Sąd Najwyższy i zadowolenie z życia

Zdj. ilustr. Demonstracja zwolenników pro life w Waszyngtonie (fot. depositphotos.com)

Jak już wiadomo, 24 czerwca Sąd Najwyższy USA unieważnił wyrok w słynnej sprawie Roe vs Wade. W 1973 roku, na najwyższym szczeblu jurysdykcji przypieczętowano dostępność aborcji jako federalnego “prawa kobiety do wyboru”. W dzisiejszym orzeczeniu SN głosem większości stwierdzono, że w amerykańskiej konstytucji nie ma takiego prawa. Odnosząc się do zasad demokracji w orzeczeniu napisano: “Uprawnienia do regulacji aborcji zostają zwrócone narodowi i jego wybranym przedstawicielom". Chodzi tu więc o przeniesienie problemu z gestii federalnej do lokalnej, stanowej.

Odrzucenie Roe vs Wade jest wydarzeniem ogromnej wagi w historii USA. Przypomnijmy, że legalizacja aborcji na żądanie w wyniku Roe vs Wade kosztowała życie ponad 60 milionów nienarodzonych. Sprawa przez 49 lat wydawała się przesądzona, choć przeciwnicy Roe vs Wade nie kapitulowali. Nowy skład Sądu Najwyższego dał nadzieję na zmianę. Strona opowiadająca się za status quo objawiła swoje oburzenie natychmiast po wycieku dokumentu do prasy. Nastąpiły protesty, nawiasem mówiąc karalne, ale otwarcie popierane przez obecną administrację państwową. Pod domem jednego z sędziów zatrzymano uzbrojonego zamachowca, który groził mu śmiercią. Skandal polegający na “odebraniu kobiecie należnego jej prawa”, przejaw “chrześcijańskiej patriarchalnej supremacji”, “aborcja to opieka zdrowotna”. Tak brzmią najbardziej “parlamentarne” slogany. I obiektem zaciekłego gniewu rebeliantów stają się kościoły, placówki opieki nad kobietami w kryzysie. Tymczasem orzeczenie sprzed paru dni, wbrew histerii jego przeciwników, nie jest wcale delegalizacją aborcji, choć połowa amerykańskich stanów pracuje nad nowymi ustawami lub podjęła już kroki w kwestii ograniczeń.

Ale nie o tym chcę tu mówić, ale raczej pragnę pokazać nieco szersze tło problemu. Skłania mnie do tego “potępiająca” stanowisko Sądu Najwyższego opinia Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego (APA), reprezentującego 130 tys. profesjonalistów z tej branży. W wydanym w zeszły piątek dokumencie APA wyraża ”głębokie zaniepokojenie i rozczarowanie.” Czym? A tym, iż Sąd Najwyższy nie bierze pod uwagę danych naukowych. One to wskazują, że “osoby (tak, nie można już powiedzieć kobiety, aby nie urazić osób transpłciowych - przypis JPM) pozbawione dostępu do zabiegu aborcji częściej doświadczają lęków, mają niższy poziom zadowolenia z życia i niższe poczucie własnej wartości (self-esteem) w porównaniu do tych osób, które mogą aborcji dokonać”. Decyzja Sądu Najwyższego, ubolewa zarząd APA, “pogłębi kryzys zdrowia psychicznego w Ameryce”.

DEON.PL POLECA

A więc mamy tu czarno na białym – w Stanach Zjednoczonych istnieje taki kryzys. Skądinąd dane statystyczne nie napawają optymizmem. Chorobę psychiczną (już nie tylko “zaburzenie”) stwierdza się u blisko 20 proc. (50 mln) dorosłych Amerykanów. 15 proc. młodzieży cierpi na depresję, wśród świeżo przyjmowanych studentów współczynnik bywa kilkukrotnie wyższy. Nastąpił drastyczny rozrost pojęcia traumy, urazu. Pojawiły się stany psychiczne, domagające się medykalizacji. ADHD to już banał, dziś jest modna dyforia płci, jednostka medyczna, dotąd prawie nieznana, osiągająca rozmiary epidemii wśród nastolatków, głównie dziewcząt z zamożnych rodzin. Bez pytania rodziców (bo nie mają tu prawa głosu) służby społeczne wespół z wyspecjalizowanymi przedstawicielami służby zdrowia zapewnią młodemu pacjentowi/pacjentce “opiekę medyczną” polegającą na umożliwieniu tranzycji z płci niechcianej (“przypisanej po urodzeniu”) na aktualnie pożądaną. Ale to temat na inną okazję.

Uraz psychiczny może być wywołany przez wszystko, co się nam nie podoba, co nam przeszkadza, co nas uwiera, irytuje. Obrazić można dosłownie zawsze i wszystkim. Na tej przesłance opiera się wymóg poprawności politycznej, która zawładnęła dyskursem publicznym, największe tryumfy odnosząc w szkolnictwie, z wyższym na czele, gdzie wydelikaceni studenci domagają się pełnego komfortu psychicznego, “bezpiecznych miejsc”, głównie w aspekcie emocjonalnym. Powodów niezadowolenia, frustracji z pewnością może być bardzo wiele. Więc nie nowina, że sfrustrować może niechciana ciąża. Przecież Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne proponuje dziś bardzo pojemną definicję: uraz to stresujące wydarzenie, kiedy ktoś czuje się zagrożony i pozbawiony kontroli. Tylko czy aborcja jest sposobem na poprawę w kwestii kryzysu zdrowia psychicznego?

A może trzeba zacząć od początku i powodów kryzysu szukać w pierwszym rzędzie na “naturalnej” płaszczyźnie, czyli w jałowej egzystencji całych pokoleń opartej na materialnym i materialistycznym dobrobycie, wygodnictwie, narcyzmie. W rozpowszechnionym stylu wychowawczym polegającym na obezwładniającej nadopiekuńczości i pobłażaniu. Na odejściu od prawdy, że wszelkie czyny (nie wyłączając działań seksualnych) mają swoje konsekwencje, na odrzuceniu samej idei odpowiedzialności. W zakłamaniu, że poprzez gwałt aborcji możemy uzyskać spokój ducha. Na utracie świadomości, że nawet jeśli chcemy dzielić świat na ofiary i ciemiężycieli, jak stara się do tego skłonić obowiązujący trend ideologiczny, to w przypadku aborcji - w absolutnie przeważającej dziś sytuacji - pierwszą ofiarą jest zabijana istota ludzka. Przecież ciągle jeszcze, w początkach trzeciego tysiąclecia, jesteśmy na poziomie cywilizacyjnym uznającym “z grubsza”, że zabójstwo nie jest właściwą drogą. A my, którzy w świętość życia głęboko wierzymy, mamy jeszcze wiele powodów, żeby o tym sobie przypominać. Jak choćby przywołując słowa z czytania liturgicznego z tej niedzieli: Wy zatem, bracia, powołani zostaliście do wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności jako zachęty do hołdowania ciału, wręcz przeciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie! Bo całe Prawo wypełnia się w tym jednym nakazie: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. A jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli (Gal 5, 13-15). I kto jest najbliższym bliźnim kobiety w ciąży, jeśli nie jej poczęte dziecko?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Sąd Najwyższy i zadowolenie z życia
Komentarze (2)
ŁL
Łukasz Lipiński
28 czerwca 2022, 19:11
Jałowa egzystencja całych pokoleń opartej na materialnym i materialistycznym dobrobycie, wygodnictwie, narcyzmie? Ech, widzę o wiele bardziej prozaiczną przyczynę: otóż pierwszy raz w całej historii ludzie w zamożniejszych państwach mieli czas, wiedzę i środki by w ogóle, w jakimkolwiek stopniu, zająć się swym zdrowiem psychicznym. Owszem, rezultat jest bardzo nieprzyjemny, ale tylko nieprzyjemna prawda, nic poza tym. Można spokojnie założyć, że wcześniej było równie źle, albo i gorzej, ale co można było zrobić, gdy nie było psychiatrów, leków, jakiejkolwiek pomocy? Pewnie można było wcześniej dokonać żywota, ale jakoś nikt się tym nie przejmował.
AZ
Anna Z
28 czerwca 2022, 12:23
Przestałam czytać w momencie, kiedy autorka zaczyna szydzić z problemu zaburzeń psychicznych. Pani Joanno, jakim prawem daje sobie pani prawo do podważania osiągnieć współczesnej psychologii i psychiatrii? Uważa pani, że jeśli choroby nie widać to nie jest prawdziwa? Boga, duszy, czyśćca też nie widać, a jednak pracuje pani dla katolickiego portalu. To, że zaburzenie zostało ustalone i sklasyfikowane niedawno to nie jest żaden argument za tym, że jest nieprawdziwe - jeszcze się pani zdziwi ile chorób zostanie odkrytych, wyjaśnionych i wyleczonych. To, że częściej diagnozowane są osoby zamożne też jest żałosnym argumentem - ktoś kto żyje w kraju, w którym do specjalisty czeka się czasem i 2 lata, a uzyskanie porady psychlogicznej i psychiatrycznej na nfz graniczy z cudem, powinien rozumieć, że biedni ludzie nie są zdrowi tylko rzadziej diagnozowani.