Trudna miłość do księdza

(fot. shutterstock.com)

- Łatwo jest krytykować księży, ale przede wszystkim trzeba ich kochać - powiedział w jednym z wywiadów bp Renato Corti, znany włoski duchowny, od niedawna kardynał. O ile z pierwszą częścią tej wypowiedzi trudno się nie zgodzić, o tyle nakaz wyrażony w drugiej wydaje się co najmniej problematyczny. Zwłaszcza że medialny wizerunek księży nie zachęca do szczególnie ciepłych uczuć.

Krytyka zachowań niektórych ludzi Kościoła często kładzie się cieniem na całej instytucji. A takiej krytyki w mediach nie brakuje. W przeciwieństwie do niektórych katolickich komentatorów nie uważam, że jest to tendencyjne i cyniczne strzelanie do łatwego celu. W przypadku poważnej publicystyki jest to raczej kwestia społecznej odpowiedzialności, która polega także na opisywaniu tego, o czym niektórzy chcieliby milczeć. Daleko tutaj do nagonki uprawianej na rodzinnych przyjęciach, kiedy pod koniec drugiej butelki niezawodnie wypływa temat grzechów Kościoła.

Niezależnie jednak od jej poziomu i kontekstu, księża krytyki nie lubią. Tej dziennikarskiej chyba szczególnie, bo to ona ma największą siłę rażenia. Nie ma w tym nic dziwnego. Krytyki nie lubi nikt: nauczyciele, lekarze, prawnicy, a szczególnie sami dziennikarze - obok księży najwięksi moraliści życia publicznego.

Owa wspólna niechęć jest zupełnie zrozumiała. Mechanizmy odpowiedzialności zbiorowej są mocno krzywdzące, a krytyka jednego człowieka często kończy się uderzeniem w całą grupę. Pojawia się wtedy poczucie, że podważane jest wszystko, czym się zajmujemy. W przypadku księży jest to codzienny duszpasterski wysiłek, niemal przestający mieć znaczenie wobec głośnych medialnych akcji, których "bohaterami" są pedofile bądź nacjonaliści w koloratce. Zakonnik błogosławiący szaliki i race może łatwo przyprawić reszcie współbraci gębę ultrasów.

Samemu będąc zakonnikiem, który woli czytać ojców Kościoła niż Dmowskiego, muszę przyznać, że dzisiejszy wizerunek Kościoła w Polsce po prostu mnie boli. Równie mocno martwi częsta krytyka. Mam jednak wrażenie, że zazwyczaj jest ona uzasadniona - i dlatego nie należy od niej uciekać. Co więcej, trzeba w twórczy sposób się z nią zmierzyć (a to chyba jedno z najtrudniejszych wyzwań dla Kościoła). Żeby się udało - i tutaj wracam do słów kard. Cortiego - księża rzeczywiście potrzebują ze strony wiernych choć trochę miłości. I nie chodzi tu o miłość do instytucji, sutanny czy "świętego stanu kapłańskiego". Chodzi o prostą miłość bliźniego, która każe nam bardziej rozumieć niż osądzać, więcej współodczuwać niż potępiać. Miłość taka nie realizuje się w przestrzeni publicznej debaty. Jej miejscem są relacje z tymi wszystkimi duchownymi o których nigdy nie usłyszy się w telewizji, a których praca jest prostą codziennością Kościoła.

Właśnie tym księżom i zakonnikom miłość i wyrozumiałość bardzo się przyda, bo po prostu nie są idealni. I nie jest to kwestia braku dobrej woli, lecz codziennego odkrywania własnych słabości.

Wybierając dla siebie drogę takiego powołania, człowiek nie bardzo wie, w co dokładnie wchodzi. Kieruje nim pragnienie życia głęboko duchowego, którym chce się też dzielić z innymi. Z czasem odkrywa jednak, że praca i służba w Kościele wymagają od niego pewnych praktycznych umiejętności, które nie zawsze posiada, a także usposobienia, którym niekoniecznie jest obdarzony.

Na końcu okazuje się, że nie każdy jest utalentowanym zarządcą parafii, nie każdy potrafi być nauczycielem i wychowawcą na miarę Robina Williamsa ze Stowarzyszenia umarłych poetów, że niewielu jest w tym gronie błyskotliwych mówców, niewielu też erudytów, którzy w łatwy sposób odnajdą się w każdym towarzystwie. Uśmiech papieża Franciszka dla niejednego kapłana jest zwyczajnie nie do odtworzenia. Nie zawsze udaje się być wsparciem dla innych - bywa, że ludzie szukający życiowej rady u księdza są od niego lepiej wykształceni lub po prostu mądrzejsi.

Dlatego zamiast krytykować mało sprawnych proboszczów i kiepskich katechetów, można spojrzeć na nich z odrobiną zrozumienia. Bo idąc do seminarium lub zakonu, nie kierowali się uzdolnieniami administracyjnymi czy pedagogicznymi. Tymczasem właśnie na tym odcinku odczuwają często największą presję. A gdy dochodzi do tego krytyka medialna różnych kościelnych patologii, z którymi przeciętni księża nie mają nic wspólnego - a za które ponoszą zbiorową odpowiedzialność - traci się często poczucie, że apostolska praca ma jakikolwiek sens. Wtedy bez ludzkiego wsparcia daleko się nie pociągnie. Dlatego rację ma kard. Corti - bez miłości do księży Kościół może się po prostu sam w sobie zapaść.

Są oczywiście kapłani, których kochać się nie da. I nie chodzi o to, żeby kogokolwiek do takiej miłości zmuszać. Miłosierdzia oczekiwać mogą ci, którzy sami są miłosierni dla innych. Jeżeli ksiądz nie potrafi pokazać ludzkiej twarzy, niech nie oczekuje potem od ludzi wyrozumiałości dla popełnianych przez siebie błędów.

Księża powinni też pamiętać, że "komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie" (Łk12,48) . Każdy kapłan czuje się swoim powołaniem obdarowany. Powinien się więc spodziewać, że w ślad za tym obdarowaniem pójdą wysokie wymagania, także ze strony opinii publicznej - a kiedy tym wymaganiom nie sprosta, spotka się z krytyką.

I nie można twierdzić, że krytyka zawsze jest przejawem wrogości. Bo nierzadko wynika ona z autentycznej troski - jeśli nawet nie ściśle o Kościół, to na pewno o jakość społecznego wymiaru naszego życia. Co więcej, za krytyką może stać miłość. I często stoi. Nie zauważy tego ten, kto sam jest w miłość raczej ubogi (oprócz miłości własnego plemienia), lub komu marzy się miłość wyłącznie bezkrytyczna.

Michał Zalewski SJ - jezuita w trakcie formacji. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Śląskim i kulturoznawstwa na Akademii Ignatianum. Pracuje w Jezuickim Centrum Edukacji w Nowym Sączu

 jezuita, absolwent filozofii na Uniwersytecie Śląskim oraz kulturoznawstwa na Akademii Ignatianum. Mieszka w Warszawie

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Trudna miłość do księdza
Komentarze (3)
Agamemnon Agamemnon
16 stycznia 2017, 16:25
Gdzie byli księża gdy do moralności Koscioła katolickiego została przez bł.PawłaVI wpisana oficjalnie ideologia manichejska ?( zakaz pożycia małżeńskiego po zrodzeniu wystarczającej przez małżonków liczby dzieci). Tylko episkopat kanadyjski w specjalnym oświadczeniu z 1968 roku odpowiedział manicheizmowi zdecydowane - nie. A co z pozostałymi księżmi? Księża katoliccy zostali poddani  próbie wiary i lojalności Chrystusowi i Jego Ewangelii. Tylko Kanada zdała egzamin jak też komisja papieska, której analiza została odrzucona przez bł. PawłaVI. ..."dzisiejszemu chrześcijaństwu nie zagraża ani laicyzm, ani ateizm, ale parodia religii". Czyje są te słowa?
Agamemnon Agamemnon
20 stycznia 2017, 13:17
Po 10. głosowaniach na "nie" widzę jak silne są wpływy manichejskie na  grupę użytkowników portalu. Podejrzewam, że są to osoby duchowne, wśród tego środowiska najwięcej obserwuje się manicheistycznych zboczeń.
16 stycznia 2017, 09:58
Jezuicki osesek daje wyraz swojej alergii na wszystko co narodowe (dostaje "wysypki" gdy widzi pisma Dmowskiego i tych którzy kochają "własne plemię").Oczywiście jet to zrozumiałe, przykład idzie bowiem z góry (o.generał znany jest ze swych teologiczno-wyzwoleńczych ciągot). Przyszły jezuita zdradza również symptomy ewidentnego niedopieszczenia, chce bowiem żeby go kochać w wymiarze ludzkim (radzę zastanowić się nad powołaniem). Nie wie biedny,że kiedyś jego ręce będą miały władzę nad Panem Jezusem, dla dobra nas grzeszników. Cóż,jaka msza tacy kapłani.