięki świadectwu innych, dzięki zaufaniu do Kościoła, nie jest więc dla naszej wiary zupełnie bez znaczenia to, że okazuje się, że ci, od których wiarę przejmowaliśmy zawiedli, że osoby i instytucje, które były nam stawiane za wzór, które uczyły nas moralności, które wreszcie niekiedy przepięknie mówiły o ewangelicznej moralności, okazały się niewiarygodne. I znowu można oczywiście (nie bez racji) powiedzieć, że nasza wiara nie powinna opierać się na zaufaniu wobec ludzi, ale wobec Boga, ale nie zawsze jest to tak łatwe do oddzielenia, bowiem to właśnie wiarygodność apostołów, przemiana ich własnego życia jest często głównym dowodem realności i prawdziwości Ewangelii. Jeśli nie przemienia ona ich (a także naszego chrześcijan) życia, jeśli nie przenika instytucji to powstaje w ludziach - zrozumiałe pytanie - o moc wiary, o jej sens, o wiarygodność.

Odpowiedzi na to wyzwanie mogą być różne. Jedni - wydaje się, że to obecnie w Kościele w Polsce najczęstsza postawa - odmawiają przyjęcia do wiadomości problemu i kryzysu. Formy owej odmowy mogą być różne: można uznać, że problem nie istnieje, że jest on kreowany przez media, względnie, że to atak na dziedzictwo Jana Pawła II. Wszystkie one połączone są jednak głębokim przekonaniem, że o problemie mówić nie należy i jeszcze głębszym lękiem przed dotknięciem go w całej rozciągłości. Odrzucenie zmierzenia się z kryzysem - i to chciałbym niezwykle mocno podkreślić - wynika z lęku, a nie z wiary. Lęk zaś nigdy nie jest dobrym doradcą.

Inni - to także jest postawa częsta - mierząc się z brakiem wiarygodności świadków Ewangelii - odrzucają ją samą, a przynajmniej Kościół jako Wspólnotę, gdzie prawda Ewangelii ma się ujawniać i być strzeżona. I nie mówię tu o ludziach, dla których kryzys Kościoła jest tylko argumentem potwierdzającym ich wcześniejszą niewiarę, ale o ludziach wierzących, którzy mierząc się z kryzysem odchodzą, obojętnieję religijnie czy popadają w zwątpienie. Ich postawa także jest jakoś zrozumiała, bo nie da się tak po prostu oddzielić wiary od instytucji, która ją głosi, szczególnie, gdy sama ta instytucja z upodobaniem sakralizuje swoje doczesne formy, o swoich funkcjonariuszach (by pozostać na poziomie języka czysto doczesnego) nie wspominając. Między tymi dwoma postawami rozprzestrzenia się cała gama postaw. I na każdą z nich trzeba jakoś - także na poziomie kaznodziejskim i duszpasterskim odpowiedzieć.

Jak to zrobić? Odpowiedź wydaje się dość prosta. Trzeba wrócić do podstaw chrześcijańskiej teologii, do dogmatów chrystologicznych i na spokojnie, z pogłębieniem zastosować je do prawd o Kościele. Dwie opisane - skrajne postawy wobec skandali i kryzysu - biorą się bowiem z niezrozumienia nauczania Kościoła. Z jednej strony mamy arianizm, który dostrzega w nim jedynie społeczność ludzką, która zawiodła a zatem może i powinna zostać odrzucona, z drugiej monofizytyzm, który neguje w istocie ludzki wymiar Kościoła i chce Go postrzegać wyłącznie w wymiarze duchowym, a na to wszystko nakłada się jeszcze swoisty spirytualizm, który neguje rzeczywistość fizyczną, postrzegalną i skupia się jedynie na wymiarze świętości. Żadna z tych postaw nie jest katolicka, ani ortodoksyjna, a na Kościół należy spoglądać z perspektywy dogmatu chalcedońskiego, zgodnie z którym Jezus jest w pełni, bez pomieszania, ale też bez umniejszenia żadnej z natur: Bogiem i człowiekiem.

Kościół także jest w pełni Boski (mocą Swojej Głowy Chrystusa, co realizuje się za pomocą sakramentów czy powierzonym zadaniem strzeżenia i przekazywania Ewangelii), ale także w pełni ludzki (także przez grzechy swoich członków, w tym także tych najważniejszych i najbardziej wyniesionych. Świętość Kościoła nie niweczy grzeszności Jego członków. Boskie pochodzenie Mistycznego Ciała Chrystusa nie sprawia, że instytucje, metody działania, systemy myślenia przestają być także ludzkie, a to oznacza otwarte na błędne interpretacje, na grzech, na zło. Jedno i drugie będzie zawsze, także w Kościele, co wspaniale pokazuje Jezus w przypowieści o chwaście. „Królestwo niebieskie podobne jest do człowieka, który posiał dobre nasienie na swej roli. Lecz gdy ludzie spali, przyszedł jego nieprzyjaciel, nasiał chwastu między pszenicę i odszedł. A gdy zboże wyrosło i wypuściło kłosy, wtedy pojawił się i chwast. Słudzy gospodarza przyszli i zapytali go: "Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast?" Odpowiedział im: "Nieprzyjazny człowiek to sprawił". Rzekli mu słudzy: "Chcesz więc, żebyśmy poszli i zebrali go?" A on im odrzekł: "Nie, byście zbierając chwast nie wyrwali razem z nim i pszenicy. Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa; a w czasie żniwa powiem żeńcom: Zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do mego spichlerza” (Mt 13, 24-30) - przypomina Jezus. Te słowa odnoszą się zaś nie tylko do świata, ale także do Kościoła. Chwast, mechanizmy zła będą w Nim zawsze, aż do końca świata, ale będzie i Boża prawda. Istotne jest jednak, by nie brać jednego za drugie, by chwast nie był brany za pszenicę.

Warto także nieustannie przypominać, że choć wiara bierze się ze słuchania, choć oparta jest na świadectwie apostolskim, to jest ona także, a przynajmniej być powinna, osobistym doświadczeniem. Jeśli się nim nie staje, jeśli opiera się wyłącznie na przekazie tradycji (celowo piszę z małej litery), zwyczaju, opinii - to rzeczywiście będzie podatna na złamanie, na utratę. Jeśli jednak na świadectwie innych (także takich, którzy w jakiejś sprawie zawiedli, a niekiedy sami utracili wiarę) budujemy własne doświadczenie spotkania z Bogiem, jeśli doświadczamy mocy Sakramentów, zmartwychwstania w swoim życiu - to łatwiej będzie przejść przez trud kryzysu.

I na koniec prawdę o kryzysie, także bardzo głębokim w Kościele, łatwiej przyjąć, gdy doświadczy się prawdy o człowieku, a to oznacza także o sobie samym. To, co czytamy w Psalmie 146 - „Nie pokładajcie ufności w książętach ani w człowieku, u którego nie ma wybawienia” - wynika z doświadczenia przez Psalmistę prawdy o każdym człowieku. Ani ja, ani mój biskup, ani nawet papież, nie jest opoką, na której można budować. Każdy - w tym ja jako pierwszy - jest grzesznikiem. Z dwunastu apostołów jeden został pod krzyżem, a „opoka” trzykrotnie się zaparła. Prawda tych scen przemieniać ma nie tylko podejście do siebie (bo i na sobie nie ma co budować zaufania), ale także do instytucji. Jesteśmy w Kościele ze względu na Boga, a nie na ludzi, sakramenty działają ex opere operato a to dla nich, a dokładniej dla łaski od Chrystusa, jaka przez nie przychodzi trwamy w Kościele, i wreszcie jesteśmy w Kościele, bo mamy świadomość, że bez owego trwania, bez wciąż ponawianej przez Boga szansy bylibyśmy gorszymi ludźmi. Ja mogę to przynajmniej powiedzieć o sobie. Nie, nie chcę przez to powiedzieć, że bez Kościoła, bez sakramentów, bez Ewangelii nie da się być dobrym człowiekiem. Da się, wielu niewierzących jest lepszych od nas wierzących. Chcę tylko powiedzieć, że wiem, iż doświadczyłem, że ja bez Boga, bez Kościoła, bez sakramentów byłbym gorszym człowiekiem… I że wiem, że ta Wspólnota - Boska i ludzka - podnosi mnie nieustannie z mojego błota.

 

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Tomasz P. Terlikowski

Wychował pokolenia. Zmienił Polskę. Zmienił Kościół

Nawrócił się w celi śmierci więzienia gestapo niedługo po opuszczeniu obozu w Auschwitz. W obozie koncentracyjnym przebywał wtedy, gdy o. Maksymilian Kolbe składał za współwięźnia ofiarę ze swojego życia....

Skomentuj artykuł

Wiarygodność świadków
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.