Węgry, nasze bratanki, rozwiązały znakomicie problem bezdomności
Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby tego typu radosny projekt społeczny rodem z XIX wieku znalazł w Polsce poklask. Nareszcie bezdomny człowiek nie będzie psuł krajobrazu dobrobytu.
Rano w poniedziałek wiadomość, że spółdzielnia B godzi się na przejazd swoją uliczką matki z niepełnosprawnym synem. Uffff! Jaka ulga- że nie muszę robić draki, oczywiście. Bo, przyznam szczerze, nie lubię drak. Jestem raczej byczek Fernando niż pitbull. Ale jak trzeba, to trzeba. Podnośnik dla chłopaka coraz bliżej.
Potem jazda. Do stolicy, gdzie przyznano nam nagrodę. Czasem, w zacnym towarzystwie, muszę tłumaczyć, że Tomasz, wzrost ok.2m i wygląd stosowny, to nie mój ochroniarz, tylko współpracownik. A pomyśleć, że gościa na rękach nosiłam. Teraz on mnie czasem podnosi. Taka kolej rzeczy.
Biegiem do Lublina. Rekolekcje dla studentów na zaproszenie DA. Mają tam świetną grupę wolontariuszy. Jest siła!
Na lubelskich ulicach spotykałam znajomych. Z facebook’a. To po prostu bardzo miłe. Jednak internet łączy ludzi. Przynajmniej może łączyć, bo, że dzieli, to wiemy.
Z głową wypłukaną rekolekcyjnym wysiłkiem, żeby prawdę mówić i w dodatku nie swoją, tylko Bożą, wpadłam w objęcia stęsknionego Artura, psów kota i papugi. Reszta towarzystwa tęskniła nie bardzo. Zwłaszcza jeden, który od wczoraj pije i nie ma zamiaru przestać, a z wywaleniem muszę poczekać chwilę. Synek mój jako rekompensatę za rozłąkę dostał wyjazd do kina pod opieką dwóch Tomków i balony w pakiecie. Z dumą mi opowiadał: “Artur puścił balony". Dziękuję sponsorce.
Adam z Zupy na Plantach odnalazł naszego pana A, co go szpital z gnijącymi nogami wypuścił kilkanaście dni temu. Inżynier z Mikim pojechali biegiem do krakowskiej noclegowni człowieka zabrać, smród gnijących ran dzielnie zniósłszy. I znów przez fejsa dobrzy ludzie-lekarze się zgłosili. W krakowskim domu już pełno.
Niekończąca się przygoda ze starym, leżącym, schorowanym człowiekiem, któremu nie możemy zapewnić opieki w Jankowicach. Trzy razy odsyłany ze szpitala. Za trzecim razem Tamara odmówiła przyjęcia. Sprawdziliśmy potem dyskretnie, czy go nie wystawili z łóżkiem na ulicę. Nie jesteśmy w stanie zabezpieczyć jego potrzeb i bezpieczeństwa. Wymaga specjalistycznej opieki pielęgniarskiej. A w tym domu nie ma pielęgniarki. Problem w tym, że w szpitalach też nie ma pielęgniarek. Od tygodni poszukujemy także do schroniska dla chorych w Warszawie. Na razie bez efektu. Czy ktoś zacznie wreszcie widzieć dramat? Nie tylko widzieć, ale rozwiązywać narastający problem braku personelu medycznego i miejsc dla ludzi starych, chorych, w tym bezdomnych? Pewnie temat wróci na tapetę jak dojdzie do tragedii. Tylko w przypadku bezdomnego człowieka tragedia rozegra się po cichu. W jakimś pustostanie, w zaułku czy piwnicy.
Potrzeba jakiegoś “pospolitego ruszenia" głową i sercem. Nie kolejnych "standardów" wg których zresztą nasz pan A przebywał z ranami na nogach w noclegowni, czyli w dzień włóczył się po mieście, co jak wiadomo sprzyja zachowaniu czystości i powrotowi do zdrowia. W noclegowni można przyjąć wszystkich. W schronisku już nie. To tylko dla "lepszych gości". Tych z meldunkiem w danym mieście, dokumentami i administracyjną decyzją. Jak nie wiadomo o co chodzi. Życie za meldunek.
Cóż. Węgry, nasze bratanki, rozwiązały znakomicie problem bezdomności. Grzywna, a w razie niezapłacenia - areszt. Jasne, że nie zapłacą, bo z czego, więc areszty będą za chwilę pełne. Przynajmniej biedacy będą mieli ciepło i co jeść. Rozwiązanie godne naśladowania, tylko jest jeden haczyk. Ponoć u nas na miejsce w więzieniu trzeba czekać w kolejce. A serio, to wcale bym się nie zdziwiła, gdyby tego typu radosny projekt społeczny rodem z XIX wieku znalazł w Polsce poklask. Nareszcie bezdomny człowiek nie będzie psuł krajobrazu dobrobytu.
Karanie za "włóczęgostwo" i żebranie było zresztą i w polskim prawie okresu przedwojennego. Łącznie z przymusowym umieszczaniem w "przytułkach". I nie tylko w polskim. A żebranie jest… karalne do dzisiaj. Porządek być musi, drodzy obywatele. Biedak musi znać miejsce w szeregu. Za żebranie można zapłacić grzywnę. Z użebranej kasy, rzecz jasna. Mam na oku paru świętych, którzy siedzieliby jak nic. Żebrali bowiem dla swoich braci i ubogich na całego. Teraz są w Niebie książętami.
Nad-obowiązkowo
W Zochcinie, zaczął się sezon grzewczy. Zaraz ruszamy z ekipami kupować węgiel biedakom. Jak każdego roku, tak tym razem będzie to droga i długa zabawa.
Z dobrych wieści- dom babci Sz. niedługo zostanie ukończony. Wiktor z Adamem robią powoli ale konsekwentnie.
Z samego domu w Zochcinie ostatnio pojechały dwie panie. Pani Krysia z Włoch, która nam uciekała i badaliśmy ją w kierunku choroby Alzheimera wróciła z córką do siebie. W ostatnią niedzielę pojechała uśmiechnięta i zadowolona. Pani Basia dzisiaj pojechała ze swoją córką do innego ośrodka, w którym, daj Boże, będzie miała lepszą opiekę od tej przez nas oferowanej.
Pani Basia należała do grupy: "młoda, perspektywiczna, po studiach, samodzielna". Po naszemu: Alzheimer, wiek emerytalny, z pampersami i trudnościami w samodzielnym funkcjonowaniu. Lokalne Mopsy, Gopsy i inne temu podobne organizacje coraz częściej przez telefon wmawiają nam, że Pan/Pani do przyjęcia należą do tej grupy "młody/a, perspektywiczny/a, po studiach, samodzielny/a", a dopiero na miejscu okazuje się, że ma na przykład pampersy i cewnik. Do tego nie chodzi. Przypomina mi się tytuł książki "Cerowanie Świata". Tylko, że w którymś momencie brakuje i igły i nici. / Tomasz
I paru innych:
- św. Benedykt Labre - wędrowiec i żebrak,
- św. Grzegorz z Krety, przez 12 lat żył jako żebrak modląc się w Jerozolimie,
- bł. Pedro Salcedo Puchades - żebrał na potrzeby klasztoru, zginął śmiercią męczeńską w czasie wojny domowej w Hiszpanii,
- św. Marcin de Porres - miał cały bieda biznes utrzymując z żebrania setki biedaków...
* * *
Tekst pierwotnie ukazał się na blogu: siostramalgorzata.chlebzycia.org
Skomentuj artykuł