Szczepionka na "zarazę"

(fot. unsplash.com)

Zaczyna się niepozornie, rozwija szybko. Bardzo zaraźliwa. Objawy? Wściekłość, bezradność, zniechęcenie. Jakie jest lekarstwo? Znam tylko jedno.

I na mnie to przyszło: zmęczenie. Brutalne sformułowania, oskarżenia i ciągłe wypowiadanie wojny pompowane już nie tylko przez anonimowych użytkowników sieci, ale i przez osoby publiczne zadziałały bez pudła. Profesor Bogdan de Barbaro, psychiatra i psychoterapeuta, kilka miesięcy temu mówił w wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego", że czuje się jak pasażer rozpędzonego pojazdu bez hamulców. Metafora idealna; czuję się dokładnie tak samo. Śledzę kolejne depesze, czytam teksty, słucham wypowiedzi i widzę, jak granica tolerancji wobec agresywnej narracji przesuwa się coraz bardziej i bardziej. Dyskretnie, ledwie zauważalnie - ot, jedna wypowiedź, druga, trzecia, za nimi grono komentatorów, którzy się oburzą, a jeszcze większe tych, którzy stwierdzą, że nareszcie ktoś o ważnych sprawach mówi bezkompromisowo, bez politycznej poprawności, tak, jak należy.

I wiara, i wynikające z niej, wyznawane przeze mnie chrześcijańskie wartości, które próbuję wcielać w życie, i zwyczajna przyzwoitość mówią mi, że to najgorsza z możliwych narracji: wojenna, plemienna, obraźliwa, brutalna. Z drugiej strony słyszę na przykład, jak biskupi mojego Kościoła, pierwsi nauczyciele wiary, jak określił ich ks. Adam Boniecki, albo "wyrażają poparcie", albo milczą, kiedy z naszej - kościelnej - strony padają (zbyt) mocne sformułowania. Oni się mylą? A może ja? Może to moje źle ukształtowane sumienie? Zamęt, aż do zawrotów głowy. Pokusa, żeby zamknąć się w swojej wspólnocie. Pokusa, żeby stracić nadzieję. Pokusa, żeby samemu zacząć przekraczać granice szacunku. Pokusa, żeby dać się zainfekować wirusowi zbyt mocnych słów. Podstępna, łatwa do zracjonalizowania - bo przecież przyświeca mi większe dobro. Idea. Walka o prawdę.

Ale może się mylę?

DEON.PL POLECA

Dawno nie cieszyłam się tak z urlopu z ograniczonym dostępem do internetu. Wyłączam przeglądarkę, zamykam okno z newsami, "świat 2.0 jakoś to przetrwa".

Burza, która dała najwięcej

Nad Osinami - wsią niedaleko Częstochowy - właśnie przechodziła potężna nawałnica. Był już późny wieczór, siedzieliśmy w kościele. Wielki potencjał do teologicznych metafor: na zewnątrz błyskające raz po raz pioruny, a my skupieni wokół Najświętszego Sakramentu, i świeccy, i księża, razem gorąco uwielbialiśmy i modliliśmy się za siebie nawzajem. Wyszłam zbudowana i wzmocniona, na zewnątrz było już spokojnie. Właśnie wtedy koleżanka powiedziała, że zalało szkołę, w której mieliśmy spać tej nocy. Moje rzeczy były rozłożone pod otwartym oknem - czyli dokładnie na linii frontu. Wszystko mokre: karimata, śpiwór, plecak… Całe duchowe uniesienie prysło, skoro zapowiadała się noc na zimnym linoleum pod wilgotną kurtką. Ale zanim zdążyłam się zorientować, od jednej osoby dostałam karimatę. Od innej - koc. Podzielili się tym zupełnie naturalnie, bez słowa.

Za mało umiem dawać miłość, więcej jej dostaję. Ale pielgrzymka przynosi dużo prostych okazji, żeby się tego uczyć. Dać komuś wodę. Pochwalić za konferencję. Pomachać do dzieci stojących przy drodze. Podziękować za kawałek arbuza. Wysłuchać do końca czyjejś historii. A jeśli będzie chciał płaszcz, oddać też tunikę.

Brzmi znajomo?

Z Bogiem lub o Bogu

O świętym ojcu Dominiku Guzmanie, moim patronie i założycielu Zakonu Kaznodziejskiego, napisano, że "za dnia nikt nie był bardziej przyjazny i miły względem towarzyszy i braci; w nocy nikt bardziej oddany czuwaniom i modlitwie". Że "rozmawiał albo z Bogiem na modlitwie, albo o Bogu - i polecał braciom czynić to samo".

Jezus ma być w centrum. O tym najbardziej przypomniał mi mój tygodniowy urlop w drodze podczas Pielgrzymki Dominikańskiej.

To zmienia wszystko: mówić albo z Nim, albo o Nim. A - idąc o krok dalej - mówić w taki sposób, żeby On był w tym mówieniu, choćby był to small talk o pogodzie, pytanie "jak tam?" albo upominanie. Czasem mówić brakiem słów, a mową ciała i gestu: oddać karimatę i koc, nakarmić, napoić, pokrzepić, zbudować, nauczyć.

I, tak, Jezus skręcał bicz na przekupniów w świątyni i nie zostawiał suchej nitki na faryzeuszach, a dociekliwość Heroda pominął milczeniem. Jednocześnie potrafił też - bez żadnych warunków wstępnych - powiedzieć bogatemu zwierzchnikowi celników, że chce się u niego zatrzymać - a przecież w oczach współczesnych Zacheusz był zdrajcą, publicznym grzesznikiem. Kobietę przyłapaną na cudzołóstwie i przytarganą przed Niego, która nie odezwała się ani słowem, nie wyznała winy ani nie prosiła o wybaczenie, On uratował od śmierci. Samarytance powiedział o pięciu mężach i konkubencie - ale później nie kontynuował tego wątku, ona z kolei stała się bardzo skuteczną ewangelizatorką w swoim miasteczku. Jak to jest? Jak mówić, co mówić, kiedy mówić?

Mówić tak, żeby wróg stawał się bliźnim, a Inny stawał się Drugim.

Słodka naiwność?

Wiem, wiem. Jeden wykpi, drugi powie, że naiwność, trzeci, że chowanie głowy w piasek i ucieczka w pobożność i slogany, czwarty, że ckliwe pustosłowie, bo wiarę trzeba przecież udowodnić radykalizmem czynów. Trudno. To jedyna szczepionka, jaką znam i jedyny radykalizm, na jaki chcę się decydować: ewangeliczny radykalizm uczynków miłosierdzia względem duszy i względem ciała. Jeśli ktoś mówi, wysłuchać. Jeśli jest głodny, nakarmić. Jeśli chcę go upomnieć, to nie tak, żeby zabić. Niezależnie od tego, co widzę i słyszę dookoła siebie.

Bo nic innego nie ocali nas, tylko wzajemne gesty miłości. I nic nie pozwoli zachować właściwych proporcji, jak tylko skupienie na Jezusie.

Dominika Frydrych - redaktorka i dziennikarka DEON.pl. Autorka książki "Pełnymi garściami".

Redaktorka i dziennikarka DEON.pl, autorka książki "Pełnymi garściami". Prowadzi blog dane wrażliwe.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Szczepionka na "zarazę"
Komentarze (3)
26 sierpnia 2019, 12:33
Niby nie na czerwono, ale i na zielono trudno się zdecydować. Przecież jestem wykształcona(y), zarabiam, i zleciłam wychowanie swojego dziecka najlepszym ututułowanym specjalistom i to od najmłodszych lat. To nie są czasy, gdy ojciec zarabiał na życie, a mama i babcia składały rączki małego dziecka do modlitwy. Na to nie mamy czasu warunków. A jednak, Jan Paweł II, w 97 roku podczas pielgrzymki, w Ludźmierzu prosił: "Proszę was, nie nie rezygnujcie z tego nigdy. To rodzice w pierwszym rzędzie mają prawo i obowiązek wychować swoje dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Nie oddajcie tego prawa instytucjom, które mogą przekazać dzieciom i młodzieży wiedzę, ale nie są w stanie dać im świadectw wiary, świadectwa rodzicielskiej troski i miłości." To w Rodzinie nabywamy postawy, motywacje do pracy nad sobą, osiągnięć, realizowania powinności i niezbędne hamulce. Nasze świadectwo wiary i nasze wartości, zaczynają się tak naprawdę po wyjściu z kościoła, zakończeniu pielgrzymki. To my Rodzice i Dziadkowie, odpowiadamy przede wszystkim za następne pokolenia. To niestety bywa trudne "wchodzenie przez ciasne drzwi". Mówmy o tym w pierwszej osobie.
S
strzelec514
24 sierpnia 2019, 09:03
Urlop przeznaczony na pielgrzymkę, to coś pięknego, dla duszy i dla ciała. Pozostawienie otwartego okna, gdy wychodzi się z domu, to brak wyobraźni, za który trzeba jakoś odpokutować. Podziwiałem młode dziewczyny, które przyjeżdżały w latach 90 tych z Białorusi - ale czuły się Polkami, spały w naszym domu przez kilka kolejnych lat, gdy uczestniczyły w pielgrzymkach do grobu Bronisława Markiewicza, modląc się o trzeźwość w swoich Rodzinach. Do północy przegadały z nami, prały i prasowały swoje ciuszki, przekłuwały bąble na nogach, leczyły gorączkę, by rano ruszyć z wesołą miną do następnego etapu.  One szły nawet nie dla siebie, ale dla kogoś, by wyprosić u Boga opamiętanie się dla swoich ojców, czy braci. Zyjemy nie dla siebie, żyjemy dla drugiego człowieka, którego Bóg postawił na naszej drodze życia, codziennie stając się ojcem, matką, synem, córką, siostrą i bratem. Przykazania Boże nie pozostawiają wątpliwości, jakie mamy obowiązki, nakazy i zakazy. Pan Jezus nie pozostawił wątpliwości, tłumacząc młodzieńcowi, co ma czynić, by być zbawionym. Codziennie widzieć Boga w twarzy swojego bliżniego. Gdy porzuciłeś swoje dziecko, żonę, męża, starych rodziców, niepełnosprawnego brata, nie klękasz ze swoimi dziećmi (liczba mnoga) do codziennego pacierza - to nie licz, że nauczyciele, ksieża i biskupi nauczą twoje dzieci wiary i kultury osobistej. Ilość magistrów, psychologów, terapeutów i profesorów w społeczeństwie, jest z jakby niewiadomych przyczyn proporcjonalna do tego, że jedziemy bez hamulców. Zabrakło św. Pawła: "w karności wychowujcie swoich synów". Czcij ojca i matkę swoją - a to jest bardzo szeroki zakres obowiązków - jak wyjaśnia Jan Paweł II w książce "Pamięć i tożsamość". Przykazan Bożych ominąć się nie da - nawet mówiąc tylko o miłości do jakiegoś nieokreślonego bliźniego. Oczywiście, móje przemyślenia nie dotyczą Autorki.
MR
Maciej Roszkowski
23 sierpnia 2019, 17:46
Zgadzam sire w całości. Takie nauczanie jest zadaniem Kościoła.