W odpowiedzi na list...
W czasach powszechnego narzekania na upadek epistolografii grupa młodych ludzi z całą powagą potraktowała listy. I to nie byle jakie, ale listy pisane przez biskupów. Polskich biskupów.
Założyli stronę internetową www.odpowiadamy.eu. Uzasadnili nazwę stwierdzeniem, że na listy się odpowiada, "więc odpowiadamy Ojcom Biskupom". Ale to nie jedyne uzasadnienie. Dodali też drugie, znacznie mniej grzecznościowe i formalne, za to pokazujące przynajmniej część ich samoświadomości: "Odpowiadamy (ponosimy odpowiedzialność) za EU - Ecclesia Universalis".
Mało tego. Dodali, że chcą, by działalność pasterska nie była jednostronna, ale stopniowo przeradzała się w żywy dialog, będąc elementem chrześcijańskiego życia Kościoła. I że nie nastawiają się na krytykę, lecz raczej coś odwrotnego. "Stojąc po stronie Ojców Biskupów, odpowiadamy tak, jak odpowiada się ojcu, którego się kocha, na którym zależy, i któremu się ufa. Z miłością i szczerze".
Jak wyglądają ich pierwsze odpowiedzi, m. in. na list o Biblii i objawieniach prywatnych, każdy sobie może sam poczytać.
Nie wiem, czy rzeczywiście inicjatywa rozwinie się w jakieś większe i znaczące przedsięwzięcie. Pojęcia nie mam, czy liczba odpowiadających zatrzyma się na czterech osobach, czy też będzie stopniowo rosła, aż głos odpowiedzi będzie słychać w całym Kościele katolickim w Polsce. Nie w tym, moim zdaniem, leży istota rzeczy.
Według mnie istota rzeczy i element rzeczywistego zaskoczenia leży w sposobie myślenia o listach pasterskich, jaki zaprezentowali pomysłodawcy serwisu. Myślenia kompletnie odstającego od tego, co najczęściej o twórczości epistolarnej naszych hierarchów można usłyszeć zarówno od przysypiających w czasie ich słuchania wiernych świeckich, jak i od odczytujących je szybko, monotonnie i z dużymi, często przypadkowymi, skrótami, księży.
Ci młodzi ludzie przede wszystkim poczuli się adresatami biskupich listów. Poważnymi adresatami. A jako tacy, poważnie potraktowali to, co w listach można usłyszeć lub przeczytać. Dali do zrozumienia, że nie puszczają ich mimo uszu.
Tak się złożyło, że wpadły mi ostatnio w ręce niektóre listy pasterskie pisane przez kard. Augusta Hlonda w czasach, gdy jeszcze nie miał wielkich godności ani nie był Prymasem Polski, lecz tworzył zręby diecezji katowickiej. Zdumiała mnie aktualność tych pism. Zaskoczyła ogromna troska, miłość do Kościoła i do poszczególnego człowieka, z nich emanująca. I coś jeszcze. Poruszyło mnie ich piękno. Piękno nie tylko języka, ale też piękno myślenia o świecie. A także coś w rodzaju "osobistości". Czytając te teksty sprzed prawie stu lat miałem wrażenie, jakby pisane były nie do tłumu, ale do pojedynczego, konkretnego wiernego, powierzonego trosce Hlonda. W pewnej chwili przyłapałem się na tym, że czytam je tak, jakby były pisane do mnie, żyjącego w tym, a nie innym miejscu na ziemi, w tej, a nie innej tradycji, wśród określonych problemów i możliwości.
Nie da się uniknąć skojarzeń i nie traktować, choćby tylko częściowo i w pewnym przybliżeniu, listów pisanych przez biskupów dzisiaj, jako kontynuacji, a nie tylko naśladownictwa, listów, które kiedyś pisali do Kościołów Apostołowie. Przynajmniej część tamtych tekstów przetrwała próbę dwóch tysiącleci i nadal buduje wiarę. Są czytane i komentowane. Rodzą też odpowiedź w postaci codziennego chrześcijańskiego życia.
To całkiem fajne odkrycie, że listy biskupów także w XXI stuleciu mogą być realną, sensowną, skuteczną formą duszpasterstwa i sprawowania posługi. Oczywiście, aby tak rzeczywiście było, z całą powagą muszą być traktowane przez wszystkich, zarówno adresatów, jak i nadawców. W kategoriach odpowiedzialności. Za Kościół, który wspólnie tworzą.
Skomentuj artykuł