Trud wiary w Kościół
Wiara w Boga, nadzieja w Nim pokładana w istocie pozwala zachować nadzieję, gdy stykamy się ze złem, z instytucjonalnymi zaniedbaniami czy ze złem systemowym także w Kościele. Są takie momenty, gdy odczuwam to szczególnie mocno.
Gdy widzi się instytucje, w której dla wielu - i to często przełożonych - istotniejszy jest wąsko pojęty interes, niż dobro skrzywdzonych; gdy w miejscu, w którym nieustannie głosi się prawdę, natykamy się na ordynarne kłamstwo, które usprawiedliwione zostaje oczywiście dobrem Kościoła i Jego zaangażowań czy ochroną, jaką trzeba roztaczać nad sprawcami; gdy widzi się, jak w imię religijnych (fałszywych, ale głęboko zakorzenionych) przekonań usprawiedliwia się przemoc czy lekceważy cierpienie zadawane najsłabszym - to wówczas trudno jest wierzyć w Kościół i wierzyć Kościołowi.
I nie są to, wbrew pozorom, wcale sytuacje rzadkie. Gdy człowiek zaczyna zajmować się problemem przemocy - seksualnej, psychicznej, fizycznej i duchowej w Kościele - to zaczyna się stykać nie tylko z ogromem cierpienia, ale i z dramatyczną obojętnością osób odpowiedzialnych, a niekiedy z wrogością, która motywowana jest albo Tradycją (bo zawsze tak było), albo interesem własnym (a wiesz, ile by trzeba zapłacić, gdybyśmy to poważnie traktowali), albo innymi zasługami (tyle robimy w różnych kwestiach) albo wreszcie sugestią, że inni nie robią więcej (słynny argument z murarzy i księży w kwestii pedofilii). Nie, nie twierdzę, że tak jest wszędzie i zawsze, bo w Kościele są także osoby, które z tymi zjawiskami walczą i próbują im przeciwdziałać, ale… wciąż są one w mniejszości. Jeden z moich przyjaciół księży żartuje, że wszystkie one zmieścić się mogą w jednej, większej windzie. I choć jest to przesada, to w istocie nieznaczna.
Widząc to, spotykając się z pokrzywdzonymi, obserwując ich skomplikowane historie, czasem zmarnowane życie, a czasem złamane powołania, przychodzi niekiedy pokusa niewiary. Człowiek zaczyna sądzić, że może byłoby mu łatwiej poradzić sobie z tym wszystkim, gdyby był niewierzący, gdyby na Kościół, który traktuje jak własny dom, spoglądał jak na każdą inną instytucję, gdyby nie widział w Nim Mistycznego Ciała Chrystusa, zgromadzenia świętych, wspólnoty zbawienia. Tyle, że to rzeczywista pokusa, zbyt łatwa ucieczka, a nie realna odpowiedź na cierpienie, ból, złamane życie wielu. Jeśli bowiem rzeczywiście Kościół nie jest wspólnotą świętych, jeśli prawda jaką głosi On o Chrystusie i Jego Boskiej naturze nie jest prawdą, to… w istocie nic już się nie da naprawić. Parafrazując nieco słowa Fiodora Dostojewskiego można powiedzieć, że „jeśli Boga nie ma, to nic się nie da naprawdę zmienić”. Stracone dzieciństwo osoby skrzywdzonej przez duchownego (czy świeckiego) już nigdy nie zostanie odzyskane, złamane powołanie, skruszone życie rodzinne, zniszczona religijność - jeśli nie ma Tego, który jako Jedyny jest Miłosierdziem i Sprawiedliwością - nigdy nie zostaną „zwrócone”, nie będzie zadośćuczynienia, odzyskania, naprawienia. Ani tutaj, bo tego, co zabrane nie da się odzyskać, ani tam - bo tam nic nie ma. Jeśli nie ma sprawiedliwego Boga, to nie ma także kary dla tych, którzy niszczyli, ukrywali, wymuszali milczenie na skrzywdzonych, a którzy zmarli wcześniej. Krzywda, ból - poza kontekstem religijnym - choć może (i powinna) być uzdrawiana w procesie terapeutycznym, nigdy nie przekształci się w Krzyż, który utożsamiony może zostać z tym, co Bóg robi dla nas.
Można oczywiście zadać pytanie, czy do tego potrzebny jest Kościół w całym jego instytucjonalnym, ziemskim uwikłaniu? Czy nie wystarcza sama wiara w Boga? I wtedy wraca prosta myśl, że ostatecznie prawdę o Jezusie, o Bogu, który stał się człowiekiem, który został zamordowany przez władze rzymskie, ale za sprawą liderów religijnych swoich czasów, poznajemy właśnie za sprawą Kościoła. Jego ludzie, kościelne instytucje często są jej niewierne, ale gdyby nie Kościół nigdy nie poznalibyśmy Dobrej Nowiny o tym, że jest Ktoś, kto jest silniejszy od śmierci, od cierpienia, od zmarnowanego czy zniszczonego życia, że z grobu przemocy można wyjść, że życie może zostać odzyskane, pobłogosławione, i że tam - po drugiej stronie - Bóg wynagrodzi największe cierpienie, przygarnie skrzywdzonych, odda im także to, co utracili tutaj, także za sprawą funkcjonariuszy Kościoła.
Skomentuj artykuł