Toksyczne pocieszanie i światło w mroku

W bunkrze, w Azowstalu (fot. Youtube)

Jak pocieszać po chrześcijańsku ludzi, którzy stracili w wojnie najbliższych, cały swój dobytek i nie widzą nadziei na przyszłość? Opowiadanie bajek o radosnym zakończeniu, mówienie „nie przejmuj się” i częstowanie słodyczami a w dodatku zapewnianie o szczęściu po śmierci wydaje się być w takich sytuacjach zniewagą - twierdzi Michael Ignatieff w wydanej niedawno książce "On Consolation. Finding Solance in Dark Times" (O konsolacji. Jak znaleźć pocieszenie w ciężkich czasach). Czy trzeba być psychologiem, by mądrze pocieszać? Co mówi o pocieszaniu Słowo Boże?

Psycholodzy doradzają, by w rozmowach z uciekającymi przed wojną wystrzegać się sformułowań nakręcających niepokój: „co teraz będzie”, „jak to się skończy”, ale też nadmiernego optymizmu. Najprostsze wskazówki to nakarmić, przyodziać, zapewnić dach nad głową, pozwolić się wypłakać i nie pocieszać alkoholem. A co z duchowym wsparciem? Bo przecież nie trzeba być chrześcijaninem, aby w ten sposób pomagać. Może warto porozmawiać o Bogu, razem się pomodlić, sprezentować różaniec? Czy Ewangelia coś o tym mówi? Nie mówi. I nie dlatego nie mówi, że ewangeliści zapomnieli w roztargnieniu dopisać kilku ważnych zdań lub nie starczyło im pergaminu. Nie mówi, bo chrześcijańskie pocieszanie cierpiących nie polega na słowach, lecz na milczącej obecności i materialnej trosce.

DEON.PL POLECA

Skuteczne pocieszanie cierpiących nie polega na tłumaczeniu, że wszystko będzie dobrze, że Bóg przyjdzie z pomocą, że trzeba się modlić i wierzyć w Bożą sprawiedliwość. Najlepszym pocieszeniem, jakie może dać drugiemu człowiekowi uczeń Chrystusa, jest bliskość i dobroć.

Gdy cierpiący Hiob, na którego spadły wszystkie możliwe nieszczęścia, woła do Boga, by zrozumieć sens niezawinionych cierpień, nie otrzymuje żadnej odpowiedzi. Gdy zostaje już zupełnie sam, ruszają mu z pomocą trzej przyjaciele. Spędzają z Hiobem siedem dni i nocy. Siedzą przy nim i przez ten cały czas nie wypowiadają ani jednego słowa (por. Hi 2,13). Siedem dni milczenia. To najmądrzejsze, co mogli zrobić. W ciszy towarzyszą cierpiącemu przyjacielowi.

Przed wielu laty włoska mafia zabiła mojego przyjaciela, siedemnastoletniego Marcello. Tej tragicznej nocy przesiedziałem wiele godzin u boku jego matki. Trzymała mnie za rękę i szlochając pytała, gdzie jest Bóg, dlaczego zabrał jej najdroższego syna, płakała, zarzucała Bogu okrucieństwo. W myślach rozmawiałem z Bogiem pytając Go, co mam powiedzieć, jak mam Go obronić przed zarzutami cierpiącej matki, jak mam jej pomóc? Wówczas Bóg dał mi do zrozumienia, że nie oczekuje ode mnie niczego prócz obecności. „Po prostu bądź” – powiedział. „Nie musisz nic mówić. Nic nie musisz robić. Słuchaj i bądź przy niej, aby doświadczyła, że w tej trudnej chwili, nie zostawiłem jej samej”. Siedziałem przy niej milcząc. Ta noc pozostała mi w pamięci, jako najtrudniejsza, najbardziej bolesna lekcja Ewangelii.

Gdy towarzysze Hioba zaczynają mówić, psują wszystko. Próbują wytłumaczyć tragedię, na którą nie ma wytłumaczenia. Jakże puste są ich słowa, jakże sztuczne i nieżyciowe są ich porady, jakże mądra była ich milcząca obecność. Pozwólmy Hiobowi zadawać Bogu trudne pytania, pozwólmy mu kłócić się z Nim, bo „ileż potęgi jest w słowach szczerych” (Hi 6,25a). „Dlaczego mi dokuczasz? Przyjemnie Ci mnie uciskać?” – wyrzuca Bogu Hiob (por. Hi 10). W kłótni z Bogiem nie ma nic strasznego, gdy przyjaciel trzyma cię za rękę. Każde cierpienie jest złe, ale dzięki wsparciu życzliwej osoby, może być pięknie przeżyte.

Uważajmy, by nie przedobrzyć w pocieszaniu, bo może się okazać, że zapewnimy osobę cierpiącą o czymś, w co sami nie wierzymy. Nadmiernie pocieszając stajemy się niewiarygodni i toksyczni, lub też możemy być postrzegani jako natrętni dobrodzieje chcący za wszelką cenę dodać komuś otuchy. Sztuką jest mądre milczenie.

Podczas studiów teologicznych mieliśmy ojca duchownego, który z troski o każdego kleryka, którego oblicze wydawało mu się zbyt smutne, zwykł przysiadać się do niego podczas obiadu i drążyć: widzę, że coś ci leży na sercu, powiedz, co cię trapi, co się stało?…itp. Raz nie wytrzymałem i przesiadłem się do innego stolika. Tak bardzo wtedy pragnąłem, aby ktoś ze mną pomilczał.

Spadające na człowieka nieszczęście jest swego rodzaju sprawdzianem i każdy musi sam zdać ten egzamin. Nikt go w tym nie wyręczy. Sam musi zdobyć się na to, by swoją historię opowiedzieć i zdecydować komu. Ja nigdy długo nie cierpiałem, bo znałem drogę do biblioteki. Tam mogłem dowiedzieć się, że nie ja pierwszy zmagam się z tak wielkim wyzwaniem.

Pisząc ten tekst oglądam kilkuminutowy filmik nakręcony w bunkrze Azowstalu. Wędrujące po ścianach światło latarki ledwo rozświetla panujący tam mrok. Zatrzymuje się na zmęczonych twarzach żołnierzy i podświetla pogodne lico młodej kobiety w wojskowym mundurze, która śpiewa pieśń pocieszenia. Jak anioł, który zszedł do podziemi.

Tylko dzięki ludziom mogą ludzie odnaleźć nadzieję w mroku. Wierzę, że to Bóg ich posyła; czasem milczących i ściskających dłoń cierpiącego; czasem nucących refren o sokołach, by podnieść bezsilnych na duchu. Pocieszyciele strapionych. To oni sprawiają, że mimo tylu okrucieństw, wciąż wierzymy w miłość. I w Boga.

socjusz przełożonego Prowincji Wielko­polsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego, współpracownik portalu DEON.pl oraz Jezuici.pl. Opublikował między innymi: Niebo jest w nas; Miłość większa od wiary; Pogromcy zamętu; Ro­dzice dodający skrzydeł

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Toksyczne pocieszanie i światło w mroku
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.