Szanuję ludzi, którzy zbierają ketchupy z McDonalda

(fot. shutterstock.com / aj)

Cukier ze Starbucksa, ketchup z McDonalda, sos do kurczaka w KFC, pita jako przystawka w greckiej knajpce - jeden ruch ręki i wszystko ląduje w koszu. "Przecież to tylko mała darmówka" - mówimy. Ani to małe, ani darmowe. Tylko w Polsce każdego roku marnuje się ponad 9 mln ton jedzenia. Marnotrawstwo jest wliczone w koszty twojego posiłku.

Wiele razy byłem świadkiem podobnych sytuacji w restauracjach, punktach gastronomicznych i sklepach. Czasami ktoś się opierał pokusie wyrzucenia do śmieci tzw. "darmówek", ale szybko był pacyfikowany przez swoje środowisko. "Zgłupiałeś? Zostaw to. Zbierasz to jak jakiś biedak" - powiedziała kiedyś żona do swojego męża. "Frajer. Co ty nie masz w domu cukru?" - usłyszał student od roześmianego kumpla. "Patrz. Ludzie to się jednak nie szanują" - mówiły między sobą dwie eleganckie kobiety, widząc, jak matka z dzieckiem wybiera zakupy z lodówki oznaczonej napisem "produkty z krótkim terminem". W każdej podobnej sytuacji zadaję sobie pytanie, co jest nie tak z naszym społeczeństwem, że wstydzimy się, ale nie tego, czego naprawdę powinniśmy.

Kiedyś z ciekawości stanąłem pomiędzy ludźmi w takiej kolejce przy produktach "z krótkim terminem". Tak zrobiłem swoje pierwsze zakupy na tym dziale. Byłem ogromnie zdziwiony jego wysoką jakością i niską ceną. Od tamtego czasu pierwsze kroki zawsze kieruję w tę stronę. Nie robię tego z oszczędności, ale z poczucia obowiązku i ludzkiego odruchu. Zbyt często mijam każdego dnia ludzi, którzy nie mają co jeść. Patrząc w ich głodne spojrzenia, nie umiem im wytłumaczyć, dlaczego lepiej jest wyrzucić jedzenie niż im ofiarować, a wiem, że taki los czeka zgodnie z prawem wszystkie "przeterminowane" produkty.

DEON.PL POLECA

Nie musimy się porównywać z resztą świata, by zobaczyć, że w Polsce jest pod tym względem bardzo źle. Rocznie marnujemy 9 mln ton jedzenia, a co trzeci Polak przyznaje się, że regularnie wyrzuca jedzenie, którego kupił za dużo. Dlaczego tak się dzieje? Myślę, że przede wszystkim nie jesteśmy nauczeni racjonalnych zakupów i gospodarowania. Lata komunizmu, a później otwarcie na Zachód i zachłyśnięcie się dobrobytem sprawiły, że kupujemy za dużo i za często. Wszechobecne promocje kuszą nas, by kupować podwójne czy potrójne ilości, tylko po to, aby otrzymać coś gratis. W rzeczywistości jesteśmy ofiarami doskonałej kalkulacji: nam się wydaje, że oszczędziliśmy, a producent nie jest na tym stratny. Gratisy hipnotyzują, ale w skali roku można się przerazić, ile produktów trafiło na śmietnik tylko dlatego, że kupiliśmy coś, czego nie potrzebowaliśmy.

Jest też druga strona medalu. Poznałem zadziwiająco wiele osób, którymi kieruje zwyczajny snobizm. Pracujemy i zarabiamy coraz lepiej. Chcemy, aby konsumpcja odzwierciedlała nasz wysoki standard życia i społeczny awans. Kupujemy już nie tylko dużo, ale i coraz drożej z jednego tylko powodu: "stać mnie". A producenci idealnie wyczuwają nastroje konsumentów. Te same produkty sprzedają w innych opakowaniach, do nazwy dodają "deluxe", a w reklamie usłyszysz najprawdopodobniej o wieloletniej tradycji upraw i recepturze znanej tylko mistrzom. Takie produkty lądują w specjalnych gablotach i nagle, idąc przez market, który znasz od lat, trafiasz do jego części ekskluzywnej, wręcz salonowej. Wszystko na półkach mówi ci, że przecież jesteś tego wart.

Wychowałem się w trochę innych czasach. W domu nic się nie marnowało. Suchy chleb stawał się bułką tartą, wyschnięty twaróg zmieniał się w smażony ser, a ziemniaki pozostałe z niedzielnego obiadu w środę były już świeżymi kopytkami. Była też oszczędność. Nie kupowało się więcej niż potrzebowaliśmy. Lepiej, żeby czasem zabrakło niż miało się zmarnować. Zamiast wielkiego marketu mieliśmy mały wiejski sklep, który prócz mleka i świeżego pieczywa w zasadzie zachęcał do zakupów tylko wtedy, gdy naprawdę zabrakło ci czegoś ważnego. Natomiast data przydatności była jedynie podpowiedzią, a nie wyrokiem. Nie pamiętam, byśmy wyrzucili coś w ciemno tylko dlatego, że było "po terminie". Dlatego dzisiaj jestem konsumentem świadomym. Pamiętam również dobrze historie opowiadane przez sąsiadkę, która się mną opiekowała. Ona przeżyła niespotykany głód po wojnie. Była dla mnie bohaterką, bo potrafiła przyrządzić do jedzenia rzeczy, o których nigdy bym nie pomyślał, że można je zjeść.

Ja też nie zawsze byłem tak radykalny w swoich poglądach na ten temat. Mam na sumieniu marnotrawstwo. Nie zaprzątałem sobie tym głowy, dopóki nie spotkałem ludzi, dla których moje resztki były luksusem ponad szarą codzienność. Dużo do myślenia dała mi również praca w wielu restauracjach. Polskie prawo sanitarne jest bezlitosne i często zupełnie nieracjonalne. Prawo się zmienia, ale wciąż zbyt wolno. Wciąż jest zbyt wiele sytuacji, w których nie opłaca się producentom i sprzedawcom być dobrym.

Mogę zrobić naprawdę wiele. Za każdym razem, gdy mam pewność, że nie wykorzystam dodawanych do zamówienia cukrów, ketchupów czy sosów, zaznaczam, aby mi ich nie dodawać. Większość lokali daje taką możliwość wyboru. Nawet jeśli sami ich nie wyrzucimy, tylko odłożymy gdzieś na bok, to i tak zostaną zutylizowane. Nikt nie zastanawia się, w jakim stanie zwróciłem produkt. Z góry jest oceniany jako niepełnowartościowy. Ryzyko straty jest wliczone w koszty mojego posiłku. Nie dostaję nic za darmo. Za wszystko zapłaciłem z góry. Zabranie ze sobą "darmówek" nie jest wcale ujmą na honorze. Docenisz to, ile razy skończy ci się cukier i przypomnisz sobie, że masz w szufladzie kilka saszetek z ulubionej kawiarni. Czy to naprawdę jest powód do wstydu? Bardziej wstydzę się swojego zachowania, gdy przed laty bezrefleksyjnie marnowałem żywność.

Koszty żywności, która trafia na śmietniki, również są pokrywane z kieszeni klientów. Za pomocą podwyżek markety wyrównują swoje straty. Najbliższą okazję, aby to zaobserwować, będziemy mieć tuż po Nowym Roku. Przełom stycznia i lutego to najgorszy okres konsumpcji. Wszyscy są przejedzeni, na śmietnikach wylądowały tony żywności. Płacimy za to i ceny rosną.

Kilkanaście lat temu pojawił się freeganizm, czyli antykonsumpcyjny styl życia nazywany złośliwie "jedzeniem ze śmietników". Oszczędzanie nikogo nie kręci, ale wystarczyło nadać chwytliwą nazwę i zrobić z tego modę, żeby w każdym mieście (nawet w Polsce) znalazła się grupa podobnych zapaleńców. Przywołuję ich tutaj świadomie, bo kilka dni temu przeczytałem ciekawy reportaż o tej subkulturze. Byłem przerażony tym, jak marnuje się jedzenie dobrej jakości tylko dlatego, że właśnie minął termin. Freeganie mają doskonale zorganizowany system dystrybucji. Wiedzą, kiedy i gdzie robione są przeglądy i wyrzucane jedzenie. Z koszy wyjmują żywność jeszcze chłodną od lodówek, w których była przechowywana. Wiedzą doskonale, jakie rzeczy są obarczone większym ryzykiem i co można dłużej trzymać.

Nie zachęcam nikogo do freeganizmu, ale z tej historii płynie ważna lekcja: znaczenie terminu przydatności do spożycia w dużej mierze ma swoje korzenie w ekonomii. Chodzi o gwarancję, którą daje producent. Prawidłowo przechowywane produkty jeszcze po terminie bywają pełnowartościowe. W wielkich marketach jedzenie oddaje się do utylizacji w obawie przed konsekwencjami prawnymi. Sprzedawcy obliczają zapotrzebowanie na podstawie różnych wskaźników. Jednym z ważniejszych są preferencje konsumentów, które zdradzają nie tylko co, ale też ile jesteśmy w stanie kupić. W dłuższej perspektywie mamy więc wpływ na to, co trafia na sklepowe półki, a może bardziej ile tego trafia. Uświadamianie sobie, jak wygląda konsumpcja w moim domu, to nie tylko wzmocnienie budżetu w czasie teraźniejszym, ale również inwestycja w przyszłość. Nasze dzieci wejdą w dorosłe życie z konkretnymi nawykami, jakie przejęli w rodzinnych domach.

Szanuję tych wszystkich ludzi, którzy żyją świadomie. Cenię osoby, dla których większym wstydem jest brak szacunku dla żywności, niż kupowanie przecenionych produktów. Cieszy mnie, że powstają "jadłodzielnie", gdzie po sąsiedzku możesz oddać nadmiar jedzenia do lodówek, z których każdy, kto tylko potrzebuje, może coś dla siebie wyjąć. To wszystko jeszcze nam się wydaje zbyt śmieszne, zbyt hipsterskie, ale głód może nadejść w każdej chwili. Żyjemy na kredyt wobec ziemi i siebie wzajemnie. Dziś klęska głodu nawiedza kraje Afryki, ale powoli zbliża się też do Europy. Bogactwo nie jest źródłem odnawialnym, gdy jedni je gromadzą, inni muszą tracić. Jak mówi stare przysłowie: apetyt rośnie w miarę jedzenia. Miarą wielkości społeczeństwa nie jest uśredniony dobrobyt wyrażony w liczbach i tabelach, ale to, czy realnie służy on wszystkim obywatelom. Przepaść między najbiedniejszymi a bogatymi jest pełna zmarnowanej żywności. Przydałby się raczej most, który pomoże się nam dzielić.

Szymon Żyśko - redaktor DEON.pl, grafik, autor bloga nothingbox.pl

Dziennikarz, reporter, autor książek. Specjalista ds. social mediów i PR. Interesuje się tematami społecznymi.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Szanuję ludzi, którzy zbierają ketchupy z McDonalda
Komentarze (14)
KK
Krzysztof Kluczyński
14 listopada 2017, 20:36
Takie postępowanie powinno dotyczyć nie tylko jedzenia ale również odzieży. Ma to wymiar zarówno ekonomiczny ale również ekologiczny. Nasze ubrania to głównie bawełna, jeżeli spadnie na nią popyt, to w miejscach gdzie rosła można uprawiać żywność. To samo dotyczy wody, ponieważ przemysł włókienniczy zużywa jej przeogromne ilości i dodatkowo pozostałe jej zasoby zanieczyszcza. Przykłady można mnożyć w nieskończoność, musimy pamiętać, że jesteśmy powołani do zarządzania światem, ale nie jesteśmy jego panami. Pan jest tylko jeden - Bóg.
13 listopada 2017, 18:01
Jak człowiek podejdzie świadomie do kwestii jedzenia, postrzegając je jako dar, którym odżywia i zasila własne ciało i umysł, a nie bylejakie paliwo którym trzeba szybko wypełnić trzewia, zmieni się perspektywa. Nagle okazuje się, że po wejściu do pierwszego lepszego supermarketu spożywczego ( nie wiem zupełnie skąd taka nazwa?) 90% znajdujących się tam artykułów to zwyczajne śmieci. Nie ma wielkiego wow!, ile tu towaru, tylko jest o kurcze! tu nie ma nic do jedzenia. No może nic. Dlatego żeby zrobić rozsądne zakupy, nawet najmnierjsze, trzeba zarezerwować sobie trochę czasu. I tu się zaczyna prawdziwa przygoda, bo okazuje się, że tłum przeważnie podąża innymi alejkami, mozna odniesć wrazenie, że odnalazło się jakieś tajemne przejścia znane tylko wtajemniczonym, tłok jest tam gdzie są promocje, nieważne co dają, grunt że przecena. Niie ma się co dziwić, że potem to ląduje na śmietniku. Ląduje, bo tam jest jego miejsce, znaczy się tego śmieciowego jedzenia. I wcale nie trzeba mieć fortuny, żeby zdrowo jeść. Dla mnie w chwili obecnej kupowanie, wyszukiwanie, przyrządzanie, wreszcie samo delektowanie się jedzeniem, to prawdziwa przygoda. Aż mnie korci ,żeby to do czegoś przyrównać,  domyślni się zorientuja co mam na mysli. Ja nawet nie wiem, czy akt spożywania po uprzednim starannym dobraniu składnikow nie sprawia mi wiekszej frajdy/ radości/a nawet ekstazy;)) Polecam wszystkim wyruszyć w tę fascynująca kulinarną podróż, która wtedy najbardziej jest niesamowita, kiedy moje wlasne ciało zaczyna konkretnie odpowiadać na to, co ja mu oferuję.  Człowiek zaczyna czuć, że żyje w zgodzie z samym sobą, a przeciez o to chodzi:)
Szymon Żyśko
13 listopada 2017, 18:19
Mam wrażenie, że cały czas rozmawiamy o czymś innym. Nie bronię jedzenia śmieciowego, a może bardziej nie zachęcam do jedzenia go jeśli ktoś może zdrowiej się odżywiać. Ale nawet to śmieciowe jedzenie wciąż nim jest! I to boli, że nie szanujemy żywności. Jakbym doświadczył skrajnego ubóstwa i głodu, to naprawdę nawet zupki chińskie byłyby dla mnie darem z nieba. Gdziekolwiek jesteśmy i cokolwiek jemy pamiętajmy o tym. A ketchupy z McDonalda sa tylko przykładem. Przez analogię można to dopasowac również do darmówek wyrzucanych w wegańskich fancy knajpkach.
13 listopada 2017, 18:34
To jest bardzo prosty mechanizm - bezmyslność rodzi bezmyślność. Kiedy podchodzę do tego świadomie, problem wyrzucania i marnotrastwa stopniowo zanika. Zaczynam mieć szacunek do tego, co kupuję, co jem. Szacunek do ziemniaka, makaronu, kaszy, czosnku, cebuli, buraka, przypraw itd. To zaczyna być dla mnie ważne, to mi daje energię, siłę, zdrowie. A jak kupuję śmieci to mi na tym nie zależy, więc lekką reką ląduje jedzenie w śmietniku. Kolejna sprawa manipulacje producentów i eksperymenty przeprowadzane na najmłodszych w postaci dodawanych do zakupów powyżej jakiejś kwoty zabawek, gadżetów, zbieranie nalepek po to, żeby znowu przyjść z rodzicem  i cos kupić. Interes sie kręci. Ja rozumiem o czym jest ten artykuł, o tym, co jest na końcu tego lańcucha. Nie kupujmy śmieci nie będzie marnotrawstwa. W Mc Donaldzie smaży się na głębokim tłuszczu, w dodatku nie wiadomo na jakim, watpię że jest to masło klarowane lub olej kokosowy.
Szymon Żyśko
13 listopada 2017, 18:53
Jednak łatwiej jest zwrócić uwagę ludziom, mówiąc "gdziekolwiek jesz, dbaj o żywność" niż zamknąć wszystkie McDonaldy. Nie będę przekonywał. Chodzi tylko o to by nie sprowadzać tego artykułu do roli uświadamiania ludziom, że powinni się lepiej odżywiać, ale raczej "szanujmy żywnosć, szanujmy głodnych".
13 listopada 2017, 19:05
Rozumiem, jak najbardziej "szanujmy żywność, szanujmy głodnych" zwłaszcza teraz, kiedy za niedługo rozpocznie się szaleństwo zakupowe. W tym roku mam zamiar wchodzić i wychodzić ze sklepu jedynie z małym plastikowym koszyczkiem, zero wielkiego koszyka na czterech kółkach, który jest podstępnym wyłudzaczem pieniędzy.
Szymon Żyśko
13 listopada 2017, 21:10
I to jest myśl ;)
13 listopada 2017, 00:48
Ja zabieram niezurzyte serwetki
13 listopada 2017, 17:40
No i bardzo ładnie:)
12 listopada 2017, 21:50
Zamiast karmić się wysoko przetworzonym badziewiem i jeszcze dzielić się tym z bliźnimi lepiej upowszechniać wiedzę na temat przygotowania sobie prostych posiłków z naturalnych i zdrowych produktów. Warto więc wykorzystać panującą modę na gotowanie by nauczyć ludzi nie kulinarnego szpanerstwa polegającego na wydawaniu masy pieniędzy na rzeczy zbędne lecz umiejętności gotowania z "niczego".  
Szymon Żyśko
13 listopada 2017, 00:18
Jak rzadko kiedy zgadzam się z tobą Stosie. Tylko problem polega też na tym, że jednak tony przetworzonego jedzenia po prostu trafiają na śmietniki. To wciąż jest żywność. Może nie odpowiadać moim standardom, ale są ludzie, którzy oddaliby wiele za choćby to. Szanujmy również "przetworzone badziewie". Zanim nauczymy ich gotować dajmy im produkty, które będa mogli w ogóle włożyć do garnka.
12 listopada 2017, 09:52
Drożej czasem naprawdę znaczy lepiej, niekoniecznie musi mieć to związek ze snobizmem a bardziej ze świadomym odżywianiem się, gdzie zwracam uwagę na to co jem, a nie tylko zapycham żołądek. Jeśli mnie stać, dlaczego mam odmawiać sobie świadomego odżywiania się czyli takiego, gdzie nie daję się zwabić jakiemus artykułowi spożywczemu bo pięknie się błyszczy, ma intensywną barwę. Przyklad suszona zurawina sprzedawana na wagę w marketach, której czesto uzywałam jako przekąski bądx jako dodatek do potraw. Ktoś dużo lepiej  zorientowany w temacie bo zawodowo zajmujący się żywnością i żywieniem poinformował mnie, że nie warto kupować bo to jest tak nafaszerowane niezdrowym tłuszczem że lepiej dołożyc parę groszy i kupić na jakims bio bazarku, gdzie ta żurawina faktycznie się nie błyszczy i ma zupełnie inny kolor. To tak przy okazji, bez zurawiny mozna sie obejść. A kawa rozpuszczalna? kto jej nie pije? Nie warto, zwłaszcza jak jeszcze słodzi się ja miodem , szkoda tego miodu. Tylko prawdziwa ziarnista kawa, żadna rozpuszczalna. A słodycze? jecie słodycze? Ciasteczka, cukiereczki, czekoladki? Brakuje przede wszystkim wiedzy o tym, czym karmimy nasze ciała. Kiedy swiadomosc wzrasta, okazuje sie nagle, że więcej niz połowa artykułów nie powinna się w naszej lodówce i szafkach w ogóle znaleźć. Ludzie moze i czytają jaki jest termin ważności ale jaki jest skład potrawy to juz niekoniecznie. A trzeba czytać. W ogóle temat rzeka ale temat bardzo ciekawy, gotowanie, pzryrzadzanie potraw moze przynosic radość. Dobrze zjeśxć wcale nie musi oznaczać że jest to bażant lub perliczki pod beszamelem, wprost przeciwnie, to moze być kasza gryczana z kotletem z fasoli plus warzywa  w postaci ulubionej surówki.
Szymon Żyśko
12 listopada 2017, 13:17
Zgadzam się, że lepiej czasem kupić droższe, ale zdrowsze jedzenie. Jednak ceny na biobazarach są mocno przesadzone. Od kiedy weszła moda na eko, tylko bogatszych stać na taką żywność. A mam konkretne doświadczenie z Krakowa, że w przypadku wielu produktów różni je tylko etykieta "eko" i cena. Jakość jest ta sama. Nie należy wierzyć we wszystko producentom, a świadomość powinna być budowana przede wszystkim na własnym doświadczeniu. Tymczasem chodzi mi bardziej o snobizm - stać mnie, więc nie oszczędzam, a co za tym idzie nie żal mi marnować żywności.
12 listopada 2017, 14:54
Też uważam że biobazarki są drogie, a z drugiej strony cieszę się że są takie sklepy gdzie mogę kupić żywność bez polepszaczy smaku, konserwantów, barwików. Mnie mody nie interesują, dlatego nie jem w McDonaldzie czy Kentucky, i własnie złe doswiadczenia z niektorym jedzeniem przyczyniły się do zmiany swiadomości w kwestii jedzenia. Dopóki nie muszę po śmietnikach szukać jedzenia nie mam zamiaru, obym nigdy nie musiała tego robić. A wracajac do cen to wolę biobazarek niż McDonalda który też jest drogi w dodatku niezdrowy, chociaż ludzi zapewnia sie ze jest inaczej. Nie chodze więc nie mam problemu z ketchupami;)